GSŚ 2019 - Główny Szlak Świętokrzyski
Sobota, 14 września 2019
· Komentarze(0)
Kategoria bikepacking, prawdziwe MTB, wyjazd/wycieczka
Ranek jest śliczny.
Wbrew planom, żeby się szybko zebrać i ruszyć, jedzenie i zwijanie obozowiska, idzie mi powoli. Za to odwiedza mnie Pan Lis:
W końcu się zbieram i ruszam. Startuję właściwie od podjazdu, więc błyskawicznie robi się ciepło i muszę sięprzebierać rozbierać.
Docieram na Święty Krzyż. Popijam herbatkę, przegryzam daktylowe batony, podziwiam widok pod tytułem "Tam byłem" i ruszam na Łysicę.
Podjazd na Łysicę, jak przejezdny. Zjazd według moich standardów zupełnie nie. Musze miejscami znosić, objuczony tobołkami rower. Następnym razem będę się cofał i zjeżdżał do Świętej Katarzyny asfaltem. Jedyny plus, to możliwość napełnienia bidonów przy kapliczce Św. Franciszka.
Podjazd pod Radostową prawie bym zaliczył ;) Potem odpuszczam sobie kolejne ostre podejście, które omijam asfaltowym podjazdem, poznanym kilka lat temu. Na szlak wracam dość łatwo. Potem mijam Diabelski Kamień (post humadoidalny syf jest przygnębiający). W końcu trafiam do punktu widokowego nad lotniskiem w Masłowie. Dalej zaczyna się część szlaku, którego nie znam zupełnie. Ale nawigowanie po śladzie idzie sprawnie. Dodatkowo najgorsze przewyższenia mam za sobą.
Robię popas, bo już powoli zaczynam czuć zmęczenie. Leżąc na piknikowym stole na polanie, takim widokiem się cieszę:Docieram do Rezerwatu kamienne Kręgi Kamienne, górującego nad kamieniołomem.
Dalej czeka mnie dość ostry zjazd. Bez sprawnych hamulców, było by znoszenie, albo turlanie ;)
Na dole, w Tumlinie, czeka mnie trudna decyzja. Jechać pozostałe 20 km szlaku i zrobić plan, ryzykując spóźnienie na pociąg i jazdę po ciemku ze słabym światłem. Czy też zrobić wycof, poddając wzbierającej żądzy na produkty korporacji McDonalds, tak nieszczęśliwie dostępnych w okolicach dworca kolejowego w Kielcach. Plan B wygrywa. Jednakowoż przygoda nie odpuszcza, bo wytyczona na Wahho trasa wiedzie przez las, drogami, które zawładnęła Matka Natura. Podpunkt B.01 (czyli zdążyć na pociąg) robi się wątpliwie osiągalny. W końcu jednak wyzwalam się. Wracam do cywilizacji, wprzódy wiejskiej, potem podmiejskiej aż w końcu bardzo miejskiej :)
Punk B.01 osiągnięty, lecz "z minusem". Pani w kasie nie może mi sprzedać biletu na rower gdyż już wyszły z systemu ... Każe mi się układać z panem Kierownikiem Pociągu. Do odjazdu jest akurat tyle czasu by zrealizować punkt B.02 czyli popas w MC.
Najedzony (wysycony organizm, nawet się nie zająknął po tym fastfoodzie) próbuję się dogadać z Kierownikiem, ale w dogadywaniu nigdy mocny czy też skuteczny, nie byłem. Więc czeka na kolejne połączenie i suma summarum w do domu docieram we wczesnej "po północy".
Na ten szlak wrócę późną wiosną 2020. Dzień będzie dłuższy, ja mocniejszy, wtedy mi się uda :)
Ślad:
Po 2,5 roku z materiału nagranego smartfonem, udało mi się skleić taki film:
Wbrew planom, żeby się szybko zebrać i ruszyć, jedzenie i zwijanie obozowiska, idzie mi powoli. Za to odwiedza mnie Pan Lis:
W końcu się zbieram i ruszam. Startuję właściwie od podjazdu, więc błyskawicznie robi się ciepło i muszę się
Docieram na Święty Krzyż. Popijam herbatkę, przegryzam daktylowe batony, podziwiam widok pod tytułem "Tam byłem" i ruszam na Łysicę.
Podjazd na Łysicę, jak przejezdny. Zjazd według moich standardów zupełnie nie. Musze miejscami znosić, objuczony tobołkami rower. Następnym razem będę się cofał i zjeżdżał do Świętej Katarzyny asfaltem. Jedyny plus, to możliwość napełnienia bidonów przy kapliczce Św. Franciszka.
Podjazd pod Radostową prawie bym zaliczył ;) Potem odpuszczam sobie kolejne ostre podejście, które omijam asfaltowym podjazdem, poznanym kilka lat temu. Na szlak wracam dość łatwo. Potem mijam Diabelski Kamień (post humadoidalny syf jest przygnębiający). W końcu trafiam do punktu widokowego nad lotniskiem w Masłowie. Dalej zaczyna się część szlaku, którego nie znam zupełnie. Ale nawigowanie po śladzie idzie sprawnie. Dodatkowo najgorsze przewyższenia mam za sobą.
Robię popas, bo już powoli zaczynam czuć zmęczenie. Leżąc na piknikowym stole na polanie, takim widokiem się cieszę:Docieram do Rezerwatu kamienne Kręgi Kamienne, górującego nad kamieniołomem.
Dalej czeka mnie dość ostry zjazd. Bez sprawnych hamulców, było by znoszenie, albo turlanie ;)
Na dole, w Tumlinie, czeka mnie trudna decyzja. Jechać pozostałe 20 km szlaku i zrobić plan, ryzykując spóźnienie na pociąg i jazdę po ciemku ze słabym światłem. Czy też zrobić wycof, poddając wzbierającej żądzy na produkty korporacji McDonalds, tak nieszczęśliwie dostępnych w okolicach dworca kolejowego w Kielcach. Plan B wygrywa. Jednakowoż przygoda nie odpuszcza, bo wytyczona na Wahho trasa wiedzie przez las, drogami, które zawładnęła Matka Natura. Podpunkt B.01 (czyli zdążyć na pociąg) robi się wątpliwie osiągalny. W końcu jednak wyzwalam się. Wracam do cywilizacji, wprzódy wiejskiej, potem podmiejskiej aż w końcu bardzo miejskiej :)
Punk B.01 osiągnięty, lecz "z minusem". Pani w kasie nie może mi sprzedać biletu na rower gdyż już wyszły z systemu ... Każe mi się układać z panem Kierownikiem Pociągu. Do odjazdu jest akurat tyle czasu by zrealizować punkt B.02 czyli popas w MC.
Najedzony (wysycony organizm, nawet się nie zająknął po tym fastfoodzie) próbuję się dogadać z Kierownikiem, ale w dogadywaniu nigdy mocny czy też skuteczny, nie byłem. Więc czeka na kolejne połączenie i suma summarum w do domu docieram we wczesnej "po północy".
Na ten szlak wrócę późną wiosną 2020. Dzień będzie dłuższy, ja mocniejszy, wtedy mi się uda :)
Ślad:
Po 2,5 roku z materiału nagranego smartfonem, udało mi się skleić taki film: