Wpisy archiwalne w kategorii

prawdziwe MTB

Dystans całkowity:776.80 km (w terenie 457.75 km; 58.93%)
Czas w ruchu:52:07
Średnia prędkość:14.91 km/h
Maksymalna prędkość:66.50 km/h
Suma podjazdów:7449 m
Maks. tętno maksymalne:184 (107 %)
Maks. tętno średnie:160 (93 %)
Suma kalorii:12889 kcal
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:48.55 km i 3h 15m
Więcej statystyk

GSŚ 2019 - Główny Szlak Świętokrzyski

Sobota, 14 września 2019 · Komentarze(0)
Ranek jest śliczny.
Wbrew planom, żeby się szybko zebrać i ruszyć, jedzenie i zwijanie obozowiska, idzie mi powoli. Za to odwiedza mnie Pan Lis:
W końcu się zbieram i ruszam. Startuję właściwie od podjazdu, więc błyskawicznie robi się ciepło i muszę się przebierać  rozbierać.
Docieram na Święty Krzyż. Popijam herbatkę, przegryzam daktylowe batony, podziwiam widok pod tytułem "Tam byłem" i ruszam na Łysicę.

Podjazd na Łysicę, jak przejezdny. Zjazd według moich standardów zupełnie nie. Musze miejscami znosić, objuczony tobołkami rower. Następnym razem będę się cofał i zjeżdżał do Świętej Katarzyny asfaltem. Jedyny plus, to możliwość napełnienia bidonów przy kapliczce Św. Franciszka.
Podjazd pod Radostową prawie bym zaliczył ;) Potem odpuszczam sobie kolejne ostre podejście, które omijam asfaltowym podjazdem, poznanym kilka lat temu. Na szlak wracam dość łatwo. Potem mijam Diabelski Kamień (post humadoidalny syf jest przygnębiający). W końcu trafiam do punktu widokowego nad lotniskiem w Masłowie. Dalej zaczyna się część szlaku, którego nie znam zupełnie. Ale nawigowanie po śladzie idzie sprawnie. Dodatkowo najgorsze przewyższenia mam za sobą. 
Robię popas, bo już powoli zaczynam czuć zmęczenie. Leżąc na piknikowym stole na polanie, takim widokiem się cieszę:Docieram do Rezerwatu kamienne Kręgi Kamienne, górującego nad kamieniołomem.

Dalej czeka mnie dość ostry zjazd. Bez sprawnych hamulców, było by znoszenie, albo turlanie ;)
Na dole, w Tumlinie, czeka mnie trudna decyzja. Jechać pozostałe 20 km szlaku i zrobić plan, ryzykując spóźnienie na pociąg i jazdę po ciemku ze słabym światłem. Czy też zrobić wycof, poddając wzbierającej żądzy na produkty korporacji McDonalds, tak nieszczęśliwie dostępnych w okolicach dworca kolejowego w Kielcach. Plan B wygrywa. Jednakowoż przygoda nie odpuszcza, bo wytyczona na Wahho trasa wiedzie przez las, drogami, które zawładnęła Matka Natura. Podpunkt B.01 (czyli zdążyć na pociąg) robi się wątpliwie osiągalny.  W końcu jednak wyzwalam się. Wracam do cywilizacji, wprzódy wiejskiej, potem podmiejskiej aż w końcu bardzo miejskiej :)
Punk B.01 osiągnięty, lecz "z minusem". Pani w kasie nie może mi sprzedać biletu na rower gdyż już wyszły z systemu ... Każe mi się układać z panem Kierownikiem Pociągu. Do odjazdu jest akurat tyle czasu by zrealizować punkt B.02 czyli popas w MC. 
Najedzony (wysycony organizm, nawet się nie zająknął po tym fastfoodzie) próbuję się dogadać z Kierownikiem, ale w dogadywaniu nigdy mocny czy też skuteczny, nie byłem. Więc czeka na kolejne połączenie i suma summarum w do domu docieram we wczesnej "po północy".
Na ten szlak wrócę późną wiosną 2020. Dzień będzie dłuższy, ja mocniejszy, wtedy mi się uda :)

Ślad:

Po 2,5 roku z materiału nagranego smartfonem, udało mi się skleić taki film:

GSŚ 2019 - dojazd

Piątek, 13 września 2019 · Komentarze(0)
Po pracy ładuję się do pociągu jadącego w góry. A konkretnie w Góry Świętokrzyskie ;)
Podróż długa, choć się nie dłuży. Opóźnienia, remonty etc. Z pociągu wysiadam w Ostrowcu jak najbardziej Świętokrzyskim.
Noc nie taka ciemna, gdyż jak w radio mówili, świeci Księżyc Żniwiarzy. W rzeczy same mógł bym coś pożniwować. W zamian, jadę do miejscowości Głoszyce, gdzie zaczyna się czerwony szlak turystyczny, który nosi chlubny przydomek Głównego Szlaku Gór Świętokrzyskich.

Jazda przyjemna, właściwie bez błądzenia. Oczywiście nie bez przygód, tak koloryzujących moje "wypady". Jedna z lampek się psuje więc muszę jechać na czołówce i  słabującym już, wiekowym Proxie.
Pod koniec zaczyna też mżyć - przygoda wzbiera. Na szczęście zbliżający się orkan zdmuchuje chmury i nocowanie w hamaku, jednakowoż na sucho mi uchodzi.

Noc prze-drzemkowana bardziej niż przespana. Wsłuchiwanie się w odgłosy lasu. Hałas folii nrc,którą przykryłem się jako osłoną przed deszczem. Więc rano wyglądałem tak:

Ślad zaś wygląda tak: 

Uphill Race Śnieżka 2019

Sobota, 24 sierpnia 2019 · Komentarze(0)
Nigdy nie byłem fanem tych zawodów. Dlaczego? Z zapisami jest szopka (internetowe zapisy trwają minutę), spore koszty czasowe i finansowe na rzecz w sumie 3 godzin w górach, no i w końcu trzeba na tą okoliczność potrenować ... najgorsze.
Ale ponieważ tegoroczna reprezentacja teamu na Uphill zapowiadała się bardzo skromnie, osamotniony Bartek podjął się zapisania mnie i organizacji całości do końca. I wszystko mu się udało. Z wyjątkiem wytrenowania mnie ;)
Ja sam zbliżający się terminie startu, uświadomiłem na 2 tygodnie przed. Czyli pozostało się tylko wyluzować. To umiem najlepiej.
Respekt i skala trudności ucieleśniła się na wjeździe do Karpacz, gdy Śnieżka ukazuje się wysoko, wysoko nad poziomem drogi.
Kolejnego uświadomienia Bartek, dokonuje na mej osobie wieczorem "na kwaterze" pytając: "A jakie Ty masz przełożenia w tym swoim Octanie?" W punkt nieprawdaż ?

Rano staję więc na starcie z mocnym życzeniem, aby nie znaleźć później w sieci zdjęcia obrazującego jak cały podjazd pokonuję z buta ...
Po stracie jest jednak nieźle. Kontroluję prędkość (o ile się da zważywszy na przełożenia ... ) i oddech. Zasysam kolejne żele, popijam i gawędzę ze współzawodnikami, gdy się da.
Pogoda jest idealna - niezbyt gorąco i właściwie bezwietrznie. Jedz mi się zaskakująco dobrze. Dopiero ostanie kilkanaście metrów poniosło mnie, co widać na zdjęciu poniżej:

Po chwili odsapnięcia, można strzelać pamiątkowe zdjęcie i zjazd. Zaskoczony pozytywnie jestem jaka kultura dwustronna (rowerzyści i piechurzy) panowała na trasie. Nie słyszałem żadnych negatywnych komentarzy, a wręcz doping całkiem często.
Pod Śnieżką mamy chwilę sjesty w oczekiwaniu na wspólny zjazd. Małe piwo, bufet, słońce - wypoczynek idealny.
Sam zjazd mocno kontrolowany. Po pierwsze jedziemy grupą, chwilami porwaną na mniejsze, ale trzeba mieć baczenie. Po drugie piesi, którzy kulturalnie trzymają się boków drogi, ale nigdy nie wiadomo ... A po trzecie, co jest wypadkową pierwszego i drugiego - hamulce się gotują i trzeba chłodzić wodą co kilka kilometrów. Za przezorność, która skłoniła mnie do wymiany klocków na metaliczne na dwa dni przez startem, powinienem sobie kupić coś fajnego w podzięce ... ;)
Słowem podsumowania - jak mi się uda to w przyszłym roku też spróbuję się zapisać ... :D

Monteria Fat Bike Race 2018

Sobota, 3 lutego 2018 · Komentarze(0)
Tegoroczna edycja Fat Bike Race była co najmniej podwójnie inna od tej z 2017. Po pierwsze trasa: dłuższa, z ciekawym objazdem Szczelińca i masakrującym podjazdem z Pasterki do Karłowa (ale o tym później). Druga "inność" to warunki. Na kilka dni przed wyścigiem przyszła odwilż. Szczęśliwie na dwa dni przed wyścigiem, wróciła zima. Temperatura spadła, spadło trochę śniegu i zrobiło się mniej wiosennie. Ale nie na całej trasie ;)
Start
Zaczynam w swoim tempie, i się rozpędzam. Jest pięknie, słonecznie i coraz cieplej - za ciepło?. Na szczęście łączce, jadąc zbyt blisko innego uczestnika, zbyt późno reaguję na pojawiającą się na zakręcie kałużę. Skutkiem tegoż, ląduje w niej po krótkim locie przez kierownicę. Rękawice mokre, jedna noga też, ale równocześnie robi się chłodniej. Czyli raczej na plus ;)

 Z łąki trasa prowadzi w las. A tam tańce na lodzie :) Później słynna kładka. Wieści od orgów mówiły że do połowy długości, pokryta jest lodem. Co prawdą okazało się być. Ponieważ trafiam na nią w towarzystwie, które maszeruje, toteż skwapliwie się dostosowuje. Palce u stóp mają się szansę odrobinę poruszać.
Za kładką, mamy pierwszy singiel na trasie. Jadę, na zjeździe trochę schodzę, dalej zjeżdżam. Tuż przed mostkiem, przednie koło ostrzegawczo się ślizga - ostrożności wracaj! Wracamy na zalodzone koleiny leśnych dróg.
Na jednym ze zjazdów, znowu poślizg przedniego koła. A że prędkość była, to w sekundę znalazłem się po drugiej stronie. Z tyłu usłyszałem tylko "o ku..wa!". Zaskoczeni? Przerażenie? Podziw? Nie wiem ;)
Docieram do wyczekiwanego bufetu. Zawodnicy przede mną, po wyścigowemu łapią kubki z wodą i lecą dalej. Ja się zatrzymuję na herbatkę i banana. W sam czas, ten bufet.
Chwilę po bufecie, przekraczamy asfaltową drogę i zaczyna się jesienna część trasy. Lód pojawia się tylko miejscowo, na ogół jest goła ziemia i błoto. Dużo błota. Na łące za Szczelińcem, warunki wiosenne. Moje tylne koło obute w Maxxisa Icona 2.8 zanurzonego w miękkim błocku, na podjazdach kręci w permanentnym niemal poślizgu. Fajnie ale bez przesady.
Wracamy do lasu. Zaczyna się zjazd, szybki i kamienisty. Jest też eksponowany singiel. Z lewej zbocze, z prawej "przepaść" - czad!
Zlatujemy do Pasterki. Na liczniku 26 km, więc to już rzut beretem. Szkopuł w tym, że te ostanie 4 kilosy, są po zalodzonym serpentynie asfaltu pod górę. Na początku jest fajnie, bo mijam kilka osób, potem już mnie fajnie. Jeden z mijanych zawodników, nie  mógł się powstrzymać i podzielił się ze mną swoją refleksją: "By żesz to chu.. !" Trafnie, soczyście, z wdziękiem i zabawnie :D
Gdzieś pod koniec organizatorzy postawili młodą wolontariuszkę. Chyba tylko po to żeby odpowiadała: "Nie, już niedaleko, zostało troszeczkę podjazdu ...".  Obiektywnie była to prawda, aczkolwiek w myślę że dla większości pytających "troszeczkę" było i tak zbyt długie.
Tuż przed końcem podjazdu, dochodzę jednego z zawodników na facie. A mnie łapie kolega na twentyninerze. Na zjeździe fat zostaje w tyle. Chłopak na góralu, z wypiętą lewą nogą, szybko tnie lewym poboczem - na lodzie nosi go efektownie. Ja pruję prawą stroną. Fotograf uprzejmie schodzi do rowu, żeby mnie przepuścić i zrobić zdjęcie - czy je znajdę? Mam ogromną nadzieję, że tak :)
Zjeżdżamy do drogi i meta. Na dwa metry przed bramą łapię jeszcze ostatni poślizg i koniec.

Trasa super. Zmienne warunki ją tylko urozmaiciły. Jak będzie za rok? Może więcej śniegu się trafi ...
Ekipa przejechała bez strat w ludziach i sprzęcie - to dobrze. A że ambicje sportowe, u większości (w tym i moje oczywiście) nie zostały zaspokojone to bardzo dobrze ;)

Polecam film zmontowany na potrzeby oficjalnej relacji z imprezy jest na stronie fatbike.com.pl
https://youtu.be/RSy2mCCNWKY

Suche fakty wyglądają następująco:

Monteria Fat Bike Race 2018 - Prolog

Piątek, 2 lutego 2018 · Komentarze(0)
Trasa przebiegiem identyczna z zeszłoroczną, lecz brak śniegu, spowodował że była zupełnie inna. Od startu zaczynam w tempie zrównoważonym, średnio spokojnie, żeby się nie spalić (jak rok temu ;). Na końcu podjazdu robię szerszy łuk żeby puścić Bartka. Mijam Michała, a potem jeszcze kogoś.  Szlak przy Szczelińcu poznany za dnia, jedzie mi się świetnie, choć pewnie mógł bym szybciej. Po wyjeździe z lasu, na zakręcie palą się pochodnie - jest klimat! Na łące zaczyna się walka, bo jest miękko. Gdzieś przed zjazdem zapadam się na chwilę w śniegu. Potem zjazd, znowu kogoś mijam - samopoczucie rośnie ;) Potem mostek i prosta z finiszem. Na miecie Ryszard zagaduje Bartka, "a co Ty taki nieżywy?". Faktycznie Chłopak pojechał na maxa, żeby się potem dowiedziać że przegrał pierwsze miejsce o 5 sekund ... 

Monteria Fatbike Race

Sobota, 28 stycznia 2017 · Komentarze(0)
Na starcie, po późnej rozgrzewce znalazłem sobie miejsce bliżej końca. Bazując tylko na samopoczuciu z wczorajszego prologu, nie powinienem pozwolić, aby ktokolwiek ustawił się za moimi plecami. Ale cóż, poddałem się resztkom ambicji ;)
Wreszcie startujemy. Ruszamy żwawo, pierwszy kilometr znam lepiej niż kilku z konkurentów, gdyż z lewej miga mi ktoś kręcący bączka po wjeździe w biegówkowy tor. Inny ktoś “łapie miękkie pobocze” naszej wyratrakowanej trasy, zapadając się po osie. Wyprzedzając i będąc wyprzedzanym dojeżdżam do pierwszego “punktu eliminacyjnego”. I znowu moja wiedza empiryczna, każe mi trzymać się blisko taśmy, gdzie jest w miarę twardo. Plan się sprawdził w 90%, gdyż na samej końcówce moje przednie koło znalazło jednak odrobinę miękkiego, a rama zrobiła mi pierwszy fioletowy odcisk na udzie ;) Po wyścigu Michał zeznał, iż był jednym ze śmiałków, którzy postanowili ten zakręt ścinać “przez pole”, i pewnie tylko dlatego udało mi się nawiązać kontakt wzrokowy z jego plecami na pierwszym podjeździe. I tutaj zaczyna się nasza, pełna dramaturgii rywalizacja. Bo po każdym podjeździe, na którym się z redaktorem Śmieszkiem zrównywałem, przychodziło wypłaszczenie lub co gorsza zjazd. I ja znowu zostawałem z tyłu. Podczas tych momentów zwątpienia, mój stan świetnie można by sparafrazować słowami utworu Maleńczuka i Pudelsów, “... i zaczęli mnie wyprzedzać, nawet Ci, którzy nigdy tego nie robili ...”.
Na kole Michała docieram do pierwszego singla. Kładka, przypomina już kartoflisko. Po pierwszej próbie jazdy rezygnuję i karnie jak kilka osób przede mną, robię spacer z rowerem na ramieniu. W przepięknej zimowe scenerii, dodam dla usprawiedliwienia ;) Po kładce jest zjazd, ale też nieprzejezdny dla mnie - przynajmniej palce u stóp miały okazję się rozgrzać. Wreszcie wracamy na przygotowaną trasę. Po kilku metrach podjazdu, słyszę trzask napędu i zwyczajowe w takim przypadku - zawołanie na “Q”. Oglądam się i widzę Michała. Wracam żeby uratować jego karbonowego fata, bo właściciel w tym stanie ekscytacji, byłby zdolny wyrwać zakleszczony łańcuch, razem w dolnymi widełkami ;) Na szczęście, przerażony winowajca, szybko się poddaje i wracamy do ściągania.

Pokonujemy kolejne kilometry szachując się w znanym już cyklu. Zjazd - odjeżdża Michał, podjazd - Ja doganiam. W którymś momencie Michał postanawia dogonić pewnego pana na biegówkach, który wcześniej bez najmniejszego trudu wyprzedził nas na podjeździe. Ja zostaję sam. Morale spada na pysk. Na moje szczęście to już końcówka dystansu. Po wyjeździe z lasu, zaczyna się ostatnia seria podjazdów. Znowu widzę sylwetkę Michała, więc zaczynam gonić. Resztkami sił oczywiście ;) Udaje mi się Go wyprzedzić, i jeszcze Koleżankę z teamu Pandy Dwie jadącą na podobnym do mojego NS’ie Djambo na kołach 27.5+. Wreszcie meta i lufka - uff. Próbuję zakodować w swoim umyśle (tak na świeżo), wszystkie złe emocje, których doznałem podczas tych prawie dwóch godzin. Po co? Żeby je przywołać jak będę w sklepie sięgał po tabliczkę czekolady lub krówki ;)


Więcej można poczytać na www.fatbike.com.pl

Dzień w Raju

Piątek, 19 września 2014 · Komentarze(2)
Kategoria prawdziwe MTB
W ramach współpracy z team29er.pl dostałem zaproszenie od firmy KROSS na dzień testowy do Świeradowa Zdroju. Z domu to szmat drogi wozem, ale możliwość pojeżdżenia na nowych rowerach na 2015 po Singletrack pod Smrekiem wraz z aprobatą lepszej połowy, nie mogła pozostać niewykorzystana. 
Zakwaterowanie dostaliśmy w hotelu z wieloma gwiazdkami. Super jedzenie. Warunki wypoczynkowe mega. Tylko internet słaby, ale i tak nie miałem siły kompa odpalić - ani po drodze w wozie, anie po całodniowym śmiganiu  ;)
Z przerwą na obiad, przejeździliśmy cały dzień po rewelacyjnych ścieżkach po Czeskiej  i po Świeradowskiej stronie. Z uwagi na kontuzje kolegi (złamane żebra podczas gry w piłkę nożną ;) nie ruszyliśmy tych bardziej ambitnych. Ale i tak było nieziemsko.


Muszę tam się wybrać na dłużej w przyszłym roku. To jest po prostu pewnik.
Rowery Krossa bardzo fajne. Objeździłem Moony Z od 1 do 3 na średnich kołach. Świetna zabawa, choć z pewnością przygotowane ścieżki nie były wystarczająco wymagające jak na ich możliwości. 

Runda na B 12 była niesamowita. Lekki twentyniner z karbonową ramą i napędem 1x11 latał wręcz. Pod każdym depnięciem miałem wrażenie że chce wyskoczyć spode mnie ;D
Mam nadzieję że jeszcze na tych rowerach będę miał okazje pośmigać ...

TransJura Bikemaraton

Sobota, 5 lipca 2014 · Komentarze(0)
O udziale w Transjurze poważnie myślałem już w 2013, ale nie wyszło. W tym roku wyszło, bo w start umoczyłem Kolegów z pracy. Wzajemne zobowiązanie oraz fakt "naciągnięcia"; firmy na pokrycie startowego, doprowadziło do szczęśliwego finału w postaci stawienia się na starcie, w Częstochowie przy Parku Miniatur Sakralnych. Jako że skład nieobyty z dłuższą trasą w terenie, wybraliśmy "dziecięcy" dystans 98 km nazwany Bikemaraton BM (w przyszłym roku jedziemy Ultra!!) . Na starcie Organizator uprzejmie zaznaczył że trasa BM jest najtrudniejsza pod względem nawigacyjnym i to się sprawdziło. Na śladzie z widać kilka zejść z kursu czy wręcz rozpaczliwego poszukiwania trasy.
marnej jakości selfi z Kolegi w tle ;)
Ogólnie trasa bardzo fajna i przy lepszej nawigacji (Ja się zawsze i wszędzie jestem w stanie zgubić) można przyjemnie się upodlić ;)
Sporo piasku, długie asfaltowe podjazdy i zjazdy, fajne podjazdy w terenie, trochę pchania, extraśnie single i odcinki na przełaj przez las. I jeszcze te fajne panoramy ze szczytów.
Słowem wszystko.

Świętokrzyskie 2 dni - drugi

Sobota, 7 czerwca 2014 · Komentarze(0)
Po świetnym śnie, słoneczny poranek, śniadanie i w drogę. Świeżości pierwszej klasy nie prezentuje mój organizm ale nie jest źle. Oczywiście idealnie nie udaje mi się powtórzyć wczorajszej trasy ;) Ale za to zaliczam piękny, długi, asfaltowy podjazd z Górna do Św. Katarzyny. Na zjeździe mijam kolejnych dwójkami jadących lakalesów ;) Na szlaku przez las do Bodzentyna z buta omijam najbardziej błotne odcinki przez wrażliwość na napęd. Dalej bez błądzenia. Droga przez las imponująco faluje i ginie na horyzoncie.
Po 3 godzinach jestem na dworcu w Skarżysku. Szybkie zakupy prowiantowe, do pociągu i czytanie "Sezonu Burz". Idealne zakończenie. Prawie, w Radomiu słabo się orientuję i ucieka mi pociąg do W-wy. Nic to, więcej czasu na czytanie ;)


Świętokrzyskie 2 dni - pierwszy

Piątek, 6 czerwca 2014 · Komentarze(6)
Korzystając z uświęconej tradycji corocznych spotkań z kolegami ze studiów, wyrywam z domu na dwa dni. W Góry Świętokrzyskie. I oczywiście z/na rowerze ;) Start w lekkim deszczu do pociągu. W trakcie jazdy opad ustaje i z każdym kilometrem jest coraz ładniej. W celu sprawnej nawigacji, planuję kurs na garminie i start jest ujmujący. Jadę jak po sznurku! Przez jakieś 5 km. Potem droga, którą widziałem na mapie, ginie w zielonej gęstwinie. I po jakiś 45 min i 11 km byłem o rzut beretem od stacji. Noszkur... Nic to, dzięki starodawnej technologii w postaci papierowej mapy oraz umiejętnościom nabytym w młodzieńczych latach w harcerstwie, się orientuję w terenie i ruszam inaczej. Szczęśliwie po jakimś czasie trafiam na zaplanowany kurs i wszystko znowu jest super :) Słonko zaczyna grzać a ja docieram do znajomych w lat ubiegły rejonów. Jest znajomy sklep, gdzie robię krótki popas na kanapkę i ładowanie smartshitt'a ;)
W Bodzentynie, żwawo atakuję stromy asfaltowy podjazd. Pot płynie nawet z portów wewnątrz uszu ;)
Wjeżdżam na szlak w lesie. Chwilkę pod górę a potem zjazd - czad!
Dalej jest sporo błota, na tyle sporo że tylne koło się blokuje ;)
Za Św. Katarzyną, na górze, podziwiam panoramę z burzą w tle. Dalej ruszam w dół asfaltami. Nawigacja idzie sprawnie.
Końcówka znowu przez szerokie leśne drogi. Miło. Po 3,5 godzinie docieram na miejsce. Szybki prysznic, piwo, kolacja,  piwo , pytlowanie do późnych godzin i  sen sprawiedliwego. Prawdziwy męski wypoczynek ;)