Urlop w miejscu znajomym i lubianym. Znane i lubiane drogi i ścieżki. Temperatura do jazdy idealna. A na koniec relaksująca kąpiel w gorących wodach Bałtyku ;)
Powrót do domu z plaży. Jazda ścieżką rowerową Krokowa-Swarzewo jest wybitnie relaksacyjna. Zdjęcia łanów zboża wyglądają jak kardy wycięte z mojego ulubionego "Gladiatora".
a pomysł trasy wpadłem kilka miesięcy temu. Pomysł był prosty i szyty na miarę ;) Podczas jazdy samochodem do rodzinnego Ełku, w pewnym punkcie przesiadam się na rower i ... już. Pierwsza próba realizacji się nie powiodła, gdyż dzień się skończył. 6 lutego wszystko się udało :)
Wysiadłem w Świdrach, ładuje w garnku kurs i ruszam. Trasę wytyczyłem po bocznych drogach o różnych nawierzchniach i ich stanach. Od dziewiczych asfaltów, przez takie ratowane podsypkami po kocie łby i drogi leśne. W pewnej wiosce, kategoryczne odstając za wytyczonym kursem wjechałem w błocko.
Ale warto było, gdyż trafiłem na przedwczesny dowód wiosny: W Pogorzeli postanowiłem zmodyfikować trasę i wrzuciłem opcjonalny kurs i niestety zaponiałem włączyć "start", więc kawałka trasy przez obszar Natura 2000 mi garniak nie zarejestrował :( W samym Ełku postanowiłem dołożyć sobie kilometrażu i władowałem się po raz drugi w błocko na zamkniętej (jak się empirycznie dowiedziałem ;) drodze za jeziorem. Szczęśliwie dojechałem bez strat. Dopiero kursując z wiadrem z wodą do mycia roweru, o mało bym nie spadł ze schodów ...
Pierwszy kawałek wyszedł tak: Drugiego kawałka - brak :( Trzeci tak:
Koleżanka Dorota zmotywowała naprędce niezłą grupę na jeżdżenie po Wieliszewskiej Trasie Crossowej. Mimo chłodu (organizm jeszcze słabo przyzwyczajony) bardzo fajnie się jeździło. Motywem przewodnim jednakowoż były zdjęcia do testów, więc czystej jazdy było mniej niż by się chciało.
Ogólnie bardzo fajne miejsce. Pewnie nie raz tu jeszcze zawitam, bo stosunkowo blisko, a dedykowane ścieżki rowerowe są dużą odmianą od codzienności.
Na koniec urlopowego lenistwa zrobiłem małe kółko po okolicznych lasach. Szerokie szutrowe drogi - trochę się kurzyło. Przy tej temperaturze nad wyraz dobrze się jechało ocienionymi kawałkami przez lasy ;) Widokowo nic ciekawego się nie trafiło do uwieczniania fotograficznego. Tylko skóra jakiegoś biednego gada na asfalcie :
Po świetnym śnie, słoneczny poranek, śniadanie i w drogę. Świeżości pierwszej klasy nie prezentuje mój organizm ale nie jest źle. Oczywiście idealnie nie udaje mi się powtórzyć wczorajszej trasy ;) Ale za to zaliczam piękny, długi, asfaltowy podjazd z Górna do Św. Katarzyny. Na zjeździe mijam kolejnych dwójkami jadących lakalesów ;) Na szlaku przez las do Bodzentyna z buta omijam najbardziej błotne odcinki przez wrażliwość na napęd. Dalej bez błądzenia. Droga przez las imponująco faluje i ginie na horyzoncie. Po 3 godzinach jestem na dworcu w Skarżysku. Szybkie zakupy prowiantowe, do pociągu i czytanie "Sezonu Burz". Idealne zakończenie. Prawie, w Radomiu słabo się orientuję i ucieka mi pociąg do W-wy. Nic to, więcej czasu na czytanie ;)
Korzystając z uświęconej tradycji corocznych spotkań z kolegami ze studiów, wyrywam z domu na dwa dni. W Góry Świętokrzyskie. I oczywiście z/na rowerze ;) Start w lekkim deszczu do pociągu. W trakcie jazdy opad ustaje i z każdym kilometrem jest coraz ładniej. W celu sprawnej nawigacji, planuję kurs na garminie i start jest ujmujący. Jadę jak po sznurku! Przez jakieś 5 km. Potem droga, którą widziałem na mapie, ginie w zielonej gęstwinie. I po jakiś 45 min i 11 km byłem o rzut beretem od stacji. Noszkur... Nic to, dzięki starodawnej technologii w postaci papierowej mapy oraz umiejętnościom nabytym w młodzieńczych latach w harcerstwie, się orientuję w terenie i ruszam inaczej. Szczęśliwie po jakimś czasie trafiam na zaplanowany kurs i wszystko znowu jest super :) Słonko zaczyna grzać a ja docieram do znajomych w lat ubiegły rejonów. Jest znajomy sklep, gdzie robię krótki popas na kanapkę i ładowanie smartshitt'a ;)
W Bodzentynie, żwawo atakuję stromy asfaltowy podjazd. Pot płynie nawet z portów wewnątrz uszu ;)
Wjeżdżam na szlak w lesie. Chwilkę pod górę a potem zjazd - czad!
Dalej jest sporo błota, na tyle sporo że tylne koło się blokuje ;)
Za Św. Katarzyną, na górze, podziwiam panoramę z burzą w tle. Dalej ruszam w dół asfaltami. Nawigacja idzie sprawnie.
Końcówka znowu przez szerokie leśne drogi. Miło. Po 3,5 godzinie docieram na miejsce. Szybki prysznic, piwo, kolacja, piwo , pytlowanie do późnych godzin i sen sprawiedliwego. Prawdziwy męski wypoczynek ;)
Po obiedzie, 5min drzemce na kocyku i spacerze, wyrwałem się z domu na objazd standardowych ścieżek ponad standardowym rowerem. Jazda obłędna. Pogoda też. Podjazd pod Agrykole na większej koronce :) Czuć niską wagę roweru, kół. Zablokowane zawieszenie delikatnie pracuje. Max na Belwederskiej.
Ustawka poranna. Pretekst to robienie zdjęć. Aura bezbłędna. W lesie na Kabatach pierwsza strata. Tytanowemu Traversowi odpada hak przerzutki. Po rozpięciu łańcucha we dwójkę z Wojtkiem popychamy (i holujemy Michała) do metra. Na asfalcie dochodzi do szczepienia i przyziemienia. Są nowe straty. Szczęśliwie docieramy wreszcie do metra Kabaty i ja odlatuje na wietrze i Scalpelu do domu. Ponieważ wyjechałem na Renegacie a wróciłem na Sclapelu, któren będzie testowan przez dni kilka - fan!
Zrobiliśmy z dziećmi kółko na dobry sen ;) Po całym dniu opadu, około 18 się wypogodziło, więc ruszyliśmy. Zimno. Ścieżka wzdłuż skarpy - mega. Szkoda że krótka.
Od kilkunastu już lat jestem poważnie zainfekowany ostrą cyklozą. Jeżdżę codziennie do roboty, okazjonalnie w weekendy. Mam epizody maratońskie (Mazovia MTB, Bikemaraton) i kilka rowerów. Udzielam się na stronach: www.team29er.pl i www.fatbike.com.pl.
Na bieżąco moje aktywności widać tu: https://www.strava.com/athletes/5079042