Test na odporność ;)
Hasło "Jedźmy do Krakowa" padło już kilka sezonów temu. Z racji niespełnienia i trochę urealnienia, ewoluowało na "To może do Radomia". Jednakowoż każdy założony termin padał pod wpływem jakiś przeszkód.
Aż do 8 czerwca 2013 ;) kiedy to podłączyłem się do ekipy zeszłorocznych zdobywców trasy W-wa-Suwałki - Valdiego i Marasa, kumpli Michała. O 4:00, spóźniony z lekka, ruszam z kopyta. Super sprawa, puste ulice więc szybko wpadam na miasteczko Wilanów, na punkt zborny.
Bez ceregieli, kompletną czwórką, ruszamy z kopyta i od razu wjeżdżamy w mgłę. W Piasecznie zaczyna się czarna seria zniechęcających przypadków - Valdi łapię pierwszą a po 3 km - Ja. Za Grójcem robimy stopa na siuku i rozebranie - mgła opadła i słońce przygrzewa. Jadać na kole, robimy fajne średnie ;)
Kawałek potem Valdi omijając jakąś dziurę, spada na pobocze i mamy kolejny pit-stop. Tym razem - dętka, opona i obcierki na Valdim, który zaczyna złym okiem oceniać swoją kolarkę ;)
Przed Nowym Miastem nad Pilicą, kolejna guma ...
Do Odrzywoła wjeżdżamy z mocnym postanowieniem śniadania. Dobrze, bo mój organizmy mruga rezerwą ;) Tutaj też się rozdzielamy, Valdi, Marek i Michał jadą dalej na południe do Krakowa a Ja wracam przez Białobrzegi i Warkę do Warszawy.
W osamotnieniu średnia spada, ale mogę się porozglądać i po-napawać przepięknymi okolicznościami przyrody ;)
Robię stopa na siuku, leżakowanie i uzbrojenie w słuchawki. Na niektórych podjazdach bojowo utrzymuję tempo pod bity podkładu muzycznego ;)
Tuż za Białobrzegami trafiam w przelotny opad. Na tyle przelotny, że się nie szukam schronienia tylko przyjmuje jako chillout.
Przed Warką spotykam się burzą - tym razem wolę przeczekać na przystanku - szczęśliwie trafiam na taki z całym dachem ;)
W Warce przeczuwając następne "mruganie rezerwy", spożywam pomidorową popijając Radlerem Warki (miejsce zoobowiązuje ;). W cokolwiek już zmaltretowany organizm wraca nadzieja ;)
Do Góry Kalwarii droga faluje a z nieba chwilami popaduje. Za Górą, na drodze do Konstancina zaczynam mieć dość ;)
Za Konstancinem, gdzieś mi się gubi jeden klocek z przedniego hamulca - tarczówki - nienawidzę ich ... Na szczęście do domu mam już rzut beretem.
Ujechałem się ale nie zmasakrowałem - to fajnie. Wieczorem dostałem sms'a od Michała, że dotarli do Krakowa, ale atrakcji był ciąg dalszy - szczegóły poznam w poniedziałek.
Taki ślad zrobiłem:
I jeszcze dla ilustracji, zdjęcie Specajnera w wersji touring ;)