Wpisy archiwalne w kategorii

zawody

Dystans całkowity:4624.82 km (w terenie 1666.75 km; 36.04%)
Czas w ruchu:244:38
Średnia prędkość:18.91 km/h
Maksymalna prędkość:81.58 km/h
Suma podjazdów:38021 m
Maks. tętno maksymalne:184 (107 %)
Maks. tętno średnie:164 (93 %)
Suma kalorii:120740 kcal
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:171.29 km i 9h 03m
Więcej statystyk

#Pomorska500 dzień 2

Piątek, 12 czerwca 2020 · Komentarze(0)
Fragment wycięty z pełnej relacji opublikowanej na team29er.pl

Dzień drugi czyli wyjście z błota

Poranek jest szary, mglisty i wilgotny. Ale po sześciu godzinach regenerującego snu, o 5: 46 pełen pozytywnego nastawienia ruszam na trasę. Błoto w świetle dnia, wygląda lepiej, choć łatwiej się nie jedzie.
103-bspline
Przeniesienie 24 kg roweru z ekwipunkiem, moment kiedy inne partie mięśni można ruszyć ...
Na szczęście ten kawałek drogi się kończy i wyjeżdżam na asfalt. W najbliższej wsi Czarne Wielkie, pod otwartym sklepem, spotykam kilku zawodników, którzy jak się okazało, kilka nocnych godzin, spędzili na okolicznych przystankach w foliach NRC. Wszyscy z utęsknieniem czekali na słońce i ciepło.
104-bicubic
Malowniczy przejazd pod wiaduktem, pozostałością starej linii kolejowej
Po uzupełnieniu zapasów wody i jedzenia, ruszamy całą grupką w dalszą drogę. Jedziemy razem do śniadania pod sklepem w miejscowości Parsecko, gdzie niezwykle uprzejma Pani, robi kawę, idealnie komponującą się ze … szprotami w pomidorach i wielgachną drożdżówką.
104-bicubic
Mogę ruszać dalej. Słońce wychodzi zza chmur. Robi się malowniczo. Krajobraz faluje polodowcowymi wzgórzami. Trasa prowadzi czasami drogami, o których chyba nawet miejscowi zapomnieli. Przyszło mi do głowy, że w takich okolicznościach maczeta, przydałaby mi się bardziej niż szwajcarski scyzoryk (którego nota bene nawet nie wyjąłem z torby). Na pewnej oświetlonej słońcem łące, mijam Dorotę (mambaonbike.pl), która zastanawiała się czy nie zrobić sobie przedobiedniej drzemki, w tak przyjemnych okolicznościach przyrody.
Ja jadę dalej. Godzinę pod drugim śniadaniu, trafiam w burzę. Jest ciepło, więc decyduję się na jazdę w deszczu, który przyjemnie chłodzi. Przyjemność maleje, gdy z asfaltu zjeżdżam w las, na drogę w trakcie remontu. Piasek brutalnie chrzęści w napędzie i tarczach hamulcowych. Ale po deszczu znowu jest przepięknie. Słonecznie i letnio.
07593-triangle
Fot. MambaonBike - kolejne zdjęcie od Artura. Piękne słońce, przyroda, krajobraz i rower - czego chcieć więcej ...
W rezerwacie Jeziora Lobeliowe, z jednym z zawodników błądzimy w poszukiwaniu ścieżki pasującej do tracka. Znaleziona ścieżka prowadzi przez błoto i wiatrołomy. W końcu udaje się wydostać na bitumiczne nawierzchnie, które na dodatek szczęśliwie prowadzą raczej w dół i z wiatrem. I w tak przyjemnych okolicznościach docieram pod obiadowy sklep w miejscowości Piaszczyna. Zbiera się tu nas większa grupka. Między innymi dociera tu Marcin Surowiec (bushcraftowy.pl) z kolegą Maćkiem. Na jego kanale, można obejrzeć świetną relację pod znamiennym tytułem "Pomorska 500 - Piekło Północy". W trakcie obiadu, jeden z kolegów otrzymuje z mety obietnicę, że od teraz, to tylko asfalty i szutry. Niby wszyscy chcieliby wierzyć, ale przychodzi nam to z trudnością ;)
pom500 106-bicubicSzutry się wiją
Po przerwie obiadowej, faktycznie zaczynają się szutry. Czasami wręcz szutrostrady. W okolicach 358 kilometra mijam jezioro Wiejskie – idealne na nocleg. Ale przede mną jeszcze sporo zaplanowanej jazdy. Po okolicy krąży burza. Udaje się ją ominąć, ale dalej łapie mnie „ciepły letni deszcz”, że tak zaczerpnę z bogactwa haseł reklamowych.
pom500 102 bellPanorama po burzy ...
Okolice 370 kilometra – organizatorzy zaplanowali nam atrakcję turystyczną – wierzę widokową na Górze Siemierzyckiej. Atrakcyjność miejsca psuje trochę stromy podjazd, ale podnosi zjazd ;)
Kilometr 395 trasy. Przejeżdżamy przez teren, gdzie w 2017 nawałnica powaliła wiele hektarów lasu. Sceneria apokaliptyczna. Miejscami widać już nowe nasadzenia, więc jest w tym wszystkim odrobina pozytywnego akcentu.
pom500 201 bell
Słońce zachodzi, bolące ścięgno Achillesa i ogień w okolicach tyłka, skutecznie studzą ewentualne ambicje jazdy ciągiem do mety. Tym razem, nauczony doświadczeniem, doładowałem Wahoo podczas obiadu, więc to nie on będzie dziś decydował gdzie dzień ten zakończę. Tym razem trafiam z miejscem noclegowym idealnie. Jest suchy las, jezioro i piaszczysty brzeg. Co prawda nazwa miejsca mogłaby mnie zniechęcić, alem jej w całym swym zmęczeniu, na mapie w telefonie nie odczytał (Cmentarzysko w Wiesiorach) .
1620px-Wesiory3fot. Wikipedia - kamienne kręgi okrzyknięto polskim Stonehenge. Niestety nie miałem czasu pozwiedzać. Może następnym razem ;)
Przepłukałem się w jeziorze, odkaziłem newralgiczne miejsca (był ogień!) i wpełzłem do odrobinę wilgotnego śpiwora

Średnie zachmurzenie, 15°C, Odczuwalna temperatura 15°C, Wilgotność 97%, Wiatr 2m/s z WPłnW - Klimat.app

Łukasz Marks - KameraMan wielu ultramaratonów zmontował film, świetnie obrazujący mój stan na koniec drugiego dnia ;)

#Pomorska500 dzień 1

Czwartek, 11 czerwca 2020 · Komentarze(2)
Kategoria 100'etka, zawody, ultra
Fragment wycięty z pełnej relacji opublikowanej na team29er.pl

Na start!

Do Czarnocina dojechałem w środę, na rowerze z Goleniowa, do którego 10 godzin wiózł mnie pociąg. Ta rozgrzewkowa jazda, prowadząca kawałkiem trasy Pomorskiej, dobrze zrobiła mojej zestresowanej głowie. We Frajdzie i w biurze zawodów wszystko poszło sprawnie, więc po rozbiciu obozowiska spokojnie mogłem przyjąć makaron ze szpinakiem. Morale powoli rosło. Zwykle moja pierwsza noc w hamaku, to bardziej czujny letarg niż regenerujący sen. Jednak tym razem, zmęczenie i stres ostatnich dni, sprawiły, że gdy około 4: 30 Leszek Pachulski zaczął zagrzewać do startu pierwszych zawodników, czułem się wyspany i względnie wypoczęty. Chyba dobrze, że rozbiłem się trochę dalej od innych - zdaje się, że chrapałem, a chrapanie jest jedną z tych rzeczy, którą umiem robić naprawdę głośno i intensywnie.
pom500-002
Obóz rozbity. Tarp będzie grał swoją premierę.
Zwijanie leża, poranna higiena i śniadanie upływają na obserwowaniu kolejnych piątek wyprawianych w kierunku Gdańska. Wieści z trasy, donoszą o intensywnych opadach na 120 km. Cóż, suchą stopą do Morza Bałtyckiego, raczej nikt nie dotrze.

Na Gdańsk czyli dzień pierwszy

W końcu wybija i moja godzina – 8:25. Ruszamy żwawo asfaltem do Stepnicy. Miało być z wiatrem i przeważnie jest. Potem z asfaltu skręcamy w las, na odcinek poznany przeze wczoraj. Wczoraj był piach i dziś też jest. Ale przejazdy przez kolejne piaskownice wychodzą jakoś sprawniej. W którymś momencie, spotykamy na trasie zawodników, którzy dopiero jadą na start. Dla mnie to by było strasznie deprymujące, widzieć kogoś już na trasie, samemu będąc jeszcze 12 km przed linią startu. Ale przecież ultra wygrywa się głową, więc co ja nowicjusz wiem ….
Na kolejnym piaszczystym odcinku, dochodzę ekipę z Rzeszowa. Z kolegą Przemkiem z Grawelowy.pl, ucinamy sobie pogawędkę, oczywiście o gravelach. A w szczególności o customowych ramach od Karamba Frameworks, które jak zgodnieśmy ustalili, są przepięknej urody. I w związku z tym, obaj mamy mniej lub bardziej zaawansowany plan by takiej ramy stać się właścicielem – na dobre i złe. I tak pytlując i przelatując asfaltami do kolejnych odcinków dróg leśnych i polnych, docieramy do pierwszego pit-stopu na 65 km na stacji Orlen. Większość uczestników Pomorskiej 500 decyduje się na popas w tym miejscu, więc nic dziwnego, że hot-dogi wychodzą jak papier toaletowy ze sklepów na początku pandemii. Ciekawe czy obsługa stacji by nie zrejterowała pod naporem naszej nawałnicy, gdyby jeden z przewidujących zawodników ich nie uprzedził kilka dni przed startem. Dzięki Krzysiek Lipczyński ! Po szprotach w pomidorach z krakersami, zagryzionymi żelkami i zalanymi kawą, ruszam dalej. Po 2 kilometrach dochodzi mnie trzyosobowy pociąg, w którym jedzie Agata finalnie zamykająca podium w kategorii kobiet. Prędkość jest jednak zbyt wysoka, więc utrzymuje się w grupce tylko przez kilka kilometrów. Odpuszczam na kolejnym podjeździe i wracam do swojego tempa.
pom500-008-lanczos3
Na północy jeszcze się rzepak dumnie żółci ;)
Trasa prowadzi przez naprawdę piękne widokowo miejsca. Przyroda kipi kolorami i zapachami. Pogoda, jak dla mnie idealna. Jest ciepło, mały wiatr. Czasami przelatuje jakiś deszcz, lub raczej mżawka. Chyba gdzieś w tej części dnia i trasy, mija mnie pomarańczowo-czarny pociąg CCC, ze zwycięzcą wyścigu Radkiem Gołębiewskim. Cała trójka wyglądała na świetnie bawiących się …
Trasa prowadzi mnie przez piękne rezerwaty Głowacz i Źródliskowe Błota, gdzie muszę na dłużyźnie leżącej przy drodze zalec na chwilę. Muszę, gdyż organizm dawno zapomniał o kawie oraz szprotkach i intensywnie zaczął domagać się nowego paliwa. Kilka kilometrów dalej, znowu robię krótki postój, ponieważ znajomi Leszka Pachulskiego z Ostoi Szamana, częstowali nas kawą, herbatą i wodą. Tutaj, mija mnie Zbyszek Mossoczy, który jak się później dowiedziałem, po złapaniu trzech gum, osiągnął trzeci czas wyścigu. Kolejne kilometry w pierwszej wersji trasy miały nas poprowadzić przez drogi poligonu drawskiego. A ponieważ nasz start zbiegł się z manewrami wojsk NATO, te atrakcje musimy sobie odpuścić i tylko w jednym miejscu przecinamy skrzyżowanie z drogą dla czołgów.
pom500-003
W końcu docieram do Drawska. Widziana z trasy knajpa w ogródkiem, jest wypełniona Naszymi i obstawiona rowerami. Na jedzenie trzeba czekać ponad pół godziny, więc uderzam do pobliskiej Żabki. Nabywam „coś na szybko” i „coś na kolacje”, gdyż przez następne 100 km, przy trasie możemy nie trafić na żaden sklep.
Kolejne kilometry, to znowu głównie drogi polne i leśne. Trafia się trochę błota, które jest dopiero preludiom do tego co nas czeka. Mijam fioletowe pole i stado wielkorogiego bydła. W okolicy 200 kilometra zaczynam się rozglądać za miejscem na biwak. Natenczas byłem wymagający i szukałem urokliwego brzegu jeziora, z piaszczystym wejściem do wody, ponieważ nie wyobrażałem sobie regenerującego snu bez zmycia potu dnia całego. Zamiast wymarzonego miejsca, spotykam zawodnika, który zdradza, że pokonywał tą trasę dwa tygodnie temu. I że było zimno i sucho, zero błota, więc jazda wyglądała zupełnie inaczej. I tak nas pogrążonych w dyskursie, pchających rowery pod dość stromy podjazd, minął kolejny pretendent do zwycięstwa w wyścigu – uśmiechnięty Krystian Jakubek.
pom500-002
Fot. MambaOnBike - dokładnie to anioł stróż Doroty - Artur.
Zaczyna się mżawka i zaczyna się ściemniać. Światło lampy zamocowanej na kasku, jest rozpraszane przez kropelki wody wiszące w powietrzu. Trasa prowadzi przez lasy i pola. Jest męcząco, ale ładnie ;)
pom500-006
Rozlewiska na drodze. Podobno kilka dni przed naszymi zmaganiami, okrutnie tu lało.
W końcu trafiam na chyba najbardziej błotnisty kawałek Pomorskiej 500. Koleiny z wodą i błotem po osie, robią z napędu masakrę. Już dawno porzucam marzenie o brzegu jeziora na biwak, wystarczy mi kawałek lasu.
pom500-005
Wypatrzyłem to jeziorko z drogi. Zszedłem w dół - pięknie ale bałem się że nie będę miał czego zaoferować wiedźminowi, gdy mnie uratuje przed utopcami lub ghulem...
Więc brnę w błocie i ciemnościach, do momentu, gdy Wahoo gaśnie. O tym, że kończy mu się bateria, informuje w sposób tak nienachalny, że już kilka razy w historii naszej koegzystencji robi mi taką sytuację. Ale żeby w nocy, gdzieś po kostki w błocie w środku północno-zachodniej Polski to pierwszy raz. Nic to. Szczęśliwie przy samej trasie znajduje się kilka drzew, spośród których dwa nadają się do rozwieszenia hamaka i tarpa. W świetle czołówki, rozbijam się dość sprawnie, nie mocząc śpiwora, strącanymi z drzew kroplami wody. W związku z brakiem jeziora, za minimum higieny odpowiedzieć mają wilgotne chusteczki. Rano miało się okazać jak perfekcyjnie i równo rozmazałem całe błoto z piszczeli na łyki i kolana. Zakopany w śpiworze, zasypiam przy koncercie chóru żab, przerywanym przez kolejnych zawodników ślizgających się w błocie, nawołujących przy tym nadaremno pań lekkich obyczajów. ;)

Możliwa mżawka, 16°C, Odczuwalna temperatura 16°C, Wilgotność 90%, Wiatr 6m/s z PłnW - Klimat.app

Uphill Race Śnieżka 2019

Sobota, 24 sierpnia 2019 · Komentarze(0)
Nigdy nie byłem fanem tych zawodów. Dlaczego? Z zapisami jest szopka (internetowe zapisy trwają minutę), spore koszty czasowe i finansowe na rzecz w sumie 3 godzin w górach, no i w końcu trzeba na tą okoliczność potrenować ... najgorsze.
Ale ponieważ tegoroczna reprezentacja teamu na Uphill zapowiadała się bardzo skromnie, osamotniony Bartek podjął się zapisania mnie i organizacji całości do końca. I wszystko mu się udało. Z wyjątkiem wytrenowania mnie ;)
Ja sam zbliżający się terminie startu, uświadomiłem na 2 tygodnie przed. Czyli pozostało się tylko wyluzować. To umiem najlepiej.
Respekt i skala trudności ucieleśniła się na wjeździe do Karpacz, gdy Śnieżka ukazuje się wysoko, wysoko nad poziomem drogi.
Kolejnego uświadomienia Bartek, dokonuje na mej osobie wieczorem "na kwaterze" pytając: "A jakie Ty masz przełożenia w tym swoim Octanie?" W punkt nieprawdaż ?

Rano staję więc na starcie z mocnym życzeniem, aby nie znaleźć później w sieci zdjęcia obrazującego jak cały podjazd pokonuję z buta ...
Po stracie jest jednak nieźle. Kontroluję prędkość (o ile się da zważywszy na przełożenia ... ) i oddech. Zasysam kolejne żele, popijam i gawędzę ze współzawodnikami, gdy się da.
Pogoda jest idealna - niezbyt gorąco i właściwie bezwietrznie. Jedz mi się zaskakująco dobrze. Dopiero ostanie kilkanaście metrów poniosło mnie, co widać na zdjęciu poniżej:

Po chwili odsapnięcia, można strzelać pamiątkowe zdjęcie i zjazd. Zaskoczony pozytywnie jestem jaka kultura dwustronna (rowerzyści i piechurzy) panowała na trasie. Nie słyszałem żadnych negatywnych komentarzy, a wręcz doping całkiem często.
Pod Śnieżką mamy chwilę sjesty w oczekiwaniu na wspólny zjazd. Małe piwo, bufet, słońce - wypoczynek idealny.
Sam zjazd mocno kontrolowany. Po pierwsze jedziemy grupą, chwilami porwaną na mniejsze, ale trzeba mieć baczenie. Po drugie piesi, którzy kulturalnie trzymają się boków drogi, ale nigdy nie wiadomo ... A po trzecie, co jest wypadkową pierwszego i drugiego - hamulce się gotują i trzeba chłodzić wodą co kilka kilometrów. Za przezorność, która skłoniła mnie do wymiany klocków na metaliczne na dwa dni przez startem, powinienem sobie kupić coś fajnego w podzięce ... ;)
Słowem podsumowania - jak mi się uda to w przyszłym roku też spróbuję się zapisać ... :D

Monteria Fat Bike Race 2018

Sobota, 3 lutego 2018 · Komentarze(0)
Tegoroczna edycja Fat Bike Race była co najmniej podwójnie inna od tej z 2017. Po pierwsze trasa: dłuższa, z ciekawym objazdem Szczelińca i masakrującym podjazdem z Pasterki do Karłowa (ale o tym później). Druga "inność" to warunki. Na kilka dni przed wyścigiem przyszła odwilż. Szczęśliwie na dwa dni przed wyścigiem, wróciła zima. Temperatura spadła, spadło trochę śniegu i zrobiło się mniej wiosennie. Ale nie na całej trasie ;)
Start
Zaczynam w swoim tempie, i się rozpędzam. Jest pięknie, słonecznie i coraz cieplej - za ciepło?. Na szczęście łączce, jadąc zbyt blisko innego uczestnika, zbyt późno reaguję na pojawiającą się na zakręcie kałużę. Skutkiem tegoż, ląduje w niej po krótkim locie przez kierownicę. Rękawice mokre, jedna noga też, ale równocześnie robi się chłodniej. Czyli raczej na plus ;)

 Z łąki trasa prowadzi w las. A tam tańce na lodzie :) Później słynna kładka. Wieści od orgów mówiły że do połowy długości, pokryta jest lodem. Co prawdą okazało się być. Ponieważ trafiam na nią w towarzystwie, które maszeruje, toteż skwapliwie się dostosowuje. Palce u stóp mają się szansę odrobinę poruszać.
Za kładką, mamy pierwszy singiel na trasie. Jadę, na zjeździe trochę schodzę, dalej zjeżdżam. Tuż przed mostkiem, przednie koło ostrzegawczo się ślizga - ostrożności wracaj! Wracamy na zalodzone koleiny leśnych dróg.
Na jednym ze zjazdów, znowu poślizg przedniego koła. A że prędkość była, to w sekundę znalazłem się po drugiej stronie. Z tyłu usłyszałem tylko "o ku..wa!". Zaskoczeni? Przerażenie? Podziw? Nie wiem ;)
Docieram do wyczekiwanego bufetu. Zawodnicy przede mną, po wyścigowemu łapią kubki z wodą i lecą dalej. Ja się zatrzymuję na herbatkę i banana. W sam czas, ten bufet.
Chwilę po bufecie, przekraczamy asfaltową drogę i zaczyna się jesienna część trasy. Lód pojawia się tylko miejscowo, na ogół jest goła ziemia i błoto. Dużo błota. Na łące za Szczelińcem, warunki wiosenne. Moje tylne koło obute w Maxxisa Icona 2.8 zanurzonego w miękkim błocku, na podjazdach kręci w permanentnym niemal poślizgu. Fajnie ale bez przesady.
Wracamy do lasu. Zaczyna się zjazd, szybki i kamienisty. Jest też eksponowany singiel. Z lewej zbocze, z prawej "przepaść" - czad!
Zlatujemy do Pasterki. Na liczniku 26 km, więc to już rzut beretem. Szkopuł w tym, że te ostanie 4 kilosy, są po zalodzonym serpentynie asfaltu pod górę. Na początku jest fajnie, bo mijam kilka osób, potem już mnie fajnie. Jeden z mijanych zawodników, nie  mógł się powstrzymać i podzielił się ze mną swoją refleksją: "By żesz to chu.. !" Trafnie, soczyście, z wdziękiem i zabawnie :D
Gdzieś pod koniec organizatorzy postawili młodą wolontariuszkę. Chyba tylko po to żeby odpowiadała: "Nie, już niedaleko, zostało troszeczkę podjazdu ...".  Obiektywnie była to prawda, aczkolwiek w myślę że dla większości pytających "troszeczkę" było i tak zbyt długie.
Tuż przed końcem podjazdu, dochodzę jednego z zawodników na facie. A mnie łapie kolega na twentyninerze. Na zjeździe fat zostaje w tyle. Chłopak na góralu, z wypiętą lewą nogą, szybko tnie lewym poboczem - na lodzie nosi go efektownie. Ja pruję prawą stroną. Fotograf uprzejmie schodzi do rowu, żeby mnie przepuścić i zrobić zdjęcie - czy je znajdę? Mam ogromną nadzieję, że tak :)
Zjeżdżamy do drogi i meta. Na dwa metry przed bramą łapię jeszcze ostatni poślizg i koniec.

Trasa super. Zmienne warunki ją tylko urozmaiciły. Jak będzie za rok? Może więcej śniegu się trafi ...
Ekipa przejechała bez strat w ludziach i sprzęcie - to dobrze. A że ambicje sportowe, u większości (w tym i moje oczywiście) nie zostały zaspokojone to bardzo dobrze ;)

Polecam film zmontowany na potrzeby oficjalnej relacji z imprezy jest na stronie fatbike.com.pl
https://youtu.be/RSy2mCCNWKY

Suche fakty wyglądają następująco:

Monteria Fat Bike Race 2018 - Prolog

Piątek, 2 lutego 2018 · Komentarze(0)
Trasa przebiegiem identyczna z zeszłoroczną, lecz brak śniegu, spowodował że była zupełnie inna. Od startu zaczynam w tempie zrównoważonym, średnio spokojnie, żeby się nie spalić (jak rok temu ;). Na końcu podjazdu robię szerszy łuk żeby puścić Bartka. Mijam Michała, a potem jeszcze kogoś.  Szlak przy Szczelińcu poznany za dnia, jedzie mi się świetnie, choć pewnie mógł bym szybciej. Po wyjeździe z lasu, na zakręcie palą się pochodnie - jest klimat! Na łące zaczyna się walka, bo jest miękko. Gdzieś przed zjazdem zapadam się na chwilę w śniegu. Potem zjazd, znowu kogoś mijam - samopoczucie rośnie ;) Potem mostek i prosta z finiszem. Na miecie Ryszard zagaduje Bartka, "a co Ty taki nieżywy?". Faktycznie Chłopak pojechał na maxa, żeby się potem dowiedziać że przegrał pierwsze miejsce o 5 sekund ... 

Monteria Fatbike Race

Sobota, 28 stycznia 2017 · Komentarze(0)
Na starcie, po późnej rozgrzewce znalazłem sobie miejsce bliżej końca. Bazując tylko na samopoczuciu z wczorajszego prologu, nie powinienem pozwolić, aby ktokolwiek ustawił się za moimi plecami. Ale cóż, poddałem się resztkom ambicji ;)
Wreszcie startujemy. Ruszamy żwawo, pierwszy kilometr znam lepiej niż kilku z konkurentów, gdyż z lewej miga mi ktoś kręcący bączka po wjeździe w biegówkowy tor. Inny ktoś “łapie miękkie pobocze” naszej wyratrakowanej trasy, zapadając się po osie. Wyprzedzając i będąc wyprzedzanym dojeżdżam do pierwszego “punktu eliminacyjnego”. I znowu moja wiedza empiryczna, każe mi trzymać się blisko taśmy, gdzie jest w miarę twardo. Plan się sprawdził w 90%, gdyż na samej końcówce moje przednie koło znalazło jednak odrobinę miękkiego, a rama zrobiła mi pierwszy fioletowy odcisk na udzie ;) Po wyścigu Michał zeznał, iż był jednym ze śmiałków, którzy postanowili ten zakręt ścinać “przez pole”, i pewnie tylko dlatego udało mi się nawiązać kontakt wzrokowy z jego plecami na pierwszym podjeździe. I tutaj zaczyna się nasza, pełna dramaturgii rywalizacja. Bo po każdym podjeździe, na którym się z redaktorem Śmieszkiem zrównywałem, przychodziło wypłaszczenie lub co gorsza zjazd. I ja znowu zostawałem z tyłu. Podczas tych momentów zwątpienia, mój stan świetnie można by sparafrazować słowami utworu Maleńczuka i Pudelsów, “... i zaczęli mnie wyprzedzać, nawet Ci, którzy nigdy tego nie robili ...”.
Na kole Michała docieram do pierwszego singla. Kładka, przypomina już kartoflisko. Po pierwszej próbie jazdy rezygnuję i karnie jak kilka osób przede mną, robię spacer z rowerem na ramieniu. W przepięknej zimowe scenerii, dodam dla usprawiedliwienia ;) Po kładce jest zjazd, ale też nieprzejezdny dla mnie - przynajmniej palce u stóp miały okazję się rozgrzać. Wreszcie wracamy na przygotowaną trasę. Po kilku metrach podjazdu, słyszę trzask napędu i zwyczajowe w takim przypadku - zawołanie na “Q”. Oglądam się i widzę Michała. Wracam żeby uratować jego karbonowego fata, bo właściciel w tym stanie ekscytacji, byłby zdolny wyrwać zakleszczony łańcuch, razem w dolnymi widełkami ;) Na szczęście, przerażony winowajca, szybko się poddaje i wracamy do ściągania.

Pokonujemy kolejne kilometry szachując się w znanym już cyklu. Zjazd - odjeżdża Michał, podjazd - Ja doganiam. W którymś momencie Michał postanawia dogonić pewnego pana na biegówkach, który wcześniej bez najmniejszego trudu wyprzedził nas na podjeździe. Ja zostaję sam. Morale spada na pysk. Na moje szczęście to już końcówka dystansu. Po wyjeździe z lasu, zaczyna się ostatnia seria podjazdów. Znowu widzę sylwetkę Michała, więc zaczynam gonić. Resztkami sił oczywiście ;) Udaje mi się Go wyprzedzić, i jeszcze Koleżankę z teamu Pandy Dwie jadącą na podobnym do mojego NS’ie Djambo na kołach 27.5+. Wreszcie meta i lufka - uff. Próbuję zakodować w swoim umyśle (tak na świeżo), wszystkie złe emocje, których doznałem podczas tych prawie dwóch godzin. Po co? Żeby je przywołać jak będę w sklepie sięgał po tabliczkę czekolady lub krówki ;)


Więcej można poczytać na www.fatbike.com.pl

TransJura Bikemaraton

Sobota, 5 lipca 2014 · Komentarze(0)
O udziale w Transjurze poważnie myślałem już w 2013, ale nie wyszło. W tym roku wyszło, bo w start umoczyłem Kolegów z pracy. Wzajemne zobowiązanie oraz fakt "naciągnięcia"; firmy na pokrycie startowego, doprowadziło do szczęśliwego finału w postaci stawienia się na starcie, w Częstochowie przy Parku Miniatur Sakralnych. Jako że skład nieobyty z dłuższą trasą w terenie, wybraliśmy "dziecięcy" dystans 98 km nazwany Bikemaraton BM (w przyszłym roku jedziemy Ultra!!) . Na starcie Organizator uprzejmie zaznaczył że trasa BM jest najtrudniejsza pod względem nawigacyjnym i to się sprawdziło. Na śladzie z widać kilka zejść z kursu czy wręcz rozpaczliwego poszukiwania trasy.
marnej jakości selfi z Kolegi w tle ;)
Ogólnie trasa bardzo fajna i przy lepszej nawigacji (Ja się zawsze i wszędzie jestem w stanie zgubić) można przyjemnie się upodlić ;)
Sporo piasku, długie asfaltowe podjazdy i zjazdy, fajne podjazdy w terenie, trochę pchania, extraśnie single i odcinki na przełaj przez las. I jeszcze te fajne panoramy ze szczytów.
Słowem wszystko.

Bike Maraton - Miękinia k. Wrocławia

Niedziela, 13 kwietnia 2014 · Komentarze(0)
Kategoria zawody
Prognoza pogody była mało optymistyczna. Nawet zaczynało kropić, ale w końcu wyszło słońce. Na starcie kupa ludzi. W sumie około 1800 - nieźle. Ubrany w nowe pro teamowe łaszki stanąłem z kolegą Tadeuszem w środku 7 - ostanie sektora. Od początku zaczynam gonić. Lubie starty z końca. I tak na wynik sportowy liczyć nie mogę zbytnio, więc wyprzedzanie to jedyna satysfakcja z zawodów ;)
Objazd z dnia poprzedniego daje mi przewagę nad wieloma uczestnikami. W efekcie oba podjazdy pokonuję na kołach. Tylko zjazd z buta bo kolejka się zrobiła. Gdybym miał bukłak nie stracił bym około minuty na bufecie przy napełnianiu bidonu. Nito fajnie było.
dystans tylko taki dziecinny, ale mam usprawiedliwienie w postaci długiej drogi powrotnej za kółkiem ;)


172 294 ARTUR DRZYMKOWSKI WARSZAWA NIE TEAM29ER / SPECIALIZED 70 M4/27 (M)167 01:02:19 251

Mazovia MTB Ełk

Niedziela, 18 sierpnia 2013 · Komentarze(0)
Kategoria zawody, moje testy
Trasa większością kawałków znana mi z lat ubiegłych. Wrażenia spisałem w jednym tekście na team29er.pl.
Pogoda idealna.
Wpis z tych raczej statystycznych ;)