Wpisy archiwalne w kategorii

nocną porą

Dystans całkowity:3557.83 km (w terenie 927.70 km; 26.07%)
Czas w ruchu:174:30
Średnia prędkość:20.16 km/h
Maksymalna prędkość:81.58 km/h
Suma podjazdów:16823 m
Maks. tętno maksymalne:169 (98 %)
Maks. tętno średnie:132 (75 %)
Suma kalorii:79083 kcal
Liczba aktywności:52
Średnio na aktywność:68.42 km i 3h 29m
Więcej statystyk

Morning Gravel Ride

Piątek, 8 września 2023 · Komentarze(0)
Korzystając z dnia wolnego, postanowiłem odiedzić kolegę w Płońsku i przy okazji sprawdzić nowe siodło na dłuższym dystansie.

Diabelski Bike Challenge 2023 czyli bardzo pięknie i jeszcze bardziej męcząco ...

Piątek, 9 czerwca 2023 · Komentarze(0)
Udział w Diabelski Bike Challenge miał być głównym startem mojego sezonu 2023. Ostatecznie na dzień dzisiejszy, z różnych nie w pełni zawinionych przeze mnie sytuacji, okazał się jedynym. Ale gdyby ktoś mi kazał z obfitości imprez wybrać jedną, był by to właśnie #Diablak!

Całość relacji na stronie team29er.pl

Great Lakes Gravel 2021

Piątek, 17 września 2021 · Komentarze(0)
Wszystkie wrażenia spisałem w relacji na portalu Team9er.pl . Ten wpis potraktuję obrazkowo ;)
Ruszam o 6:20. Jest zaskakująco ciepło i sucho. Trasa prowadzi świetnymi szutrami i drogami leśnymi.
Zdążają się też "kocie łby", ale na krótko i spokojnie można jechać ubitym poboczem.
Krótki postój pod bramą muzeum Wilczy Szaniec w Gierłoży. Jest około 80 km, więc radość i samozadowolenie bije z pyska ;)
W okolicach południa dojeżdżam do Sztynortu, gdzie śniadam obficie płacą Pruskiej Babie za "all inclusive" :D
Malowniczy most za Sztynortem. Sezon żeglarski jeszcze trwa, choć chyba zmierzcha.
Trasa wyścigu prowadzi szlakiem rowerowym, który poprowadzona po dawnej linii kolejowej. Bardzo przyjemny odcinek :)

Widok na Gołdap i okolice ze szczytu Pięknej Góry.

Zdjęcie obowiązkowe z widokiem na wiadukty w Stańczykach. Dzień powoli się kończy.

Po całonocnej jeździe na singlespeedzie docieram do Mikołajek, gdzie zaczyna siąpić deszcz.

I meta.
"30 godzin i 16 minut mi to toczenie się zajęło. 61 pozycja na 202 uczestników, którzy dotarli do mety. Zakładam, że ta nienaładowana bateria Di2, kosztowała mnie 2 może 3 dodatkowe godziny. Ale pewności nie ma. Żeby się przekonać musiał bym powtórzyć … Za rok? Nicto! Natenczas pozostaje mi pozowanie na ściance, odbiór trofeum i jedzenie. Paweł i Filip mnie tylko pocieszają, że akumulatory od Di2 wysiadają im na zawodach CX z powodu niskiej temperatury … Mili są :D"

#MazowieckiGravel 2021

Piątek, 11 czerwca 2021 · Komentarze(0)
Na start w Warce docieramy autem samotrzeć. Jacek, Michał i Ja. W drodze w trakcie rozmów wychodzi na jaw fakt że spokojnie mogliśmy zerwać się na start dużo wcześniej, bo i tak sen przez tremę był słaby. Tutaj Michał miał zdanie odrębne, który na okoliczność porannego transferu, nocował u Szwagra. A że od ponad roku w domu ma zupełnie nowego potomka, który nie jest zagorzałym fanem snu, to On sam cierpi na deficyty, przykryły stres przedstartowy.

Startujemy o 8:30 żegnani godnie przez burmistrza Warki - jest fame na FB!
Pierwsze kilometry trasa prowadzi dość pustymi asfaltami i szybko okazuje się ciężko nam będzie jechać razem, bo nijak nie możemy się zgrać w osiąganej prędkości przelotowej.
Dlatego Jacek rusza przodem zostawiając nam plan postojów z jedzeniem "na ciepło". Jedziemy jeszcze chwilę z Michałem razem. Ale w końcu go chyba zdenerwowałem tym swoim niedopasowaniem tempa jazdy, więc mówi" Jedź Ty człowieku swoje! Nie denerwuj mnie i siebie nie męcz!" Umawiamy się na wspólny nocleg w hamakach, gdzieś za Ciechanowem.
Ruszam więc swoim tempem. Stresy przedstartowe znikają, głowa się oczyszcza, jest tylko droga. Gładkie asfalty, drogi leśne i polne. Pogoda idealna.
Na 40 kilometrze mija mnie dwuosobowy, pociąg relacji Warka Piątek Rano - Warka Sobota (raczej przedpołudnie) w składzie Krystian Jakubek i Cezary Urzyczyn. Z uprzejmości Krystian krzyknął żeby wskakiwał na koło - cud że udało mi się zrobić im zdjęcie.
Na 68 kilometrze zbaczam z trasy w poszukiwaniu Maca. Tutaj ujęła  mnie postawa jednego z pracujących za płotem Panów, który widząc że nie podążam jak wszyscy przede mną na kładkę nad S7, krzyknął że źle jadę! Drugie śniadanie dobrze robi, a vege-burger z frytkami i colą przyjmuje się elegancko, i koszt dodatkowych 3 km jest akceptowalny.
Wracam na trasę, gdzie mijam się z kolejnymi uczestnikami wyścigu. Gdzieś w lesie dochodzę malowniczą, w większości kobiecą grupkę, która z fantazją jechała przy muzyce z głośnika. Nie mam pewności, ale to chyba w tej grupce jechała jedna z najbardziej wytrwałych zawodniczek Mazowieckiego Gravela, która dotarła na metę tuż przed jej zamknięciem. Kibicowałem przed kompem - SZACUN!

Ja docieram na słynne już szutro-strady w Bolimowskim Parku Krajobrazowym. Ich sława jest słuszna, muszę tam jeszcze wrócić :)
Na około 30 kilometrów przed Sochaczewem, coś dziwnego zaczyna się dziać z tylną przerzutką. Miota po kasecie łańcuchem według własnego widzimisię. Początkowo niegroźnie, lecz z każdym kolejnym kilometrem jest gorzej. Czy dotrę do Sochaczewa choć? Samodzielna naprawa DI2 jest dla mnie słabo wyobrażalna ... W końcu decyduję się zatrzymać i obejrzeć tę przerzutkę z bliska, pogłaskać, przemówić doń czule. I cud się stał! Naprawiłem! Oczywiście nie głaskaniem czy czułymi słówkami ;) Ona się po prostu, prozaicznie odkręciła. Po dokręceniu jej śruby, wszelkie ekstrawagancje w randomowym (ostatnio ulubione słowo moich nastoletnich dzieci) przerzucaniu biegów ustają. A ja kolejno mijam zawodników, którzy podczas serwisu mnie wyprzedzili.

W Sochaczewie przez chwilę mam nadzieję że spotkam Jacka na pizzy, ale nie trafiłem w wyszukany przez niego lokal, wiec zadowalam się drożdżówką, lodem i piwem bezalkoholowym - to jest ostatnio moja najskuteczniejsza broń na upały!
Za Żelazową Wolą trasa przecina na krótko Kampinoski Park Narodowy, czyli właściwie to pierwszy, odczuwalny kontakt z piachem tego dnia.
Za Brochowem, na wąskiej drodze przecinającej łąki gaśnie mi licznik. Nie sprawdziłem na starcie poziomu naładowania, więc pewnie nie było 100%. Podpinam powerbanka, chwila nerwowego wyczekiwania, czy aby dotychczasowe 140 km trasy nie uleciało. Na szczęście Wahoo po raz kolejny sobie poradził z recovery, więc uspokojony ruszam dalej.
Na drodze wzdłuż wału wiślanego, tuż przed mostem ucinam sobie gadkę z filmowcem Łukaszem Marksem. Rok temu podczas Pomorskiej 500 z podobnej pogaduszki powstał materiał, może kiedyś go pokaże ...
Za mostem przejeżdżamy prze Wyszogród. W młodzieńczych czasach, podczas pielgrzymek przechodziłem przez to miasteczko i najdłuższy w Europie most drewniany. W przelocie widać że się pozmieniało od tych kilkudziesięciu już lat. Za Wyszogrodem trasa przecina polnymi drogami plantacje truskawek. Ależ piękny zapach dla kogoś kto lubi truskawki. A ja uwielbiam! ;) 
W Czerwińsku nad Wisłą jest popas z musem truskawkowym i kurtyną wodną. Super! Uzupełniam wodę, próbuję zmyć z twarzy sól, ale efekt nie powala. Nicto! Ruszam dalej.
Doganiam grupkę zawodników, zagadujemy i jedziemy trochę razem. Ale na którymś zjeździe peletonik się nam rozrywa i tylko z Piotrkiem ruszamy szybszym tempem.
Do czasu szybszym, bo zaczynają się "piaski na północy" przed którymi kilka tygodni wcześniej, po objeździe pełnej trasy, ostrzegał mnie Bartek - jeden z organizatorów Mazowieckiego Gravela.

W okolicach Płońska zaczyna się zbierać na deszcz. A nawet burzę. Przez chwilę łudzimy się nadzieją że nas ominie, ale nie ominęło. Akurat byliśmy na szybkim asfaltowym odcinku. Po chwili nie było sensu szukać schronienia, bo i tak byliśmy mokrzy. Pierwsza fala wody, która przelała się przez kask, była suto zasolona, więc niemal wypaliło mi oczy. Pewni z kilometr albo i więcej, przeleciałem na kole Piotrka, patrząc tylko małą szparką między powiekami prawego oka. Na szczęście deszcz był intensywny więc szybko mi się oczy przepłukały :D Po burzy zrobiło mi się przyjemniej. Organizm przestudzony, ciuchy powoli przeschły gdy przebijaliśmy się przez kolejne zapiaszczone leśne drogi.

Na odcinkach asfaltowych gadamy sobie z Piotrem o rowerach i planach wyjazdowych na dalszą część roku. Piotr wykorzystuje Mazowieckiego Gravela, żeby przetestować sprzęt na urlop w Alpach. Na przedmieściach Ciechanowa dostaję elektryzującego smsa od Jacka, że na rynku jest popas z zupą gulaszową i kawą. Takiej motywacji ulegam zawsze ;)
W Ciechanowie przy zupie i kanapkach i kawie, pozwalam sobie na dłuższy postój. Jacek i nowopoznanym kolegą Michałem, są już wypoczęci. Ubierają się trochę i ruszają dalej. Ja kontaktuję się z Michałem, ale on jest jeszcze daleko niestety. Ze wspólnego noclegu w hamakach nic nie wyjdzie, więc też ruszam. Zbliża się zmrok. Łąki za zamkiem nad rzeką toną we mgle. Malowniczo to się prezentuje.

W Różanie na 300 kilometrze, do 1:00 można zjeść kebaba. I tam właśnie mam się spotkać z Jackiem. Słońce powoli zachodzi, ale jak to w czerwcu nie do końca. Na północnym-zachodzie utrzymuje się jasna łuna. Kebab zamawiam około północy, wersję XL w cienkim palacku i litrową colę. Butelkę udaje mi się osuszyć do końca, ale 5 centymetrów bieżących kebaba odkładam do kieszonki na śniadanie. O 1:00 opuszczamy bar i ruszamy w ciemną noc. Pomimo założonej wiatrówki, na zjeździe pod most, tak mnie telepie z zimna, że zaczyna się bać upadku. Na szczęście za chwilę, po podjeździe na most Narwią już się rozgrzewam.

Mój plan na dalszą część wyścigu, zakładał że znajdę jakiś przyjemny kawałek suchego sosnowego lasu, rozwieszę hamak i prześpię sobie 4 lub 5 godzin. Ale po jedzeniu w ogóle nie czułem senności. Wymarzonego miejsca nie mogłem wypatrzyć, a jazda w trzyosobowej grupie szła sprawnie. Więc plan na spanie w hamaku, ewoluował do drzemki na słoneczku po śniadaniu pod drzewkiem.

Świt zastaje nas w okolicy Broka, gdzie po przekroczeniu mostu na Wiśle zaczynamy doganiać kilku zawodników, z którymi będziemy się tasować już mety.
Na śniadanie zatrzymujemy się pod sklepem, gdzie stał zaparkowany rower, jednego z zawodników. Po drożdżówce, bananach i resztce kebaba, ruszamy dalej. Michał nas urywa na asfaltowej drodze. Zaczynamy z Jackiem czuć znużenie ...

Za Liwem przeprawiamy się przez bród. Gdyby to nie był wyścig, to chętnie bym się w tej rzeczce przemył. Ale nicto. Mozolnie wracamy do przebijania się przez piaski Mazowsza. Już dano minęliśmy północną część trasy, nawet można by powiedzieć że kończymy część wschodnią. A piachy nadal są.

Docieramy w końcu do słynnego Jeruzala. Robimy popas. Niestety fani Rancza i Mamrota, wypraszają nas  z filmowej ławeczki, na której trzeba mieć pamiątkową fotkę.
Od tego miejsca trasę już razem z Jackiem poznaliśmy podczas wiosennych objazdów z organizatorami. Chyba przez to właśnie, to ostanie 100 kilometrów ciągnie się makabrycznie. Dodatkowo, na wiosnę większość z dróg była przyjemnie przejezdna. Teraz przebijamy się przez piach. 
Za mostem w Górze Kalwarii, do ogólnego zmęczenia dochodzi uczucie palenia stóp. Krótkie wietrzenie i wysypanie piachu, pomaga na chwilę.
W końcu docieramy na ostatni odcinek trasy. Za Pilicą mamy już tylko asfalty. Na metę docieramy na 3 minuty przed ulewą. Organizatorzy Bartek, Marcin i Tomek witają nas godnie wyścigowym piwem. Mówią też coś o doskonałym czasie, w jakim ukończyliśmy Mazowieckiego Gravela, ale to akurat dociera do mnie po kilku godzinach ;) Gdyby nie towarzystwo Jacka, pewnie nie przyszło by mi do głowy jechać bez spania. A i tempo jazdy miał bym dużo niższe. Polecam takiego mocnego kompana na treningi i wyścigi. Łatwiej o dobry wynik :D
Finalnie zajmuję 13 miejsce z czasem brutto 31:38:38 ;)

Podsumowanie:
  • ośmielam się stwierdzić że treningi z inpeaktrainer zdecydowanie mi pomogło.  Oczywiście pod koniec cały byłem zużyty, ale "mocy w nogach" nie brakowało.
  • tyłek oczywiście obity/otarty/odparzony, ale i tak w o wiele lepszym stanie niż rok wcześniej po Pomorskiej 500
  • niestety lewa dłoń dostała - Zespół Cieśni Nadgarstka. Neurolog, usg i lek. Ma być lepiej, i w zasadzie powoli się poprawia. 
  • odparzone stopy! To nowość u mnie. Ale zwalam to na stare buty. Następnym razem, na pewno założę merino 
  • rower? zero uwag, poza postraszeniem mnie tylną przerzutką ;)
  • nastawiałem się na spanie, ale nie spałem więc hamak i tarp tylko zwiedzały. W sumie dobrze że licząc na ciepłą noc nie brałem śpiwora, tylko folię nrc.
  • 3 bidony - zdecydowanie dobre rozwiązanie. Wody mi nie zabrakło, nie musiałem specjalnie szukać sklepu

Afternoon Ride

Niedziela, 3 stycznia 2021 · Komentarze(0)
Kategoria nocną porą, gravel
Po  dniach laby trzeba się ruszyć ;) Jazda po ostatnio zjeżdżonych ścieżkach.
Strava podsumowała mi rok 2020:

tylko 270 dni - efekt pracy zdalnej i lockdownu

Słupki od maja tworzą ciasno zestopniowywaną kasetę szosową. Tylko grudzień zepsuł wszystko ;) 
Znowu nie udało mi się przejechać 10 tys. Mogę to oczywiście zwalić na pandemię, ale kolega z którym jeździłem trochę od sierpnia, tyle wykręcił ... Najwięcej kudosów za ostatnią jazdę w roku czyli jadę kończącą #Festive500
Najdłuższa jazda, najdłuższy dzień. O świtu do ciemnej nocy - pierwszy dzień Pomorska 500. Fajna przygoda :)
Drugiego dnia Pomorska 500 dystans mniejszy, ale podjazdów więcej.
Deszcz, 2°C, Odczuwalna temperatura -2°C, Wilgotność 87%, Wiatr 5m/s z W - Klimat.app

#festive500 Final Ride

Środa, 30 grudnia 2020 · Komentarze(0)
Bez deszczu Rapha Festive 500 w Polsce chyba by się "nie liczył". Na szczęście wypadało się gdy siedziałem w robocie. Jak już ruszyłem to w powietrzu wisiała wilgoć, która pod koniec jazdy zamieniła się w mgłę.
Pomysł na trasę zapożyczyłem ze stravy, jakiegoś kolarza, który dzień wcześnie prze-błąkał się po mieście.

Nie pojechałem dokładnie po jego śladzie, tylko znanymi drogami i DDrami, zrobiłem podobną pętle.
Oczywiście gdy przejeżdżałem obok Maca przy Wale Miedzeszyńskim, poczułem delikatne ssanie, ale dużo mniejsze niż wczoraj, więc się nie zatrzymałem.
Niejaką pomocą w decyzji, odmowy przyjęcia do organizmu większej ilości cukru, był brak portfela. Na na odpracowanie shake na zmywaku nie miałem dziś czasu ;D.
Przejechałem zapoznawczo DDRy i drogi techniczne, wzdłuż Południowej obwodnicy. Ciekawe jak to wygląda, czy też będzie wyglądać na odcinku od Powsińskiej do Ursynowa?
Na wysokości Lasu Kabackiego, znowu włączył mi się eksplorator nowych dróg i dość niespodziewanie dla mnie trafiłem do Piaseczna, choć myślałem o Józefosławiu bardziej, nicto!

Pod domem czułem się już zmęczony i senny i pusty.
I zadowolony że udało mi się :D
Mam małą nadzieję że kiedyś uda mi się zrobić to wyzwanie np. 3 długimi jazdami ;)

PS. Na ostatnim skrzyżowaniu, tuż przed domem, w stojącym na światłach samochodzie, w szyberdachu stał człowiek. Wiadomo - wigilia sylwestra ;) Zabawa!
I krzycząc "Ręce do góry!" zachęcał innych. Chyba tak naprawdę byłem jedyną osobą, która mogła go usłyszeć. Więc przez pół skrzyżowania przeleciałem z rękami w górze - w sumie sytuacja zupełnie na miejscu - finiszowałem #Festice500 !
W oddali słyszałem aplauz człowieka z szyberdachu i wnętrza auta :D

#festive500 Dnia Szóstego

Wtorek, 29 grudnia 2020 · Komentarze(0)
Zacząłem od wizyty na Camp4 z papierami półkolonijnymi Najmłodszego i Kolegi Jego.
A potem zaczęła się włóczęga ;) W ciągu dnia zgadaliśmy się z Jackiem, że On też ma sprawy do załatwienia, ale na Targówku.
Ale "w drodze powrotnej" planuje Gassy, wiec może się spotkamy. Zabrzmi to nieprawdopodobnie, ale faktycznie się spotkaliśmy :D
Tuż za mostem w Ciszycy. Chwila gadki i ruszamy. Jacek na południe w poszukiwaniu sklepów (już zaczynał jechać na rezerwie cukrowej) i zaplanowanego dystansu. A ja na północ, do domu ...
Ale na wysokości mostu południowego i u mnie zapaliła się rezerwa. Jak wpadłem na pomysł że po drugiej stronie Wisły najszybciej znajdę sklep, nie wiem. Ale gdy w ciemnościach rozświetlone M ukazało się mym oczętom, to już wiedziałem na tory do jakiego celu wiedzie mnie podświadomość ma ;)

Organizm przyjął shake i ciastko ze słonym karmelem z zadowoleniem! Oczywiście od pisa zimnego, klasycznie na skroniach zacisnęło się imadło, ale nicto. Od jedzenia na zewnątrz też komfort termiczny ucierpiał. Nicto! Chwilę potem, po krótkim sprincie się rozgrzałem.
Dalej już w miarę standardowo. Może z wyjątkiem podjazdu na Idzikowskiego. O tej porze bardzo przyjemnego, bo samochodów brak. Wyprzedził mnie chyba tylko jeden.

W większości jasne, 2°C, Odczuwalna temperatura -1°C, Wilgotność 82%, Wiatr 3m/s z Płd - Klimat.app

Błąkanie #festive500

Poniedziałek, 28 grudnia 2020 · Komentarze(0)
Tym razem jazda bez celu przewodniego. Ogólny kierunek to Gassy. A że dość mocno wiało, to starałem się tak lawirować, żeby uniknąć walki z wmordewindem ;)

Za Lasem Kabackim, wychwytuję, rzutem oka między udami ( :D ) że zdarzył mi się brak światła tylnego.
Pokręciłem się bez sukcesu po Bielawie poszukując sklepu. Musiałem więc wjechać do Klarysewa (teraz to odczytałem z mapy, w trakcie powiedział bym że to Konstancin-Jeziorna).
Zaopatrzony w baterie i prowiant, ruszyłem na Gassy. Boczny wiatr miał zadziwiającą tendencję do pomagania w jeździe - rzadkie to ;)

Dalej był Słomczyn i powrót. Na Wilanowie (tym mniej mi znanym) trafiam na ulicę Bruzdową, która wbrew nazwie (może jest jakaś historia w tle?) nie jest pokryta bruzdami, tylko trylinką. Okryłem tym samym idealne miejsce do testowania komfortu, jaki mogą zaoferować rowery typu gravel :D

Żeby zdobyć trochę zapasowych (ponad plan) kilometrów pod #festive500, pojechałem jeszcze z Siekierek na Agrykolę. W tym roku nie jest oświetlona świątecznie - nicto. Potem jeszcze Pola Mokotowskie puste dość i do domu.
W większości jasne, 6°C, Odczuwalna temperatura 1°C, Wilgotność 75%, Wiatr 9m/s z PłdPłdW - Klimat.app