W informatorze znaleźliśmy zdjęcie "wodospadu" w Stężnicy. W bliżej niesprecyzowanym miejscu, ale cel dobry jak każdy inny ;) Poza tym, po oświadczeniu Córki że po wybojach to ona jeździć nie będzie, wybór asfltowej drogi był jedynym możliwym :/ Co do "Wodospadu" to znaleźliśmy nawet dwa ;) Pierwszy malutki a drugi włąsciwy - ten ze zdjęcia z informatora. Dzieciaki się powspinały na niego nawet. Później zaczął się zjazd. Córka zjeżdżając ostronie jednakowoż zaliczyła zrzutkę więc później zjeżdżałą jeszcze ostrożniej. Wygląda to tak:
PS.Ruch samochodowy nieduży. Kierowcy mijali nas z dużą ostrożnością - fajnie.
Po rodzinnej wycieczce udoało mi się wyrwać na samotną jazdę. Budżet czasowy jak zwykle napięty, więć ruszyłem napoczętym dzień wcześniej rowerowym szlakiem czerwonym. Na początek 5km podjazdu, szeroką szutrową leśną drogą. Ładny kawałek na odświeżenie odczuć związanych z jazdą po górach ;) Na przełączy na Bereźnicą piękna panorama :) A później radosny zjazd asfaltem - na dole gubię szlak - normalka ;) Dramatycznie próbuję go szukać ale znajduję jakieś resztki oznaczeń, tylko w miejscu które zupełnie nie zgadza mi się z mapą - normalka ;) Wreszcie żeby nie kręcić asfaltem po górę z powrotem po śladzie, postanawiam się przebić gruntuwkami. Ale pierwsza mi zanikła na łące pod lasem ;) Ruszyłem więc równolegle do asfaltu polną drogą prowadzącą granią. Zaczyna się błoto. Jest miejsce gdzie mogę odbić do afaltu, ale wstęrną jes mi myśl stracenia wysokości i dalszego podjazdy asfaltem ;) GPS uspokaja że kierunek jest dobry i powinienem dobić do szlaku w lesie. Ruszam więc dalej, w las. Przecinką, ktoś wcześniej jechał na rowerze - znajduję ślady w błocie. W którymś momencie przecinaka mi ginię i zaczynam wyobrażać sobie przedzieranie się przez gęstwinę ze Specajnerem na plecech ;) Na szczęście udja mi się odnalęść. Ślady roweru zastąpione są w pewnym momencie na ślady quada, ale tylko na trochę. GPS daje ciągle nadzieje o właściwym kierunku, ale uświadamiam sobie że moja papierowa mapka nie ma poziomic (GPS'owa też nie ) więc dobicie do szlaku może wymagać pokonania jakiejś głębokiej doliny w które zaglądałem podczas podjadu. Zaczyna być malowniczo ;) Na szczęście pocieram do terenu wyrębu. Mimo zrytego szlaku jest nadzieja na powrót do cywilizacji ;) Docieram do szutrówki a później do znajomo wyglądającego rozwidlenia gdzie pakuje się na czerwony szlak prowadzący w dół. Wcześniejszy zjad asfaltem był taki rodosny ale ten po szutrze był kak tigru jebatć -i smieszno i stroaszno :D Reba ładnie wybierała a duże koła też swoje robiły. Po coś takiego tłukłem się po polskich drogach 9 godzin samochodem :D
W domu poprosiłem o zdjęcie stanu do jakiego doprowadziłem siebie i rower - czad :D
Korzystając że przestało padać, ruszyliśmy na pierwszą wycieczkę rowerową. Start powolnym, poprzedzony doprowadzeniem wszystkich rowerów do stanu używalności, po podróży. Ruszyliśmy w stronę Stężnicy asfaltem a później czerwonym rowerowym, prowadzącym szutrem po górę. Ponieważ było późno dość szybko zawróciliśmy. Córka, jako jedyna na kompletnym sztyniaku, została nieźle wytelepana. W domu skwitowała to oświadczeniem że ona to woli raczej płaskie, niepagórkowate, gładkie drogi ;) Właściwie to dobrze że zarzędziliśmy powrót bo po zjeżdzie do Baligrodu zaczęło poadać :/ PS. W trakie opożądzania rowerów okazało się że w trakcie pakowania zaginęła dość istotna część od fotelika Hamax'a. Przy pomocy tępego noża udało mi się ją wystrugać :)
Po dniu przerwy spędzonym na jeździe samochodem a nie rowerem, Specajner niósł żwawo. W drodze powrotnej musiałem go zostawić w serwisie na szybki ogląd amora. Od poniedziałku Specajner będzie hasał po Bieszczadzkich ścieżkach ;)
Rano w deszczu, ogólnie nie zmokłem strasznie ale buty dość wilgotne. Po południu parówka. Powrót szybki bo prowadziłem pościg za parą offowców ;) Nieźle ciągnęli. Laska na szosie zsinglowanej, chłopak na góralu. Max na Rzymowskiego w apogeum pościgu ;) Bardzo fajna jazda :D
Wybrałem się z domu 20min wcześniej niż zwykle i poniosło mnie ścieżkami ;) Celem była, nie taka już nowa, ale dla mnie dziewicza terenowa ścieżka po prawej stronie Wisły. Jakiś czas temu CheEvara ją reklamowała ;) Poranną porą pusta była a te pofałdowana w okolicy mostu Gdańskiego czaderskie :D Po przejechaniu mostem na stronę lewą z powrotem bez specjalnego planu przebijałem się do roboty. A tutaj został ślad:
Z rana śliczne słońce a jazda taka delikatna, żeby wyczuć jak jestestwo zniosło wczorajsze :/ Chyba ok :) Powrót paniczny bo za drzwiami zaczęło kropić, więc uciekałem ze Śródmieścia i się udało - wróciłem na sucho :D
W czwartek powstał plan, który skrystalizował się w piątek. Zawiązała się również grupa chętnych która na miejsce zbiórki w niedzielę o 6:30 stawiła się w okrojonym (słownie trzech) stanie ;) Pierwsze 65km pod wiatr ale ochoczo to łyknęliśmy rześkimi zmianami. Fajnie się sunęło po szerokim poboczu. Po skręcie na Warkę droga malowniczo zaczęła się fałdować a wiatr mniej przeszkadzać. Dojeżdżając do Warki mogłem myśleć tylko o kanapce z wędliną i pomidorem ;) Na rynku w Warce uraczyłem się hotd-ogiem, który podniósł morale upadłe nieznacznie po analizie mapy wykazującej spory kawałek do domu :/ Droga do Góry Kalwarii też pofałdowana ale bez pobocza. Ruch samochodowy nieduży więc raczej sobie nie przeszkadzaliśmy ;) W Górze widząc sznur wozów ciągnących na W-wę odbiliśmy na Konstancin. Po prawej malownicza dolina Wisły. W Kostancinie zignorowaliśmy objazdy i dobrze bo mieliśmy dla siebie całą, nowiutką, jezdnie nowej drogi ;) W Powsinie wbiliśmy się na najstarszą znaną mi ścieżkę rowerową i lawirując w tłumie różnej maści rowerzystów/tek dotarliśmy do domów a konkretnie do dużego pokoju na kanapę ;D Tak to się prezentuje:
Rozstając się kolejno stwierdzaliśmy że przesadziliśmy - musiałem to napisać żeby został ślad przed następnym ambitnym planem ;) Do wieczora tylko jadłem, piłem i byłem spokojny ;)
Wieczorem w czwartek się poleniłem i zmianę dętki oraz nowego łańcucha załatwiłem rankiem. I to był jedyny pozytywny akcent tego dnia ;/ Jadąc ścieżką na Puławskiej znów złapałem gumę. Oczywiście miałem zapas ale po zmianie urwał się w niej wentyl kurrrrrrrrrrr... Przemaszerowałem więc 4km przez różna uliczki ... W robocie Kolega mnie poratował i udało mi się powrócić do domu. Ale jechałem ostrożniutko bo podręczną pompeczką do 7barów nie nadymam ...
Od kilkunastu już lat jestem poważnie zainfekowany ostrą cyklozą. Jeżdżę codziennie do roboty, okazjonalnie w weekendy. Mam epizody maratońskie (Mazovia MTB, Bikemaraton) i kilka rowerów. Udzielam się na stronach: www.team29er.pl i www.fatbike.com.pl.
Na bieżąco moje aktywności widać tu: https://www.strava.com/athletes/5079042