Wpisy archiwalne w kategorii

bikepacking

Dystans całkowity:1988.38 km (w terenie 898.00 km; 45.16%)
Czas w ruchu:108:05
Średnia prędkość:18.40 km/h
Maksymalna prędkość:78.12 km/h
Suma podjazdów:14739 m
Maks. tętno maksymalne:170 (99 %)
Maks. tętno średnie:133 (76 %)
Suma kalorii:71033 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:165.70 km i 9h 00m
Więcej statystyk

Świętokrzyskie Trip 1/2

Czwartek, 11 maja 2023 · Komentarze(0)
Wyjazd na coroczne spotkanie z koleżkami. Tym fajniejsze że na rowerze ;)
T

Great Lakes Gravel 2021

Piątek, 17 września 2021 · Komentarze(0)
Wszystkie wrażenia spisałem w relacji na portalu Team9er.pl . Ten wpis potraktuję obrazkowo ;)
Ruszam o 6:20. Jest zaskakująco ciepło i sucho. Trasa prowadzi świetnymi szutrami i drogami leśnymi.
Zdążają się też "kocie łby", ale na krótko i spokojnie można jechać ubitym poboczem.
Krótki postój pod bramą muzeum Wilczy Szaniec w Gierłoży. Jest około 80 km, więc radość i samozadowolenie bije z pyska ;)
W okolicach południa dojeżdżam do Sztynortu, gdzie śniadam obficie płacą Pruskiej Babie za "all inclusive" :D
Malowniczy most za Sztynortem. Sezon żeglarski jeszcze trwa, choć chyba zmierzcha.
Trasa wyścigu prowadzi szlakiem rowerowym, który poprowadzona po dawnej linii kolejowej. Bardzo przyjemny odcinek :)

Widok na Gołdap i okolice ze szczytu Pięknej Góry.

Zdjęcie obowiązkowe z widokiem na wiadukty w Stańczykach. Dzień powoli się kończy.

Po całonocnej jeździe na singlespeedzie docieram do Mikołajek, gdzie zaczyna siąpić deszcz.

I meta.
"30 godzin i 16 minut mi to toczenie się zajęło. 61 pozycja na 202 uczestników, którzy dotarli do mety. Zakładam, że ta nienaładowana bateria Di2, kosztowała mnie 2 może 3 dodatkowe godziny. Ale pewności nie ma. Żeby się przekonać musiał bym powtórzyć … Za rok? Nicto! Natenczas pozostaje mi pozowanie na ściance, odbiór trofeum i jedzenie. Paweł i Filip mnie tylko pocieszają, że akumulatory od Di2 wysiadają im na zawodach CX z powodu niskiej temperatury … Mili są :D"

#MazowieckiGravel 2021

Piątek, 11 czerwca 2021 · Komentarze(0)
Na start w Warce docieramy autem samotrzeć. Jacek, Michał i Ja. W drodze w trakcie rozmów wychodzi na jaw fakt że spokojnie mogliśmy zerwać się na start dużo wcześniej, bo i tak sen przez tremę był słaby. Tutaj Michał miał zdanie odrębne, który na okoliczność porannego transferu, nocował u Szwagra. A że od ponad roku w domu ma zupełnie nowego potomka, który nie jest zagorzałym fanem snu, to On sam cierpi na deficyty, przykryły stres przedstartowy.

Startujemy o 8:30 żegnani godnie przez burmistrza Warki - jest fame na FB!
Pierwsze kilometry trasa prowadzi dość pustymi asfaltami i szybko okazuje się ciężko nam będzie jechać razem, bo nijak nie możemy się zgrać w osiąganej prędkości przelotowej.
Dlatego Jacek rusza przodem zostawiając nam plan postojów z jedzeniem "na ciepło". Jedziemy jeszcze chwilę z Michałem razem. Ale w końcu go chyba zdenerwowałem tym swoim niedopasowaniem tempa jazdy, więc mówi" Jedź Ty człowieku swoje! Nie denerwuj mnie i siebie nie męcz!" Umawiamy się na wspólny nocleg w hamakach, gdzieś za Ciechanowem.
Ruszam więc swoim tempem. Stresy przedstartowe znikają, głowa się oczyszcza, jest tylko droga. Gładkie asfalty, drogi leśne i polne. Pogoda idealna.
Na 40 kilometrze mija mnie dwuosobowy, pociąg relacji Warka Piątek Rano - Warka Sobota (raczej przedpołudnie) w składzie Krystian Jakubek i Cezary Urzyczyn. Z uprzejmości Krystian krzyknął żeby wskakiwał na koło - cud że udało mi się zrobić im zdjęcie.
Na 68 kilometrze zbaczam z trasy w poszukiwaniu Maca. Tutaj ujęła  mnie postawa jednego z pracujących za płotem Panów, który widząc że nie podążam jak wszyscy przede mną na kładkę nad S7, krzyknął że źle jadę! Drugie śniadanie dobrze robi, a vege-burger z frytkami i colą przyjmuje się elegancko, i koszt dodatkowych 3 km jest akceptowalny.
Wracam na trasę, gdzie mijam się z kolejnymi uczestnikami wyścigu. Gdzieś w lesie dochodzę malowniczą, w większości kobiecą grupkę, która z fantazją jechała przy muzyce z głośnika. Nie mam pewności, ale to chyba w tej grupce jechała jedna z najbardziej wytrwałych zawodniczek Mazowieckiego Gravela, która dotarła na metę tuż przed jej zamknięciem. Kibicowałem przed kompem - SZACUN!

Ja docieram na słynne już szutro-strady w Bolimowskim Parku Krajobrazowym. Ich sława jest słuszna, muszę tam jeszcze wrócić :)
Na około 30 kilometrów przed Sochaczewem, coś dziwnego zaczyna się dziać z tylną przerzutką. Miota po kasecie łańcuchem według własnego widzimisię. Początkowo niegroźnie, lecz z każdym kolejnym kilometrem jest gorzej. Czy dotrę do Sochaczewa choć? Samodzielna naprawa DI2 jest dla mnie słabo wyobrażalna ... W końcu decyduję się zatrzymać i obejrzeć tę przerzutkę z bliska, pogłaskać, przemówić doń czule. I cud się stał! Naprawiłem! Oczywiście nie głaskaniem czy czułymi słówkami ;) Ona się po prostu, prozaicznie odkręciła. Po dokręceniu jej śruby, wszelkie ekstrawagancje w randomowym (ostatnio ulubione słowo moich nastoletnich dzieci) przerzucaniu biegów ustają. A ja kolejno mijam zawodników, którzy podczas serwisu mnie wyprzedzili.

W Sochaczewie przez chwilę mam nadzieję że spotkam Jacka na pizzy, ale nie trafiłem w wyszukany przez niego lokal, wiec zadowalam się drożdżówką, lodem i piwem bezalkoholowym - to jest ostatnio moja najskuteczniejsza broń na upały!
Za Żelazową Wolą trasa przecina na krótko Kampinoski Park Narodowy, czyli właściwie to pierwszy, odczuwalny kontakt z piachem tego dnia.
Za Brochowem, na wąskiej drodze przecinającej łąki gaśnie mi licznik. Nie sprawdziłem na starcie poziomu naładowania, więc pewnie nie było 100%. Podpinam powerbanka, chwila nerwowego wyczekiwania, czy aby dotychczasowe 140 km trasy nie uleciało. Na szczęście Wahoo po raz kolejny sobie poradził z recovery, więc uspokojony ruszam dalej.
Na drodze wzdłuż wału wiślanego, tuż przed mostem ucinam sobie gadkę z filmowcem Łukaszem Marksem. Rok temu podczas Pomorskiej 500 z podobnej pogaduszki powstał materiał, może kiedyś go pokaże ...
Za mostem przejeżdżamy prze Wyszogród. W młodzieńczych czasach, podczas pielgrzymek przechodziłem przez to miasteczko i najdłuższy w Europie most drewniany. W przelocie widać że się pozmieniało od tych kilkudziesięciu już lat. Za Wyszogrodem trasa przecina polnymi drogami plantacje truskawek. Ależ piękny zapach dla kogoś kto lubi truskawki. A ja uwielbiam! ;) 
W Czerwińsku nad Wisłą jest popas z musem truskawkowym i kurtyną wodną. Super! Uzupełniam wodę, próbuję zmyć z twarzy sól, ale efekt nie powala. Nicto! Ruszam dalej.
Doganiam grupkę zawodników, zagadujemy i jedziemy trochę razem. Ale na którymś zjeździe peletonik się nam rozrywa i tylko z Piotrkiem ruszamy szybszym tempem.
Do czasu szybszym, bo zaczynają się "piaski na północy" przed którymi kilka tygodni wcześniej, po objeździe pełnej trasy, ostrzegał mnie Bartek - jeden z organizatorów Mazowieckiego Gravela.

W okolicach Płońska zaczyna się zbierać na deszcz. A nawet burzę. Przez chwilę łudzimy się nadzieją że nas ominie, ale nie ominęło. Akurat byliśmy na szybkim asfaltowym odcinku. Po chwili nie było sensu szukać schronienia, bo i tak byliśmy mokrzy. Pierwsza fala wody, która przelała się przez kask, była suto zasolona, więc niemal wypaliło mi oczy. Pewni z kilometr albo i więcej, przeleciałem na kole Piotrka, patrząc tylko małą szparką między powiekami prawego oka. Na szczęście deszcz był intensywny więc szybko mi się oczy przepłukały :D Po burzy zrobiło mi się przyjemniej. Organizm przestudzony, ciuchy powoli przeschły gdy przebijaliśmy się przez kolejne zapiaszczone leśne drogi.

Na odcinkach asfaltowych gadamy sobie z Piotrem o rowerach i planach wyjazdowych na dalszą część roku. Piotr wykorzystuje Mazowieckiego Gravela, żeby przetestować sprzęt na urlop w Alpach. Na przedmieściach Ciechanowa dostaję elektryzującego smsa od Jacka, że na rynku jest popas z zupą gulaszową i kawą. Takiej motywacji ulegam zawsze ;)
W Ciechanowie przy zupie i kanapkach i kawie, pozwalam sobie na dłuższy postój. Jacek i nowopoznanym kolegą Michałem, są już wypoczęci. Ubierają się trochę i ruszają dalej. Ja kontaktuję się z Michałem, ale on jest jeszcze daleko niestety. Ze wspólnego noclegu w hamakach nic nie wyjdzie, więc też ruszam. Zbliża się zmrok. Łąki za zamkiem nad rzeką toną we mgle. Malowniczo to się prezentuje.

W Różanie na 300 kilometrze, do 1:00 można zjeść kebaba. I tam właśnie mam się spotkać z Jackiem. Słońce powoli zachodzi, ale jak to w czerwcu nie do końca. Na północnym-zachodzie utrzymuje się jasna łuna. Kebab zamawiam około północy, wersję XL w cienkim palacku i litrową colę. Butelkę udaje mi się osuszyć do końca, ale 5 centymetrów bieżących kebaba odkładam do kieszonki na śniadanie. O 1:00 opuszczamy bar i ruszamy w ciemną noc. Pomimo założonej wiatrówki, na zjeździe pod most, tak mnie telepie z zimna, że zaczyna się bać upadku. Na szczęście za chwilę, po podjeździe na most Narwią już się rozgrzewam.

Mój plan na dalszą część wyścigu, zakładał że znajdę jakiś przyjemny kawałek suchego sosnowego lasu, rozwieszę hamak i prześpię sobie 4 lub 5 godzin. Ale po jedzeniu w ogóle nie czułem senności. Wymarzonego miejsca nie mogłem wypatrzyć, a jazda w trzyosobowej grupie szła sprawnie. Więc plan na spanie w hamaku, ewoluował do drzemki na słoneczku po śniadaniu pod drzewkiem.

Świt zastaje nas w okolicy Broka, gdzie po przekroczeniu mostu na Wiśle zaczynamy doganiać kilku zawodników, z którymi będziemy się tasować już mety.
Na śniadanie zatrzymujemy się pod sklepem, gdzie stał zaparkowany rower, jednego z zawodników. Po drożdżówce, bananach i resztce kebaba, ruszamy dalej. Michał nas urywa na asfaltowej drodze. Zaczynamy z Jackiem czuć znużenie ...

Za Liwem przeprawiamy się przez bród. Gdyby to nie był wyścig, to chętnie bym się w tej rzeczce przemył. Ale nicto. Mozolnie wracamy do przebijania się przez piaski Mazowsza. Już dano minęliśmy północną część trasy, nawet można by powiedzieć że kończymy część wschodnią. A piachy nadal są.

Docieramy w końcu do słynnego Jeruzala. Robimy popas. Niestety fani Rancza i Mamrota, wypraszają nas  z filmowej ławeczki, na której trzeba mieć pamiątkową fotkę.
Od tego miejsca trasę już razem z Jackiem poznaliśmy podczas wiosennych objazdów z organizatorami. Chyba przez to właśnie, to ostanie 100 kilometrów ciągnie się makabrycznie. Dodatkowo, na wiosnę większość z dróg była przyjemnie przejezdna. Teraz przebijamy się przez piach. 
Za mostem w Górze Kalwarii, do ogólnego zmęczenia dochodzi uczucie palenia stóp. Krótkie wietrzenie i wysypanie piachu, pomaga na chwilę.
W końcu docieramy na ostatni odcinek trasy. Za Pilicą mamy już tylko asfalty. Na metę docieramy na 3 minuty przed ulewą. Organizatorzy Bartek, Marcin i Tomek witają nas godnie wyścigowym piwem. Mówią też coś o doskonałym czasie, w jakim ukończyliśmy Mazowieckiego Gravela, ale to akurat dociera do mnie po kilku godzinach ;) Gdyby nie towarzystwo Jacka, pewnie nie przyszło by mi do głowy jechać bez spania. A i tempo jazdy miał bym dużo niższe. Polecam takiego mocnego kompana na treningi i wyścigi. Łatwiej o dobry wynik :D
Finalnie zajmuję 13 miejsce z czasem brutto 31:38:38 ;)

Podsumowanie:
  • ośmielam się stwierdzić że treningi z inpeaktrainer zdecydowanie mi pomogło.  Oczywiście pod koniec cały byłem zużyty, ale "mocy w nogach" nie brakowało.
  • tyłek oczywiście obity/otarty/odparzony, ale i tak w o wiele lepszym stanie niż rok wcześniej po Pomorskiej 500
  • niestety lewa dłoń dostała - Zespół Cieśni Nadgarstka. Neurolog, usg i lek. Ma być lepiej, i w zasadzie powoli się poprawia. 
  • odparzone stopy! To nowość u mnie. Ale zwalam to na stare buty. Następnym razem, na pewno założę merino 
  • rower? zero uwag, poza postraszeniem mnie tylną przerzutką ;)
  • nastawiałem się na spanie, ale nie spałem więc hamak i tarp tylko zwiedzały. W sumie dobrze że licząc na ciepłą noc nie brałem śpiwora, tylko folię nrc.
  • 3 bidony - zdecydowanie dobre rozwiązanie. Wody mi nie zabrakło, nie musiałem specjalnie szukać sklepu

#Pomorska500 dzień 3 ...

Sobota, 13 czerwca 2020 · Komentarze(0)
Fragment wycięty z pełnej relacji opublikowanej na team29er.pl

Dzień 3 – ostatni

Pospałem sobie. Na mecie, będę to sobie z tego powodu robił wyrzuty. Mogłem wstać 1,5 godziny wcześniej. Czułbym się identycznie, a uzyskałbym lepszy czas. Ale jak to mówi mój dobry Kolega Misiek: „widocznie organizm się tego domagał, więc nie ma co roztrząsać …” ;)
pom500-202-lanczos3Falujący krajobraz pachnący zbożem - taki bym tu dał tytuł :)
Podczas pakowania, podjadam chrupki i bakalie, więc na śniadanie właściwe trafiam dopiero do sklepu na 440 kilometrze. Spotkani tam koledzy, sprzedają mi pewne info, że na mecie czeka piwo i pierogi ruskie. Zachęta jest to sroga!
Po porannym słońcu pozostaje wspomnienie. Wjeżdżam w strefę mgieł. Na szczytach wzgórz, wilgoć osiada na okularach. Na szosach w okolicach Kartuz, zaczynam mijać trenujących szosowców. Zaczynam mozolnie odliczać brakujące kilometry. Najbardziej dokucza tyłek, ale pewnie reszta ciała też już ma powoli dosyć …
pom500-203-bicubicPo porannym słońcu zostało wspomnienie. Ale i tak jest ładnie ...
Ostatni odcinek ze zjazdem, prowadzącym przez Lasy Oliwskie, wynagradza męki ostatnich kilkudziesięciu kilometrów. Jeszcze tylko przejazd przez miasto, potem przecinam deptak i wbijam niepewnie na plażę. Jest 14:06 - META! Gratulacje i uścisk ręki Leszka, medal, piwo i pierogi. W międzyczasie: kupuję bilet na pociąg, macham do rodziny przez kamerkę internetową pokazującą plażę w Brzeźnie i moczę stopy w Bałtyku. Planowałem moczenie całości, ale aura i woda jakieś niezachęcające były.
pom500-203-bicubicZaślubiny z morzem ;)
O 16: 25 melduję się na peronie na dworcu Gdańsk Wrzeszcz, ze spakowanym do wora rowerem i kebabem na wynos. Droga powrotna mija mi szybko na odpisywaniu na zaległe wiadomości, jedzeniu i piciu. W Warszawie z dworca do domu, całe 8 km drogi jadę na stojąco ;)
Z licznika: 101.29 km | 6:19:29/ 7:21:20 | 982 m.
Podsumowując całość wyścigu, to trasę 512 km (4388 m przewyższenia) pokonałem w czasie 53 godzin i 41 minut. Wyniki wstępne głoszą iż zająłem 138 miejsce na 302 osoby, które dotarły na metę.
Duże zachmurzenie, 19°C, Odczuwalna temperatura 19°C, Wilgotność 92%, Wiatr 5m/s z WPłnW - Klimat.app  ?? 99.89 new kilometers -- From Wandrer.earth

#Pomorska500 dzień 2

Piątek, 12 czerwca 2020 · Komentarze(0)
Fragment wycięty z pełnej relacji opublikowanej na team29er.pl

Dzień drugi czyli wyjście z błota

Poranek jest szary, mglisty i wilgotny. Ale po sześciu godzinach regenerującego snu, o 5: 46 pełen pozytywnego nastawienia ruszam na trasę. Błoto w świetle dnia, wygląda lepiej, choć łatwiej się nie jedzie.
103-bspline
Przeniesienie 24 kg roweru z ekwipunkiem, moment kiedy inne partie mięśni można ruszyć ...
Na szczęście ten kawałek drogi się kończy i wyjeżdżam na asfalt. W najbliższej wsi Czarne Wielkie, pod otwartym sklepem, spotykam kilku zawodników, którzy jak się okazało, kilka nocnych godzin, spędzili na okolicznych przystankach w foliach NRC. Wszyscy z utęsknieniem czekali na słońce i ciepło.
104-bicubic
Malowniczy przejazd pod wiaduktem, pozostałością starej linii kolejowej
Po uzupełnieniu zapasów wody i jedzenia, ruszamy całą grupką w dalszą drogę. Jedziemy razem do śniadania pod sklepem w miejscowości Parsecko, gdzie niezwykle uprzejma Pani, robi kawę, idealnie komponującą się ze … szprotami w pomidorach i wielgachną drożdżówką.
104-bicubic
Mogę ruszać dalej. Słońce wychodzi zza chmur. Robi się malowniczo. Krajobraz faluje polodowcowymi wzgórzami. Trasa prowadzi czasami drogami, o których chyba nawet miejscowi zapomnieli. Przyszło mi do głowy, że w takich okolicznościach maczeta, przydałaby mi się bardziej niż szwajcarski scyzoryk (którego nota bene nawet nie wyjąłem z torby). Na pewnej oświetlonej słońcem łące, mijam Dorotę (mambaonbike.pl), która zastanawiała się czy nie zrobić sobie przedobiedniej drzemki, w tak przyjemnych okolicznościach przyrody.
Ja jadę dalej. Godzinę pod drugim śniadaniu, trafiam w burzę. Jest ciepło, więc decyduję się na jazdę w deszczu, który przyjemnie chłodzi. Przyjemność maleje, gdy z asfaltu zjeżdżam w las, na drogę w trakcie remontu. Piasek brutalnie chrzęści w napędzie i tarczach hamulcowych. Ale po deszczu znowu jest przepięknie. Słonecznie i letnio.
07593-triangle
Fot. MambaonBike - kolejne zdjęcie od Artura. Piękne słońce, przyroda, krajobraz i rower - czego chcieć więcej ...
W rezerwacie Jeziora Lobeliowe, z jednym z zawodników błądzimy w poszukiwaniu ścieżki pasującej do tracka. Znaleziona ścieżka prowadzi przez błoto i wiatrołomy. W końcu udaje się wydostać na bitumiczne nawierzchnie, które na dodatek szczęśliwie prowadzą raczej w dół i z wiatrem. I w tak przyjemnych okolicznościach docieram pod obiadowy sklep w miejscowości Piaszczyna. Zbiera się tu nas większa grupka. Między innymi dociera tu Marcin Surowiec (bushcraftowy.pl) z kolegą Maćkiem. Na jego kanale, można obejrzeć świetną relację pod znamiennym tytułem "Pomorska 500 - Piekło Północy". W trakcie obiadu, jeden z kolegów otrzymuje z mety obietnicę, że od teraz, to tylko asfalty i szutry. Niby wszyscy chcieliby wierzyć, ale przychodzi nam to z trudnością ;)
pom500 106-bicubicSzutry się wiją
Po przerwie obiadowej, faktycznie zaczynają się szutry. Czasami wręcz szutrostrady. W okolicach 358 kilometra mijam jezioro Wiejskie – idealne na nocleg. Ale przede mną jeszcze sporo zaplanowanej jazdy. Po okolicy krąży burza. Udaje się ją ominąć, ale dalej łapie mnie „ciepły letni deszcz”, że tak zaczerpnę z bogactwa haseł reklamowych.
pom500 102 bellPanorama po burzy ...
Okolice 370 kilometra – organizatorzy zaplanowali nam atrakcję turystyczną – wierzę widokową na Górze Siemierzyckiej. Atrakcyjność miejsca psuje trochę stromy podjazd, ale podnosi zjazd ;)
Kilometr 395 trasy. Przejeżdżamy przez teren, gdzie w 2017 nawałnica powaliła wiele hektarów lasu. Sceneria apokaliptyczna. Miejscami widać już nowe nasadzenia, więc jest w tym wszystkim odrobina pozytywnego akcentu.
pom500 201 bell
Słońce zachodzi, bolące ścięgno Achillesa i ogień w okolicach tyłka, skutecznie studzą ewentualne ambicje jazdy ciągiem do mety. Tym razem, nauczony doświadczeniem, doładowałem Wahoo podczas obiadu, więc to nie on będzie dziś decydował gdzie dzień ten zakończę. Tym razem trafiam z miejscem noclegowym idealnie. Jest suchy las, jezioro i piaszczysty brzeg. Co prawda nazwa miejsca mogłaby mnie zniechęcić, alem jej w całym swym zmęczeniu, na mapie w telefonie nie odczytał (Cmentarzysko w Wiesiorach) .
1620px-Wesiory3fot. Wikipedia - kamienne kręgi okrzyknięto polskim Stonehenge. Niestety nie miałem czasu pozwiedzać. Może następnym razem ;)
Przepłukałem się w jeziorze, odkaziłem newralgiczne miejsca (był ogień!) i wpełzłem do odrobinę wilgotnego śpiwora

Średnie zachmurzenie, 15°C, Odczuwalna temperatura 15°C, Wilgotność 97%, Wiatr 2m/s z WPłnW - Klimat.app

Łukasz Marks - KameraMan wielu ultramaratonów zmontował film, świetnie obrazujący mój stan na koniec drugiego dnia ;)

GSŚ 2019 - Główny Szlak Świętokrzyski

Sobota, 14 września 2019 · Komentarze(0)
Ranek jest śliczny.
Wbrew planom, żeby się szybko zebrać i ruszyć, jedzenie i zwijanie obozowiska, idzie mi powoli. Za to odwiedza mnie Pan Lis:
W końcu się zbieram i ruszam. Startuję właściwie od podjazdu, więc błyskawicznie robi się ciepło i muszę się przebierać  rozbierać.
Docieram na Święty Krzyż. Popijam herbatkę, przegryzam daktylowe batony, podziwiam widok pod tytułem "Tam byłem" i ruszam na Łysicę.

Podjazd na Łysicę, jak przejezdny. Zjazd według moich standardów zupełnie nie. Musze miejscami znosić, objuczony tobołkami rower. Następnym razem będę się cofał i zjeżdżał do Świętej Katarzyny asfaltem. Jedyny plus, to możliwość napełnienia bidonów przy kapliczce Św. Franciszka.
Podjazd pod Radostową prawie bym zaliczył ;) Potem odpuszczam sobie kolejne ostre podejście, które omijam asfaltowym podjazdem, poznanym kilka lat temu. Na szlak wracam dość łatwo. Potem mijam Diabelski Kamień (post humadoidalny syf jest przygnębiający). W końcu trafiam do punktu widokowego nad lotniskiem w Masłowie. Dalej zaczyna się część szlaku, którego nie znam zupełnie. Ale nawigowanie po śladzie idzie sprawnie. Dodatkowo najgorsze przewyższenia mam za sobą. 
Robię popas, bo już powoli zaczynam czuć zmęczenie. Leżąc na piknikowym stole na polanie, takim widokiem się cieszę:Docieram do Rezerwatu kamienne Kręgi Kamienne, górującego nad kamieniołomem.

Dalej czeka mnie dość ostry zjazd. Bez sprawnych hamulców, było by znoszenie, albo turlanie ;)
Na dole, w Tumlinie, czeka mnie trudna decyzja. Jechać pozostałe 20 km szlaku i zrobić plan, ryzykując spóźnienie na pociąg i jazdę po ciemku ze słabym światłem. Czy też zrobić wycof, poddając wzbierającej żądzy na produkty korporacji McDonalds, tak nieszczęśliwie dostępnych w okolicach dworca kolejowego w Kielcach. Plan B wygrywa. Jednakowoż przygoda nie odpuszcza, bo wytyczona na Wahho trasa wiedzie przez las, drogami, które zawładnęła Matka Natura. Podpunkt B.01 (czyli zdążyć na pociąg) robi się wątpliwie osiągalny.  W końcu jednak wyzwalam się. Wracam do cywilizacji, wprzódy wiejskiej, potem podmiejskiej aż w końcu bardzo miejskiej :)
Punk B.01 osiągnięty, lecz "z minusem". Pani w kasie nie może mi sprzedać biletu na rower gdyż już wyszły z systemu ... Każe mi się układać z panem Kierownikiem Pociągu. Do odjazdu jest akurat tyle czasu by zrealizować punkt B.02 czyli popas w MC. 
Najedzony (wysycony organizm, nawet się nie zająknął po tym fastfoodzie) próbuję się dogadać z Kierownikiem, ale w dogadywaniu nigdy mocny czy też skuteczny, nie byłem. Więc czeka na kolejne połączenie i suma summarum w do domu docieram we wczesnej "po północy".
Na ten szlak wrócę późną wiosną 2020. Dzień będzie dłuższy, ja mocniejszy, wtedy mi się uda :)

Ślad:

Po 2,5 roku z materiału nagranego smartfonem, udało mi się skleić taki film:

GSŚ 2019 - dojazd

Piątek, 13 września 2019 · Komentarze(0)
Po pracy ładuję się do pociągu jadącego w góry. A konkretnie w Góry Świętokrzyskie ;)
Podróż długa, choć się nie dłuży. Opóźnienia, remonty etc. Z pociągu wysiadam w Ostrowcu jak najbardziej Świętokrzyskim.
Noc nie taka ciemna, gdyż jak w radio mówili, świeci Księżyc Żniwiarzy. W rzeczy same mógł bym coś pożniwować. W zamian, jadę do miejscowości Głoszyce, gdzie zaczyna się czerwony szlak turystyczny, który nosi chlubny przydomek Głównego Szlaku Gór Świętokrzyskich.

Jazda przyjemna, właściwie bez błądzenia. Oczywiście nie bez przygód, tak koloryzujących moje "wypady". Jedna z lampek się psuje więc muszę jechać na czołówce i  słabującym już, wiekowym Proxie.
Pod koniec zaczyna też mżyć - przygoda wzbiera. Na szczęście zbliżający się orkan zdmuchuje chmury i nocowanie w hamaku, jednakowoż na sucho mi uchodzi.

Noc prze-drzemkowana bardziej niż przespana. Wsłuchiwanie się w odgłosy lasu. Hałas folii nrc,którą przykryłem się jako osłoną przed deszczem. Więc rano wyglądałem tak:

Ślad zaś wygląda tak: 

Świętokrzyskie 2/2

Piątek, 31 maja 2019 · Komentarze(0)
Jak zwykle rano zebranie się idzie mi powoli. Chłopaki się rozjechali, a Ja: toaleta, woda do bidonów, dopinanie toreb. I ruszam koło 11. Od początku nie wiem czy jadę do domu na kołach, czy do pociągu. Ładuje na razie trasę w wersji max i jadę.
Pierwszy odcinek specjalny dzisiejszego dnia trafiam tuż po przecięciu drugiej krajówki. Znienacka przejazd przez strumień i dalej polną drogą, przy której trafiam na urokliwą kapliczkę na samotnym drzewie.
Kapliczka Maryjna przy polnej drodze
Za Świętą Katarzyną, ślad prowadzi mnie wczorajszą polną drogą. Dziś psów brak.
Do Suchedniowa, gdzie robie popas na Orlenie, zaliczam jeszcze dwa/trzy odcinki polno-szutrowe. Na jednym z tych odcinków, pomagam odnaleźć się dwóm młodym amazonkom. Jedna była spieszona, a konie śliczne :)
Po obiedzie przebijam się przez Skarżysko-Kamienną (duży ruch) i trafiam w las, gdzie płoszę sarny i inne nierozpoznane zwierzęta, na drogę którą kawałkami muszę "robić" z buta. Bo nurkowanie w kałużach, mimo wysokiej temperatury, jakoś mi nie leży ...
Za Szydłowcem nabieram rozpędu, wiatr w plecy, puste asfalty, dość mały ruch. Przez chwilę rozważam, skręt w lewo, na stację PKP w Grabowcu czy w Warce. Ale jakoś tak zdopingowany messegrowymi doniesieniami kolegów, decyduję się na dojazd na kołach.
W przydrożnym sklepie robię zakupy. Lód, batony, woda, cola i banany. Tych bananów to ja dziś pochłonę liczbę, której skwantyfikować nie zdołam ..
Zaliczam malowniczy zjazd w dolinę Pilicy do Wyśmięrzyc. Po śladzie wjeżdżam w polną drogę przecinającą ogromną nadrzeczną łąkę. W dzieciństwa mam wielki sentyment do takich krajobrazów. Z rowem pasie się spore stado krów i koni. Jeden mały źrebak chlapie się w kałuży - całe te moje stanie-podziwianie nie jest zupełnie marnowaniem czasu, gdyż zjadam kolejnego banana ;)
Ogromna łąka i konie i krowy i Ja ;)
Jadąc przez tą łąkę, mam pewną obawę o most, przez który mam przeprawić się na drugą stronę Pilicy. Konkretnie, to zaczynam się martwić czy ON JEST!? Na szczęście jest, więc po tych minutach grozy, zalegam na trasie i się suplementuję ...
Na łące polegiwanie, zasłużone po 6 godzinach jazdy
Za rzeką, to już tylko mozolna jazda. Grójec, Piaseczno, Lesznowola i Warszawa.
Wahoo wykazuje że pod drzwiami dwóch setek nie ujrzę. Biję się wewnętrznie, że takie dokręcanie pod domem, żeby nabić cyfrę, to słabe jest. Ale wygrał wewnętrzny głos, że dwieście, tak bliskie i w zasięgu szybko się nie napatoczy ...
Notabene funkcja nawigacji Wahoo , bardzo pozytywnie mnie do siebie przekonała - zadowolony z tego zakupu jestem.

Zdjęcia

"Filmowo" tak to wygląda: Relive 'Morning Ride'

height="405" width="590" frameborder="0" allowtransparency="true" scrolling="no" src="https://www.strava.com/activities/2413598956/embed/d305b600df1d60e8198f0dd66e25364456c20bfc">

Świętokrzyskie 1/2

Czwartek, 30 maja 2019 · Komentarze(0)
Coroczne spotkanie z kumplami ze studiów w agroturystyce Kuźnie. Ja jadę oczywiście, standardowo na rowerze. Pierwszy plan był ambitny i zakładał wyjazd w środę, nocleg w lesie w hamaku czyli cała trasa na kołach. Ale że nie zaopatrzyłem się dotychczas w trap, a prognozy zapowiadały deszcz, padło na wytyczoną na szybko trasę zawierającą podróż PKP. A że w związku z remontem, pociągi jeżdżą tylko do Strzyżnej, więc do przejechania będzie ciut więcej - fajnie.
Gotowość przedstartowa
Na starcie żegna mnie miejscowy kot. A 6 km dalej gubię ślad w lesie - czyli wszystko zapowiada się "jak zwykle". Po chwilowej nerwówce, docieram leśnymi przecinkami do asfaltu i wracam na ślad. Kolejne kilometry to bardzo przyjemne puste, drogi lokalne, z dobrym lub bardzo dobrym asfaltem. Wiatr w plecy - lecę - tak miało być ;)
W końcu docieram do granic Radomia. Przebijam się trochę bokiem, duży ruch, DDRy z kostki, budowy dróg i objazdy.
Za miastem dopada mnie głód, gdyż codziennie o tej porze jadam obiad w robocie.
Posilony lecę dalej. Jadąc kolejną pustą asfaltową drogą gminną, płoszę drapieżnego ptaka. Ehhh kolejny raz, pomysł na kamerę i zdjęcia timelapsowe nie wypalił, a przecież fotka była by przednia.

W którymś momencie trafiam na znajome, z lat poprzednich drogi. Po ostatnich deszczowych tygodniach, odcinki polne i szutrowe, wyglądają jednakowoż tak:
Przeprawy
Docieram do Mirca. Chyba pierwszy raz rejestruję bardzo ciekawy pomnik, wybudowany z okazji 100 rocznicy odzyskania niepodległości. Upamiętniający powstania listopadowe i styczniowe.
Pomnik w Mircu
Dalej drogę mam zjeżdżoną kilkakrotnie. Jadę do Wąchocka, a potem w las. Droga z kocimi łbami, nie pozwala na swobodny zjazd moim gravelem w obecnej konfiguracji (plan przejścia na bezdętki nie wypalił, a dodatkowo montowany na szybko przedni bagażnik gibie się jak rezus). Na tej drodze mijam harcerzy, biorących udział w jakimś rajdzie - chyba. Oj, fajne czasy mi się przypomniały.
Prosta droga przez Sieradowicki Park Krajobrazowy
Ślad omija Bodzentyn, w dość sporej odległości, wynikiem czego trafiam ma skrót do Świętej Katarzyny, prowadzący czymś co kiedyś było polną drogą ...
Polna droga ... chyba, i psy jakieś ...
Za Świętą Katarzyną, objeżdżony już kilka razy odcinek. Najpierw wspinaczka, a potem zjazd. Dalej, przed Makoszynem dochdzi mnie drużyna kolarska. Chłopaki i dziewczynki w wieku 12-13 lat cisną jak dziki. Chwilę utrzymuję się za samochodem trenera, al na podjeździe w Boskowinie, sromotnie zostaję. Podjazd do Widełek, znoszę zaskakująco dobrze. Jeszcze tylko zakupy i jestem u celu.
Zdjęcia