Dwa dni w Świętokrzyskiem - dzień 1
Któreż to od maja do września wożą rowery za darmochę - chwała im. W Piasecznie dosiada się planowo, dawno niewidziany przeze mnie kolega Jacek, który dolść nieoczekiwanie podjął rzuconą emailem rękawice pt. “Z Radomia do Nowej Huty, 80km na rowerach, na zlot koleżeński - męska impreza!! ;)” Jacek ma szosówkę więc wspólnie robimy jakieś pierwsze 40km. Potem ja w las :) Tak sobie jedziemy, podziwiamy bujające się na hakach rowerki. Jamis Banita już raz spadł i tylko cud chyba, że nie ubił emerytki-działkowiczki i jej Wigry 3.
Od słowa do słowa konfrontujemy mapy - Jacek ma większą :? Co gorsza, na jego mapie są dwie Nowe Huty. Ta w okolicy Nowej Słupii, do której wyznaczyłem trasę i druga, dalsza, przy drodze z Daleszyc do Rakowa. Konsternacja - patrzę na adres punktu docelowego - Nowa Huta 20 , 26-035 RAKÓW - hura! Raz że orientujemy się wczas a dwa ze mamy dodatkowo 20-30km do zrobienia;)
W Radomiu pod dworcem, zasięgamy języka w kwestii adresu sklepu rowerowego. Ale ten, odsyła na na druga stronę ulicy, pod plan miasta. Szczęściem, do którego nie jestem przyzwyczajony, po drugiej stronie ulicy znajdujemy - o nie, nie sklep - a tylko obietnicę znalezienia go w postaci wielgachnego banera.
Jacek, bywały już w Radomiu, orzeka że adres, koresponduje z naszą trasą wylotową. A więc w drogę. Dość łatwo odnajdujemy Rodex - słynny ze sprzedaży karbonowych części.
Z pompką na plecach, spokojny jak dziecko z lizakiem, ruszamy na południe. Jest miło, wiatr robi wbrew ale chowam się za Jackiem i lecimy dość szybko. Ruch samochodowy jest ale w umiarkowanym natężeniu. Droga raczej wąska więc jak mija na TIR to jakoś tak nieswojo …
Wokół okolica epatuje wszystkimi odcieniami zieleni. Wiosna rozkwita i pachnie!
Docieramy do Mirca. Mapa mówi niewyraźnie o jakiejś drodze na Wąchock, ale czy będzie dobra dla szosy Jacka?? Tubylcy mówią że tak, więc ruszamy. Zaczyna się fajnym podjazdem a potem wiedzie malowniczym lasem - bajka.
W Wąchocku, od razu trafiamy na słynny pomnik Polskiego Sołtysa :) Tutaj planowo się rozdzielamy. Jacek po krótkim zwiedzaniu Opactwa Cystersów ma ruszyć na Starachowice i dalej a ja, na wprost, na południe w las do Bodzentyna.
Dość szybo znajduję czarny szlak ale oczywiście mi się gubi - normalka. Ponieważ jestem do tego przyzwyczajony, spokojnie zjadam kanapkę i ruszam “na słońce” kolejnymi napotkanymi leśnymi drogami. Fajna jazda. Podjazdy, zjazdy, koleiny - super. Początkowo drogi są wyraźne, jeżdżone, potem jakby mniej. W końcu ląduję na mokradłach i przedzieram się z rowerem na plecach jakieś 2-3km.
Potem znowu trafiam na ślad jakiegoś szlaku i powoli docieram do cywilizacji w postaci ubitej z tłucznia drogi. Niestety ukierunkowanej prostopadle do mojego celu więc znowu zapadam w głuszę ale tak szczęśliwie że trafiam w szlak niebieski. Przejeżdżam przez jakiś strumyk - fajnie.
W końcu znowu trafiam na ślad jakiegoś szlaku i powoli docieram do cywilizacji. Ubitej z tłucznia drogi. Ale ukierunkowanej prostopadle do mojego celu więc znowu zapadam w głuszę ale tak szczęśliwie że trafiam w szlak niebieski. Przejeżdżam przez jakiś strumyk - fajnie.
Potem jest słabiej, bo szlak jest prawie zarośnięty. Jadąc, przebijam się przez kolejne zarośla.
Potem jest jeszcze słabiej bo ktoś postanowił owe zarośnięcie usunąć, niestety wszystko zwałował na środku szklaku. A więc zmiana ról - Banita jedzie na mnie. Niestety moje piszczele i łydki nie są tak odporne jak geaxy aka 2.2 ;)
Mozolnie docieram do ubitej drogi. Mapa podpowiada że mimo iż jest prostopadła do celu to da radę - tym bardziej że niebieski szlak ginie w gęstwinie po drugiej stronie.
O jakaż to rozkosz wrócić na siodło - mimo że du-pa boli z letka ;) Średnia podskakuje bo jest w dół a potem lekko w górę. Wypadam w końcu z lasu i wracam do cywilizacji. Picie mi wyszło więc trafiam do sklepu. Pod sklepem weekend już się zaczął. Właśnie podjechała ekipa furą, wstrzymali konia (nie przebierając w słowach) i wysłali najmłodszego po piwo ;)
Do Bodzentyna, najpierw trochę się wspinam a potem łagodnie i szybko zjeżdżam. Bajeczność. Powietrze trochę zimne mimo słońca.
Z Bodzentyna do Św. Katarzyny chciałem dotrzeć przez Miejską Górę niebieskim szlakiem jak z zeszłym roku ale po błądzeniu zostało mi mało czasu i pary. Ciągnę więc asfaltem.
Za Św. Katarzyną zatrzymuję się w punkcie widokowym to dziś szczyt przekroju trasy. Jest piękna panorama, przy której kontemplacji zasysam bananowego żela - w organizm wraca nadzieja ;)
Do Górna cały czas w dół. Ekstra jazda bo w drodze jest wydzielony pas dla rowerów - genialne w prostocie :)
Po przecięciu DK74 zaczynam wspinaczkę a organizm zaczyna powoli myśleć o regeneracji. Dzwonię do kolegi Organizatora - Pawła - który w swojej zapobiegliwości uspokaja mnie że ma 10 piw i jaszcze dokupi :D
W Daleszycach zagadnięty młody człowiek straszy mnie że do Rakowa to ze 40 kilometry ale do Nowej Huty to mniej - z połowa tego bedzie. Tablicę z nazwą miejscowości zobaczyłem z głównej drogi w ostatniej chwili …
O cudowna chwilo, gorącej kąpieli, pierwszego łyku piwa i orgiastycznych placków :D