Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2014

Dystans całkowity:334.51 km (w terenie 50.00 km; 14.95%)
Czas w ruchu:15:49
Średnia prędkość:21.15 km/h
Maksymalna prędkość:56.70 km/h
Suma podjazdów:1497 m
Maks. tętno maksymalne:133 (73 %)
Maks. tętno średnie:89 (49 %)
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:27.88 km i 1h 19m
Więcej statystyk

codzienność

Poniedziałek, 30 czerwca 2014 · Komentarze(0)
Kategoria komunikacja
Startując rano czułem przyjemny acz zaskakujący bezwład/obolałość ud. Czyli wczoraj w Gielniowie się nie obcydalałem ;)
Czas i dystans orientacyjne bo .... nie włączyłem startu na granku :(

codzienność

Piątek, 27 czerwca 2014 · Komentarze(0)
Kategoria komunikacja
dane orientacyjne - że też ten garnek sam się nie włącza i wyłącza kiedy trzeba ...

codzienność

Poniedziałek, 9 czerwca 2014 · Komentarze(0)
Kategoria komunikacja
Po piątkowo-sobotniej jeździe, w udach czuć lekką obolałość. Miło.

Świętokrzyskie 2 dni - drugi

Sobota, 7 czerwca 2014 · Komentarze(0)
Po świetnym śnie, słoneczny poranek, śniadanie i w drogę. Świeżości pierwszej klasy nie prezentuje mój organizm ale nie jest źle. Oczywiście idealnie nie udaje mi się powtórzyć wczorajszej trasy ;) Ale za to zaliczam piękny, długi, asfaltowy podjazd z Górna do Św. Katarzyny. Na zjeździe mijam kolejnych dwójkami jadących lakalesów ;) Na szlaku przez las do Bodzentyna z buta omijam najbardziej błotne odcinki przez wrażliwość na napęd. Dalej bez błądzenia. Droga przez las imponująco faluje i ginie na horyzoncie.
Po 3 godzinach jestem na dworcu w Skarżysku. Szybkie zakupy prowiantowe, do pociągu i czytanie "Sezonu Burz". Idealne zakończenie. Prawie, w Radomiu słabo się orientuję i ucieka mi pociąg do W-wy. Nic to, więcej czasu na czytanie ;)


Świętokrzyskie 2 dni - pierwszy

Piątek, 6 czerwca 2014 · Komentarze(6)
Korzystając z uświęconej tradycji corocznych spotkań z kolegami ze studiów, wyrywam z domu na dwa dni. W Góry Świętokrzyskie. I oczywiście z/na rowerze ;) Start w lekkim deszczu do pociągu. W trakcie jazdy opad ustaje i z każdym kilometrem jest coraz ładniej. W celu sprawnej nawigacji, planuję kurs na garminie i start jest ujmujący. Jadę jak po sznurku! Przez jakieś 5 km. Potem droga, którą widziałem na mapie, ginie w zielonej gęstwinie. I po jakiś 45 min i 11 km byłem o rzut beretem od stacji. Noszkur... Nic to, dzięki starodawnej technologii w postaci papierowej mapy oraz umiejętnościom nabytym w młodzieńczych latach w harcerstwie, się orientuję w terenie i ruszam inaczej. Szczęśliwie po jakimś czasie trafiam na zaplanowany kurs i wszystko znowu jest super :) Słonko zaczyna grzać a ja docieram do znajomych w lat ubiegły rejonów. Jest znajomy sklep, gdzie robię krótki popas na kanapkę i ładowanie smartshitt'a ;)
W Bodzentynie, żwawo atakuję stromy asfaltowy podjazd. Pot płynie nawet z portów wewnątrz uszu ;)
Wjeżdżam na szlak w lesie. Chwilkę pod górę a potem zjazd - czad!
Dalej jest sporo błota, na tyle sporo że tylne koło się blokuje ;)
Za Św. Katarzyną, na górze, podziwiam panoramę z burzą w tle. Dalej ruszam w dół asfaltami. Nawigacja idzie sprawnie.
Końcówka znowu przez szerokie leśne drogi. Miło. Po 3,5 godzinie docieram na miejsce. Szybki prysznic, piwo, kolacja,  piwo , pytlowanie do późnych godzin i  sen sprawiedliwego. Prawdziwy męski wypoczynek ;)