Ostatnia urlopowa, kaszubska jazda. Zaczynamy z Adamem jego trening. Ale po rozgrzewce, się urywam w Karwieńskich Błotach na szuter i trasę R-10. W Dękach skręcam w kierunku na Jezioro Żarnowieckie. A potem klasycznie: pojazd do Sobieńczyc, Krokowa, Karwia i do domu. Średnie zachmurzenie, 14°C, Odczuwalna temperatura 14°C, Wilgotność 63%, Wiatr 7m/s z ZPłnZ - Klimat.app
Rodzina wycieczka na/do Hel ;) Startujemy z Władysławowa, gdyż musimy wypożyczyć jeszcze jeden rower. I wspólnie ze znajomymi (łącznie 8 osób) ruszamy DDR na półwysep. Wszystko się ładnie toczyło, tym bardziej że wiatr pchał. Do momentu za Chałupami, gdzie Córka ma zaliczyła zrzutkę. Pozdzierana ręka, stłuczony nadgarstek, a w rowerze odkręcona kaseta. Ale Ninjago to twarda sztuka i dojechała do celu wycieczki. Wszyscy zostali na obiad, a ja pospiesznie wróciłem po auto, żeby Najmłodszego i Twardą Córę, jednakowoż odebrać. W międzyczasie, gdy ja już jechałem wozem, pozostały, większy człon wycieczki ruszył w drogę powrotną. Gdy już wszyscy siedzieliśmy w aucie, luną deszcz - idealne wyczucie ;)
Niewielkie zachmurzenie, 19°C, Odczuwalna temperatura 19°C, Wilgotność 67%, Wiatr 8m/s z ZPłdZ - Klimat.app
---
?? 48.83 new kilometers
-- From Wandrer.earth
Przy okazji prezentacji kolekcji 2020 rowerów Orbea w Częstochowie, postanowiłem wykorzystać sytuację i przejechać kawałek Szlaku Rowerowego Orlich Gniazd. Kilka lat temu organizowany był wyścig o nazwie TransJura, w którym startowali biegacze i kolarze. Były dwa dystanse. Na ten krótszy rowerowy dystans udało mi się namówić kolegów.
Cały dystans z Częstochowy do Krakowa (lub wprost przeciwnie) chodzi mi pod kaskiem od tamtej pory ciągle niemal. Ten początkowy kawałek, który sobie zaplanowałem, w wielu miejscach rozpoznałem właśnie z pamiętnej Transjury. Okolice Żarek też okazały się znajome. Ogólnie ten przejechany dziś kawałek jest bardzo przyjemny. Malownicze widoki, dość dobre oznakowanie, szybka jazda. Sporo asfaltu, ale nie brak ścieżek wijących się przez las i ocierających o skałki. Jazda była szybka, bo po porannej akcji z "prawie spóźnieniem" na pociąg, tym razem nie chciałem ryzykować ;)W Myszkowie udaje mi się kupić coś do jedzenia. Muszę tu wrócić.
Może na jakiś rodzinny długi weekend? W pociągu znowu trafiam na rowerzystę ;) Tym razem jest to jeden z uczestników Maratonu Rowerowego Północ-Południe. Cała trasa do Warszawy upłynęła, znowu na pytlowaniu i rowerach i jeździe ;)
Ranek jest śliczny. Wbrew planom, żeby się szybko zebrać i ruszyć, jedzenie i zwijanie obozowiska, idzie mi powoli. Za to odwiedza mnie Pan Lis: W końcu się zbieram i ruszam. Startuję właściwie od podjazdu, więc błyskawicznie robi się ciepło i muszę się przebierać rozbierać. Docieram na Święty Krzyż. Popijam herbatkę, przegryzam daktylowe batony, podziwiam widok pod tytułem "Tam byłem" i ruszam na Łysicę.
Podjazd na Łysicę, jak przejezdny. Zjazd według moich standardów zupełnie nie. Musze miejscami znosić, objuczony tobołkami rower. Następnym razem będę się cofał i zjeżdżał do Świętej Katarzyny asfaltem. Jedyny plus, to możliwość napełnienia bidonów przy kapliczce Św. Franciszka. Podjazd pod Radostową prawie bym zaliczył ;) Potem odpuszczam sobie kolejne ostre podejście, które omijam asfaltowym podjazdem, poznanym kilka lat temu. Na szlak wracam dość łatwo. Potem mijam Diabelski Kamień (post humadoidalny syf jest przygnębiający). W końcu trafiam do punktu widokowego nad lotniskiem w Masłowie. Dalej zaczyna się część szlaku, którego nie znam zupełnie. Ale nawigowanie po śladzie idzie sprawnie. Dodatkowo najgorsze przewyższenia mam za sobą. Robię popas, bo już powoli zaczynam czuć zmęczenie. Leżąc na piknikowym stole na polanie, takim widokiem się cieszę:Docieram do Rezerwatu kamienne Kręgi Kamienne, górującego nad kamieniołomem.
Dalej czeka mnie dość ostry zjazd. Bez sprawnych hamulców, było by znoszenie, albo turlanie ;) Na dole, w Tumlinie, czeka mnie trudna decyzja. Jechać pozostałe 20 km szlaku i zrobić plan, ryzykując spóźnienie na pociąg i jazdę po ciemku ze słabym światłem. Czy też zrobić wycof, poddając wzbierającej żądzy na produkty korporacji McDonalds, tak nieszczęśliwie dostępnych w okolicach dworca kolejowego w Kielcach. Plan B wygrywa. Jednakowoż przygoda nie odpuszcza, bo wytyczona na Wahho trasa wiedzie przez las, drogami, które zawładnęła Matka Natura. Podpunkt B.01 (czyli zdążyć na pociąg) robi się wątpliwie osiągalny. W końcu jednak wyzwalam się. Wracam do cywilizacji, wprzódy wiejskiej, potem podmiejskiej aż w końcu bardzo miejskiej :) Punk B.01 osiągnięty, lecz "z minusem". Pani w kasie nie może mi sprzedać biletu na rower gdyż już wyszły z systemu ... Każe mi się układać z panem Kierownikiem Pociągu. Do odjazdu jest akurat tyle czasu by zrealizować punkt B.02 czyli popas w MC. Najedzony (wysycony organizm, nawet się nie zająknął po tym fastfoodzie) próbuję się dogadać z Kierownikiem, ale w dogadywaniu nigdy mocny czy też skuteczny, nie byłem. Więc czeka na kolejne połączenie i suma summarum w do domu docieram we wczesnej "po północy". Na ten szlak wrócę późną wiosną 2020. Dzień będzie dłuższy, ja mocniejszy, wtedy mi się uda :)
Ślad:
Po 2,5 roku z materiału nagranego smartfonem, udało mi się skleić taki film:
Po pracy ładuję się do pociągu jadącego w góry. A konkretnie w Góry Świętokrzyskie ;) Podróż długa, choć się nie dłuży. Opóźnienia, remonty etc. Z pociągu wysiadam w Ostrowcu jak najbardziej Świętokrzyskim. Noc nie taka ciemna, gdyż jak w radio mówili, świeci Księżyc Żniwiarzy. W rzeczy same mógł bym coś pożniwować. W zamian, jadę do miejscowości Głoszyce, gdzie zaczyna się czerwony szlak turystyczny, który nosi chlubny przydomek Głównego Szlaku Gór Świętokrzyskich.
Jazda przyjemna, właściwie bez błądzenia. Oczywiście nie bez przygód, tak koloryzujących moje "wypady". Jedna z lampek się psuje więc muszę jechać na czołówce i słabującym już, wiekowym Proxie. Pod koniec zaczyna też mżyć - przygoda wzbiera. Na szczęście zbliżający się orkan zdmuchuje chmury i nocowanie w hamaku, jednakowoż na sucho mi uchodzi.
Noc prze-drzemkowana bardziej niż przespana. Wsłuchiwanie się w odgłosy lasu. Hałas folii nrc,którą przykryłem się jako osłoną przed deszczem. Więc rano wyglądałem tak:
Po porannych kajakach, trochę trudno się było zebrać. Ale "przymuszeni" przez spiritus movens w osobie Zony i Matki, ruszamy pobłąkać się po okolicy. Trafiamy na jeziorko Ciche, które jak głosi tablica jest polodowcowe i kwaśne. Mało w nim życia i toń czarna ... ;) Na koniec, przypadkiem, trafiamy nad jezioro Zyzdrój, które rano przemierzaliśmy kajakami.
Tym razem się udało przejechać całość. Początek już bez błądzenia.
Uwielbiam to popołudniowe światło ...
Po przecięciu drogi krajowej, szlak rowerowy trafia do Rezerwatu Pupy, przez który prowadzi ścieżka edukacyjna. Rowerowo miejscami ciężko przejezdna, ale warta zobaczenia.
Jeden z wiekowych dębów w Rezerwacie Pupy
Tablice opisujące to co ukazuje przyroda niezwykle pomocne. Niestety komary żrą, więc zbyt długo nie da się w niektórych miejscach stać. Modelowe Mazurskie Sosny, wysokie i proste jak strzała ...
Na ścieżce edukacyjnej jest kilka kładek. Śliskie deski, są zabezpieczone siatką. Na jednej jej nie było i Najmłodszy się ześlizgnął w krzaki ...
Końcówka z zachodzącym słońcu Generalnie, bardzo polecam ten szlak. Ścieżka edukacyjna w Rezerwacie Pupy jest świetna i rewelacyjnie pozwala się wczuć w las.
Po obiedzie postanowiliśmy objechać Szlak Ostatniego Niedźwiedzia. Oczywiście początek to błądzenie, gdyż oznakowanie takie nieoczywiste się okazało. Na szczęście udało się nań wrócić dzięki Ride with GPS, która na mapie OSM Cycle ma go zaznaczony. Znowu jedziemy drogami leśnymi. Jest kawałek szerokiej równej szutrówki.
STOP Paparazzi ... ;)
Dźwięki, które początkowo braliśmy za odgłosy z budowy torowiska, w rzeczywistości okazały się zbliżającą burzą ...
Burzą, która niestety nie przeszła bokiem ... ;)
Ale zbytnio nas nie zmoczyła, bo trafiliśmy na wiatę na parkingu przy drodze. Ponieważ zrobiło się późno i mokro, postanawiamy skrócić wycieczkę i wrócić asfaltem. Generalnie piękna trasa. Jest kilka niedużych podjazdów i zjazdów. Las piękny. Wrócimy na poprawkę ...
Bunkier w pozycją strzelecką ... model ze zdjęcia jak widać "za krótki" ;)
Pętla prowadzi po drogach leśnych i ścieżkach. Nasz przewodnik, wzbogacił ją o co ciekawsze kąpieliska w okolicy ;)
Jak to w przypadku wycieczek rowerowych rodzinnych, nie wszyscy są równie zadowoleni ...
height="405" width="590" frameborder="0" allowtransparency="true" scrolling="no" src="https://www.strava.com/activities/2595499136/embed/c410e56f053414536175a8af0fd0f84b5f040c30">
Sam szlak fortyfikacji to ten wielokąt na północy. Reszta to dojazd i zwiedzanie okolicy. Punkty gdzie ślad zbliża się do brzegu jeziora, to polecane kąpieliska, których jednakowoż nie testowaliśmy .... ;)
Pierwszy raz spędzamy urlop w Spychowie. Zaczynamy więc należycie, to znaczy od Szlaku Juranda ;)
Bardzo przyjemna trasa, która prowadzi przeważnie szutrowymi i gruntowymi drogami leśnymi i polnymi. Jest też kilka w sumie kilometrów asfaltu.
Popas nad jeziorem. Czekolada regeneracyjna znikła i wszyscy żałują że nie zabrali strojów to kąpieli ... ;)
Ruch samochodowy minimalny, może dlatego że niedziela - nie wiem ? Pod koniec trasy trafiamy na jeden z SZLAK FORTYFIKACJI SZCZYCIEŃSKIEJ POZYCJI LEŚNEJ, którą Niemcy budowali od Pierwszej Wojny Światowej po Drugą.
Od kilkunastu już lat jestem poważnie zainfekowany ostrą cyklozą. Jeżdżę codziennie do roboty, okazjonalnie w weekendy. Mam epizody maratońskie (Mazovia MTB, Bikemaraton) i kilka rowerów. Udzielam się na stronach: www.team29er.pl i www.fatbike.com.pl.
Na bieżąco moje aktywności widać tu: https://www.strava.com/athletes/5079042