Wpisy archiwalne w kategorii

100'etka

Dystans całkowity:5655.21 km (w terenie 1685.00 km; 29.80%)
Czas w ruchu:278:38
Średnia prędkość:20.30 km/h
Maksymalna prędkość:81.58 km/h
Suma podjazdów:29839 m
Maks. tętno maksymalne:178 (102 %)
Maks. tętno średnie:148 (86 %)
Suma kalorii:143886 kcal
Liczba aktywności:30
Średnio na aktywność:188.51 km i 9h 17m
Więcej statystyk

#MazowieckiGravel 2021

Piątek, 11 czerwca 2021 · Komentarze(0)
Na start w Warce docieramy autem samotrzeć. Jacek, Michał i Ja. W drodze w trakcie rozmów wychodzi na jaw fakt że spokojnie mogliśmy zerwać się na start dużo wcześniej, bo i tak sen przez tremę był słaby. Tutaj Michał miał zdanie odrębne, który na okoliczność porannego transferu, nocował u Szwagra. A że od ponad roku w domu ma zupełnie nowego potomka, który nie jest zagorzałym fanem snu, to On sam cierpi na deficyty, przykryły stres przedstartowy.

Startujemy o 8:30 żegnani godnie przez burmistrza Warki - jest fame na FB!
Pierwsze kilometry trasa prowadzi dość pustymi asfaltami i szybko okazuje się ciężko nam będzie jechać razem, bo nijak nie możemy się zgrać w osiąganej prędkości przelotowej.
Dlatego Jacek rusza przodem zostawiając nam plan postojów z jedzeniem "na ciepło". Jedziemy jeszcze chwilę z Michałem razem. Ale w końcu go chyba zdenerwowałem tym swoim niedopasowaniem tempa jazdy, więc mówi" Jedź Ty człowieku swoje! Nie denerwuj mnie i siebie nie męcz!" Umawiamy się na wspólny nocleg w hamakach, gdzieś za Ciechanowem.
Ruszam więc swoim tempem. Stresy przedstartowe znikają, głowa się oczyszcza, jest tylko droga. Gładkie asfalty, drogi leśne i polne. Pogoda idealna.
Na 40 kilometrze mija mnie dwuosobowy, pociąg relacji Warka Piątek Rano - Warka Sobota (raczej przedpołudnie) w składzie Krystian Jakubek i Cezary Urzyczyn. Z uprzejmości Krystian krzyknął żeby wskakiwał na koło - cud że udało mi się zrobić im zdjęcie.
Na 68 kilometrze zbaczam z trasy w poszukiwaniu Maca. Tutaj ujęła  mnie postawa jednego z pracujących za płotem Panów, który widząc że nie podążam jak wszyscy przede mną na kładkę nad S7, krzyknął że źle jadę! Drugie śniadanie dobrze robi, a vege-burger z frytkami i colą przyjmuje się elegancko, i koszt dodatkowych 3 km jest akceptowalny.
Wracam na trasę, gdzie mijam się z kolejnymi uczestnikami wyścigu. Gdzieś w lesie dochodzę malowniczą, w większości kobiecą grupkę, która z fantazją jechała przy muzyce z głośnika. Nie mam pewności, ale to chyba w tej grupce jechała jedna z najbardziej wytrwałych zawodniczek Mazowieckiego Gravela, która dotarła na metę tuż przed jej zamknięciem. Kibicowałem przed kompem - SZACUN!

Ja docieram na słynne już szutro-strady w Bolimowskim Parku Krajobrazowym. Ich sława jest słuszna, muszę tam jeszcze wrócić :)
Na około 30 kilometrów przed Sochaczewem, coś dziwnego zaczyna się dziać z tylną przerzutką. Miota po kasecie łańcuchem według własnego widzimisię. Początkowo niegroźnie, lecz z każdym kolejnym kilometrem jest gorzej. Czy dotrę do Sochaczewa choć? Samodzielna naprawa DI2 jest dla mnie słabo wyobrażalna ... W końcu decyduję się zatrzymać i obejrzeć tę przerzutkę z bliska, pogłaskać, przemówić doń czule. I cud się stał! Naprawiłem! Oczywiście nie głaskaniem czy czułymi słówkami ;) Ona się po prostu, prozaicznie odkręciła. Po dokręceniu jej śruby, wszelkie ekstrawagancje w randomowym (ostatnio ulubione słowo moich nastoletnich dzieci) przerzucaniu biegów ustają. A ja kolejno mijam zawodników, którzy podczas serwisu mnie wyprzedzili.

W Sochaczewie przez chwilę mam nadzieję że spotkam Jacka na pizzy, ale nie trafiłem w wyszukany przez niego lokal, wiec zadowalam się drożdżówką, lodem i piwem bezalkoholowym - to jest ostatnio moja najskuteczniejsza broń na upały!
Za Żelazową Wolą trasa przecina na krótko Kampinoski Park Narodowy, czyli właściwie to pierwszy, odczuwalny kontakt z piachem tego dnia.
Za Brochowem, na wąskiej drodze przecinającej łąki gaśnie mi licznik. Nie sprawdziłem na starcie poziomu naładowania, więc pewnie nie było 100%. Podpinam powerbanka, chwila nerwowego wyczekiwania, czy aby dotychczasowe 140 km trasy nie uleciało. Na szczęście Wahoo po raz kolejny sobie poradził z recovery, więc uspokojony ruszam dalej.
Na drodze wzdłuż wału wiślanego, tuż przed mostem ucinam sobie gadkę z filmowcem Łukaszem Marksem. Rok temu podczas Pomorskiej 500 z podobnej pogaduszki powstał materiał, może kiedyś go pokaże ...
Za mostem przejeżdżamy prze Wyszogród. W młodzieńczych czasach, podczas pielgrzymek przechodziłem przez to miasteczko i najdłuższy w Europie most drewniany. W przelocie widać że się pozmieniało od tych kilkudziesięciu już lat. Za Wyszogrodem trasa przecina polnymi drogami plantacje truskawek. Ależ piękny zapach dla kogoś kto lubi truskawki. A ja uwielbiam! ;) 
W Czerwińsku nad Wisłą jest popas z musem truskawkowym i kurtyną wodną. Super! Uzupełniam wodę, próbuję zmyć z twarzy sól, ale efekt nie powala. Nicto! Ruszam dalej.
Doganiam grupkę zawodników, zagadujemy i jedziemy trochę razem. Ale na którymś zjeździe peletonik się nam rozrywa i tylko z Piotrkiem ruszamy szybszym tempem.
Do czasu szybszym, bo zaczynają się "piaski na północy" przed którymi kilka tygodni wcześniej, po objeździe pełnej trasy, ostrzegał mnie Bartek - jeden z organizatorów Mazowieckiego Gravela.

W okolicach Płońska zaczyna się zbierać na deszcz. A nawet burzę. Przez chwilę łudzimy się nadzieją że nas ominie, ale nie ominęło. Akurat byliśmy na szybkim asfaltowym odcinku. Po chwili nie było sensu szukać schronienia, bo i tak byliśmy mokrzy. Pierwsza fala wody, która przelała się przez kask, była suto zasolona, więc niemal wypaliło mi oczy. Pewni z kilometr albo i więcej, przeleciałem na kole Piotrka, patrząc tylko małą szparką między powiekami prawego oka. Na szczęście deszcz był intensywny więc szybko mi się oczy przepłukały :D Po burzy zrobiło mi się przyjemniej. Organizm przestudzony, ciuchy powoli przeschły gdy przebijaliśmy się przez kolejne zapiaszczone leśne drogi.

Na odcinkach asfaltowych gadamy sobie z Piotrem o rowerach i planach wyjazdowych na dalszą część roku. Piotr wykorzystuje Mazowieckiego Gravela, żeby przetestować sprzęt na urlop w Alpach. Na przedmieściach Ciechanowa dostaję elektryzującego smsa od Jacka, że na rynku jest popas z zupą gulaszową i kawą. Takiej motywacji ulegam zawsze ;)
W Ciechanowie przy zupie i kanapkach i kawie, pozwalam sobie na dłuższy postój. Jacek i nowopoznanym kolegą Michałem, są już wypoczęci. Ubierają się trochę i ruszają dalej. Ja kontaktuję się z Michałem, ale on jest jeszcze daleko niestety. Ze wspólnego noclegu w hamakach nic nie wyjdzie, więc też ruszam. Zbliża się zmrok. Łąki za zamkiem nad rzeką toną we mgle. Malowniczo to się prezentuje.

W Różanie na 300 kilometrze, do 1:00 można zjeść kebaba. I tam właśnie mam się spotkać z Jackiem. Słońce powoli zachodzi, ale jak to w czerwcu nie do końca. Na północnym-zachodzie utrzymuje się jasna łuna. Kebab zamawiam około północy, wersję XL w cienkim palacku i litrową colę. Butelkę udaje mi się osuszyć do końca, ale 5 centymetrów bieżących kebaba odkładam do kieszonki na śniadanie. O 1:00 opuszczamy bar i ruszamy w ciemną noc. Pomimo założonej wiatrówki, na zjeździe pod most, tak mnie telepie z zimna, że zaczyna się bać upadku. Na szczęście za chwilę, po podjeździe na most Narwią już się rozgrzewam.

Mój plan na dalszą część wyścigu, zakładał że znajdę jakiś przyjemny kawałek suchego sosnowego lasu, rozwieszę hamak i prześpię sobie 4 lub 5 godzin. Ale po jedzeniu w ogóle nie czułem senności. Wymarzonego miejsca nie mogłem wypatrzyć, a jazda w trzyosobowej grupie szła sprawnie. Więc plan na spanie w hamaku, ewoluował do drzemki na słoneczku po śniadaniu pod drzewkiem.

Świt zastaje nas w okolicy Broka, gdzie po przekroczeniu mostu na Wiśle zaczynamy doganiać kilku zawodników, z którymi będziemy się tasować już mety.
Na śniadanie zatrzymujemy się pod sklepem, gdzie stał zaparkowany rower, jednego z zawodników. Po drożdżówce, bananach i resztce kebaba, ruszamy dalej. Michał nas urywa na asfaltowej drodze. Zaczynamy z Jackiem czuć znużenie ...

Za Liwem przeprawiamy się przez bród. Gdyby to nie był wyścig, to chętnie bym się w tej rzeczce przemył. Ale nicto. Mozolnie wracamy do przebijania się przez piaski Mazowsza. Już dano minęliśmy północną część trasy, nawet można by powiedzieć że kończymy część wschodnią. A piachy nadal są.

Docieramy w końcu do słynnego Jeruzala. Robimy popas. Niestety fani Rancza i Mamrota, wypraszają nas  z filmowej ławeczki, na której trzeba mieć pamiątkową fotkę.
Od tego miejsca trasę już razem z Jackiem poznaliśmy podczas wiosennych objazdów z organizatorami. Chyba przez to właśnie, to ostanie 100 kilometrów ciągnie się makabrycznie. Dodatkowo, na wiosnę większość z dróg była przyjemnie przejezdna. Teraz przebijamy się przez piach. 
Za mostem w Górze Kalwarii, do ogólnego zmęczenia dochodzi uczucie palenia stóp. Krótkie wietrzenie i wysypanie piachu, pomaga na chwilę.
W końcu docieramy na ostatni odcinek trasy. Za Pilicą mamy już tylko asfalty. Na metę docieramy na 3 minuty przed ulewą. Organizatorzy Bartek, Marcin i Tomek witają nas godnie wyścigowym piwem. Mówią też coś o doskonałym czasie, w jakim ukończyliśmy Mazowieckiego Gravela, ale to akurat dociera do mnie po kilku godzinach ;) Gdyby nie towarzystwo Jacka, pewnie nie przyszło by mi do głowy jechać bez spania. A i tempo jazdy miał bym dużo niższe. Polecam takiego mocnego kompana na treningi i wyścigi. Łatwiej o dobry wynik :D
Finalnie zajmuję 13 miejsce z czasem brutto 31:38:38 ;)

Podsumowanie:
  • ośmielam się stwierdzić że treningi z inpeaktrainer zdecydowanie mi pomogło.  Oczywiście pod koniec cały byłem zużyty, ale "mocy w nogach" nie brakowało.
  • tyłek oczywiście obity/otarty/odparzony, ale i tak w o wiele lepszym stanie niż rok wcześniej po Pomorskiej 500
  • niestety lewa dłoń dostała - Zespół Cieśni Nadgarstka. Neurolog, usg i lek. Ma być lepiej, i w zasadzie powoli się poprawia. 
  • odparzone stopy! To nowość u mnie. Ale zwalam to na stare buty. Następnym razem, na pewno założę merino 
  • rower? zero uwag, poza postraszeniem mnie tylną przerzutką ;)
  • nastawiałem się na spanie, ale nie spałem więc hamak i tarp tylko zwiedzały. W sumie dobrze że licząc na ciepłą noc nie brałem śpiwora, tylko folię nrc.
  • 3 bidony - zdecydowanie dobre rozwiązanie. Wody mi nie zabrakło, nie musiałem specjalnie szukać sklepu

Gassy - Czersk - Czarny Las

Sobota, 26 grudnia 2020 · Komentarze(0)
Chciałem zrobić 100'tkę. Ale dojeżdżając do Gassów zacząłem powątpiewać, bo biało się zrobiło na drodze.

Za Ciszewem nawet bardziej.

Ale po wjechaniu do Góry Kalwarii okazało się że jest sucho. Zjazd w Czersku też bez ograniczeń, choć nie na 100% mocy ;)
Za Podgorą ładuję ślad, który kiedyś od kogoś na stravie "zawłaszczyłem" i pojechałem zupełnie nowymi drogami. 
Fajne asfalty i pusto, bo święta przecież. Oryginalna trasa zatytułowana była z użyciem rzeczownika "bezdroża" - nie wnikałem zbytnio.
I w końcu trafiłem na tenże odcinek, który biegł gruntową, mało uczęszczaną drogą wzdłuż torów kolejowych. Niestety kolejarze postanowili odświeżyć nasyp, używając ciężkiego sprzętu, więc musiałem kawałkami przenosić rower.
Dalej już bez większych niespodzianek przez Lasy Chojnowskie, Konstancin do Lasu Kabackiego i łukiem przez Wolanów żeby dokręcić do Grando Fondo ;)

Opady śniegu, 1°C, Odczuwalna temperatura -4°C, Wilgotność 87%, Wiatr 5m/s z ZPłnZ - Klimat.app

Jesiennie po wszystkim

Niedziela, 1 listopada 2020 · Komentarze(0)
Kategoria 100'etka, gravel
Jacek wytyczył trasę do Góry Kawiarni inną niż zazwyczaj. Za pomocą RideWith GPS, korzystając ze znanych z Szuter Mastera dróg i ścieżek, mieliśmy się prawą stroną Wisły (w znacznym oddaleniu jednakowoż) przebić do Góry Kalwarii na kawę, a potem na obiad do domu.

W okolicach Józefowa przejeżdżamy przez klimatyczne uliczki, przebiegające obok starych drewnianych domów, które w czasach świetności musiały robić wrażenie. Teraz też robią, lecz o zabarwieniu raczej negatywnym - wielka szkoda. 
Singiel wzdłuż Świdra świetny. Ścieżka zasypana liśćmi, więc raczej jazda ostrożna. Przemysłowe "przedmieścia" Otwocka - żałość i przygnębienie. Na szczęście wpadamy do Mazowieckiego Parku Krajobrazowego i na drogach za szlabanami jest pięknie. Tam gdzie mogą wjeżdżać auta, piaszczysta masakra.

Po przecięciu drogi krajowej, lecimy już tylko asfaltami.
Mimo kolejki w Górze Kawiarni, Jacek kawy odpuścić nie chce ;) Dodatkowa porcja cukru się jednak miała przydać.
Na drodze do Warszawy spory ruch rowerowy. Doganiamy ścinając trochę trasę po szutrach, drugą grupę PRO-siaki Team. Jednak tempo jest dla Jacka zbyt rekreacyjne, więc odpala manewr wyprzedzania, ja łapię koło i lądujemy na Gassach. Później decydujemy się ruszyć wałem do Konstancina a potem dokręcić trochę lasem. Ale to już był błąd, to na drogach w Kabackim, tłumy.


Niewielkie zachmurzenie, 5°C, Odczuwalna temperatura 2°C, Wilgotność 96%, Wiatr 4m/s z PłdPłdW - Klimat.app

Morning Ride

Niedziela, 26 lipca 2020 · Komentarze(0)
Kategoria 100'etka, treningowo
Adam wymarzył sobie Kampinos. Panowaliśmy już ten kierunek od dawna, no i sprzyjające okoliczności w postaci wakacji i wyekspediowania dzieci na wypoczynek z dala od rodziców, umożliwiły realizację planu.
I jak to bywa z planami ... walą się. Trak trasy nie chciał się wczytać na Wahoo, więc zaczęliśmy jechać przed siebie, wspomagając się mapa Googla. Po lodach i coli w przydrożnym sklepie, udaje mi się załadować ślad z wielkiej pętli Tour de Kampinos, więc reszta trasy poszła już jak po sznurku.

Oczywiście jak to zazwyczaj z Adamem, ujechałem się strasznie. Na szczęście mogliśmy pejechać kawałek na kole Bizona ;)

Bezchmurnie, 22°C, Odczuwalna temperatura 22°C, Wilgotność 57%, Wiatr 3m/s z PłdW - Klimat.app

#Pomorska500 dzień 3 ...

Sobota, 13 czerwca 2020 · Komentarze(0)
Fragment wycięty z pełnej relacji opublikowanej na team29er.pl

Dzień 3 – ostatni

Pospałem sobie. Na mecie, będę to sobie z tego powodu robił wyrzuty. Mogłem wstać 1,5 godziny wcześniej. Czułbym się identycznie, a uzyskałbym lepszy czas. Ale jak to mówi mój dobry Kolega Misiek: „widocznie organizm się tego domagał, więc nie ma co roztrząsać …” ;)
pom500-202-lanczos3Falujący krajobraz pachnący zbożem - taki bym tu dał tytuł :)
Podczas pakowania, podjadam chrupki i bakalie, więc na śniadanie właściwe trafiam dopiero do sklepu na 440 kilometrze. Spotkani tam koledzy, sprzedają mi pewne info, że na mecie czeka piwo i pierogi ruskie. Zachęta jest to sroga!
Po porannym słońcu pozostaje wspomnienie. Wjeżdżam w strefę mgieł. Na szczytach wzgórz, wilgoć osiada na okularach. Na szosach w okolicach Kartuz, zaczynam mijać trenujących szosowców. Zaczynam mozolnie odliczać brakujące kilometry. Najbardziej dokucza tyłek, ale pewnie reszta ciała też już ma powoli dosyć …
pom500-203-bicubicPo porannym słońcu zostało wspomnienie. Ale i tak jest ładnie ...
Ostatni odcinek ze zjazdem, prowadzącym przez Lasy Oliwskie, wynagradza męki ostatnich kilkudziesięciu kilometrów. Jeszcze tylko przejazd przez miasto, potem przecinam deptak i wbijam niepewnie na plażę. Jest 14:06 - META! Gratulacje i uścisk ręki Leszka, medal, piwo i pierogi. W międzyczasie: kupuję bilet na pociąg, macham do rodziny przez kamerkę internetową pokazującą plażę w Brzeźnie i moczę stopy w Bałtyku. Planowałem moczenie całości, ale aura i woda jakieś niezachęcające były.
pom500-203-bicubicZaślubiny z morzem ;)
O 16: 25 melduję się na peronie na dworcu Gdańsk Wrzeszcz, ze spakowanym do wora rowerem i kebabem na wynos. Droga powrotna mija mi szybko na odpisywaniu na zaległe wiadomości, jedzeniu i piciu. W Warszawie z dworca do domu, całe 8 km drogi jadę na stojąco ;)
Z licznika: 101.29 km | 6:19:29/ 7:21:20 | 982 m.
Podsumowując całość wyścigu, to trasę 512 km (4388 m przewyższenia) pokonałem w czasie 53 godzin i 41 minut. Wyniki wstępne głoszą iż zająłem 138 miejsce na 302 osoby, które dotarły na metę.
Duże zachmurzenie, 19°C, Odczuwalna temperatura 19°C, Wilgotność 92%, Wiatr 5m/s z WPłnW - Klimat.app  ?? 99.89 new kilometers -- From Wandrer.earth

#Pomorska500 dzień 2

Piątek, 12 czerwca 2020 · Komentarze(0)
Fragment wycięty z pełnej relacji opublikowanej na team29er.pl

Dzień drugi czyli wyjście z błota

Poranek jest szary, mglisty i wilgotny. Ale po sześciu godzinach regenerującego snu, o 5: 46 pełen pozytywnego nastawienia ruszam na trasę. Błoto w świetle dnia, wygląda lepiej, choć łatwiej się nie jedzie.
103-bspline
Przeniesienie 24 kg roweru z ekwipunkiem, moment kiedy inne partie mięśni można ruszyć ...
Na szczęście ten kawałek drogi się kończy i wyjeżdżam na asfalt. W najbliższej wsi Czarne Wielkie, pod otwartym sklepem, spotykam kilku zawodników, którzy jak się okazało, kilka nocnych godzin, spędzili na okolicznych przystankach w foliach NRC. Wszyscy z utęsknieniem czekali na słońce i ciepło.
104-bicubic
Malowniczy przejazd pod wiaduktem, pozostałością starej linii kolejowej
Po uzupełnieniu zapasów wody i jedzenia, ruszamy całą grupką w dalszą drogę. Jedziemy razem do śniadania pod sklepem w miejscowości Parsecko, gdzie niezwykle uprzejma Pani, robi kawę, idealnie komponującą się ze … szprotami w pomidorach i wielgachną drożdżówką.
104-bicubic
Mogę ruszać dalej. Słońce wychodzi zza chmur. Robi się malowniczo. Krajobraz faluje polodowcowymi wzgórzami. Trasa prowadzi czasami drogami, o których chyba nawet miejscowi zapomnieli. Przyszło mi do głowy, że w takich okolicznościach maczeta, przydałaby mi się bardziej niż szwajcarski scyzoryk (którego nota bene nawet nie wyjąłem z torby). Na pewnej oświetlonej słońcem łące, mijam Dorotę (mambaonbike.pl), która zastanawiała się czy nie zrobić sobie przedobiedniej drzemki, w tak przyjemnych okolicznościach przyrody.
Ja jadę dalej. Godzinę pod drugim śniadaniu, trafiam w burzę. Jest ciepło, więc decyduję się na jazdę w deszczu, który przyjemnie chłodzi. Przyjemność maleje, gdy z asfaltu zjeżdżam w las, na drogę w trakcie remontu. Piasek brutalnie chrzęści w napędzie i tarczach hamulcowych. Ale po deszczu znowu jest przepięknie. Słonecznie i letnio.
07593-triangle
Fot. MambaonBike - kolejne zdjęcie od Artura. Piękne słońce, przyroda, krajobraz i rower - czego chcieć więcej ...
W rezerwacie Jeziora Lobeliowe, z jednym z zawodników błądzimy w poszukiwaniu ścieżki pasującej do tracka. Znaleziona ścieżka prowadzi przez błoto i wiatrołomy. W końcu udaje się wydostać na bitumiczne nawierzchnie, które na dodatek szczęśliwie prowadzą raczej w dół i z wiatrem. I w tak przyjemnych okolicznościach docieram pod obiadowy sklep w miejscowości Piaszczyna. Zbiera się tu nas większa grupka. Między innymi dociera tu Marcin Surowiec (bushcraftowy.pl) z kolegą Maćkiem. Na jego kanale, można obejrzeć świetną relację pod znamiennym tytułem "Pomorska 500 - Piekło Północy". W trakcie obiadu, jeden z kolegów otrzymuje z mety obietnicę, że od teraz, to tylko asfalty i szutry. Niby wszyscy chcieliby wierzyć, ale przychodzi nam to z trudnością ;)
pom500 106-bicubicSzutry się wiją
Po przerwie obiadowej, faktycznie zaczynają się szutry. Czasami wręcz szutrostrady. W okolicach 358 kilometra mijam jezioro Wiejskie – idealne na nocleg. Ale przede mną jeszcze sporo zaplanowanej jazdy. Po okolicy krąży burza. Udaje się ją ominąć, ale dalej łapie mnie „ciepły letni deszcz”, że tak zaczerpnę z bogactwa haseł reklamowych.
pom500 102 bellPanorama po burzy ...
Okolice 370 kilometra – organizatorzy zaplanowali nam atrakcję turystyczną – wierzę widokową na Górze Siemierzyckiej. Atrakcyjność miejsca psuje trochę stromy podjazd, ale podnosi zjazd ;)
Kilometr 395 trasy. Przejeżdżamy przez teren, gdzie w 2017 nawałnica powaliła wiele hektarów lasu. Sceneria apokaliptyczna. Miejscami widać już nowe nasadzenia, więc jest w tym wszystkim odrobina pozytywnego akcentu.
pom500 201 bell
Słońce zachodzi, bolące ścięgno Achillesa i ogień w okolicach tyłka, skutecznie studzą ewentualne ambicje jazdy ciągiem do mety. Tym razem, nauczony doświadczeniem, doładowałem Wahoo podczas obiadu, więc to nie on będzie dziś decydował gdzie dzień ten zakończę. Tym razem trafiam z miejscem noclegowym idealnie. Jest suchy las, jezioro i piaszczysty brzeg. Co prawda nazwa miejsca mogłaby mnie zniechęcić, alem jej w całym swym zmęczeniu, na mapie w telefonie nie odczytał (Cmentarzysko w Wiesiorach) .
1620px-Wesiory3fot. Wikipedia - kamienne kręgi okrzyknięto polskim Stonehenge. Niestety nie miałem czasu pozwiedzać. Może następnym razem ;)
Przepłukałem się w jeziorze, odkaziłem newralgiczne miejsca (był ogień!) i wpełzłem do odrobinę wilgotnego śpiwora

Średnie zachmurzenie, 15°C, Odczuwalna temperatura 15°C, Wilgotność 97%, Wiatr 2m/s z WPłnW - Klimat.app

Łukasz Marks - KameraMan wielu ultramaratonów zmontował film, świetnie obrazujący mój stan na koniec drugiego dnia ;)

#Pomorska500 dzień 1

Czwartek, 11 czerwca 2020 · Komentarze(2)
Kategoria 100'etka, zawody, ultra
Fragment wycięty z pełnej relacji opublikowanej na team29er.pl

Na start!

Do Czarnocina dojechałem w środę, na rowerze z Goleniowa, do którego 10 godzin wiózł mnie pociąg. Ta rozgrzewkowa jazda, prowadząca kawałkiem trasy Pomorskiej, dobrze zrobiła mojej zestresowanej głowie. We Frajdzie i w biurze zawodów wszystko poszło sprawnie, więc po rozbiciu obozowiska spokojnie mogłem przyjąć makaron ze szpinakiem. Morale powoli rosło. Zwykle moja pierwsza noc w hamaku, to bardziej czujny letarg niż regenerujący sen. Jednak tym razem, zmęczenie i stres ostatnich dni, sprawiły, że gdy około 4: 30 Leszek Pachulski zaczął zagrzewać do startu pierwszych zawodników, czułem się wyspany i względnie wypoczęty. Chyba dobrze, że rozbiłem się trochę dalej od innych - zdaje się, że chrapałem, a chrapanie jest jedną z tych rzeczy, którą umiem robić naprawdę głośno i intensywnie.
pom500-002
Obóz rozbity. Tarp będzie grał swoją premierę.
Zwijanie leża, poranna higiena i śniadanie upływają na obserwowaniu kolejnych piątek wyprawianych w kierunku Gdańska. Wieści z trasy, donoszą o intensywnych opadach na 120 km. Cóż, suchą stopą do Morza Bałtyckiego, raczej nikt nie dotrze.

Na Gdańsk czyli dzień pierwszy

W końcu wybija i moja godzina – 8:25. Ruszamy żwawo asfaltem do Stepnicy. Miało być z wiatrem i przeważnie jest. Potem z asfaltu skręcamy w las, na odcinek poznany przeze wczoraj. Wczoraj był piach i dziś też jest. Ale przejazdy przez kolejne piaskownice wychodzą jakoś sprawniej. W którymś momencie, spotykamy na trasie zawodników, którzy dopiero jadą na start. Dla mnie to by było strasznie deprymujące, widzieć kogoś już na trasie, samemu będąc jeszcze 12 km przed linią startu. Ale przecież ultra wygrywa się głową, więc co ja nowicjusz wiem ….
Na kolejnym piaszczystym odcinku, dochodzę ekipę z Rzeszowa. Z kolegą Przemkiem z Grawelowy.pl, ucinamy sobie pogawędkę, oczywiście o gravelach. A w szczególności o customowych ramach od Karamba Frameworks, które jak zgodnieśmy ustalili, są przepięknej urody. I w związku z tym, obaj mamy mniej lub bardziej zaawansowany plan by takiej ramy stać się właścicielem – na dobre i złe. I tak pytlując i przelatując asfaltami do kolejnych odcinków dróg leśnych i polnych, docieramy do pierwszego pit-stopu na 65 km na stacji Orlen. Większość uczestników Pomorskiej 500 decyduje się na popas w tym miejscu, więc nic dziwnego, że hot-dogi wychodzą jak papier toaletowy ze sklepów na początku pandemii. Ciekawe czy obsługa stacji by nie zrejterowała pod naporem naszej nawałnicy, gdyby jeden z przewidujących zawodników ich nie uprzedził kilka dni przed startem. Dzięki Krzysiek Lipczyński ! Po szprotach w pomidorach z krakersami, zagryzionymi żelkami i zalanymi kawą, ruszam dalej. Po 2 kilometrach dochodzi mnie trzyosobowy pociąg, w którym jedzie Agata finalnie zamykająca podium w kategorii kobiet. Prędkość jest jednak zbyt wysoka, więc utrzymuje się w grupce tylko przez kilka kilometrów. Odpuszczam na kolejnym podjeździe i wracam do swojego tempa.
pom500-008-lanczos3
Na północy jeszcze się rzepak dumnie żółci ;)
Trasa prowadzi przez naprawdę piękne widokowo miejsca. Przyroda kipi kolorami i zapachami. Pogoda, jak dla mnie idealna. Jest ciepło, mały wiatr. Czasami przelatuje jakiś deszcz, lub raczej mżawka. Chyba gdzieś w tej części dnia i trasy, mija mnie pomarańczowo-czarny pociąg CCC, ze zwycięzcą wyścigu Radkiem Gołębiewskim. Cała trójka wyglądała na świetnie bawiących się …
Trasa prowadzi mnie przez piękne rezerwaty Głowacz i Źródliskowe Błota, gdzie muszę na dłużyźnie leżącej przy drodze zalec na chwilę. Muszę, gdyż organizm dawno zapomniał o kawie oraz szprotkach i intensywnie zaczął domagać się nowego paliwa. Kilka kilometrów dalej, znowu robię krótki postój, ponieważ znajomi Leszka Pachulskiego z Ostoi Szamana, częstowali nas kawą, herbatą i wodą. Tutaj, mija mnie Zbyszek Mossoczy, który jak się później dowiedziałem, po złapaniu trzech gum, osiągnął trzeci czas wyścigu. Kolejne kilometry w pierwszej wersji trasy miały nas poprowadzić przez drogi poligonu drawskiego. A ponieważ nasz start zbiegł się z manewrami wojsk NATO, te atrakcje musimy sobie odpuścić i tylko w jednym miejscu przecinamy skrzyżowanie z drogą dla czołgów.
pom500-003
W końcu docieram do Drawska. Widziana z trasy knajpa w ogródkiem, jest wypełniona Naszymi i obstawiona rowerami. Na jedzenie trzeba czekać ponad pół godziny, więc uderzam do pobliskiej Żabki. Nabywam „coś na szybko” i „coś na kolacje”, gdyż przez następne 100 km, przy trasie możemy nie trafić na żaden sklep.
Kolejne kilometry, to znowu głównie drogi polne i leśne. Trafia się trochę błota, które jest dopiero preludiom do tego co nas czeka. Mijam fioletowe pole i stado wielkorogiego bydła. W okolicy 200 kilometra zaczynam się rozglądać za miejscem na biwak. Natenczas byłem wymagający i szukałem urokliwego brzegu jeziora, z piaszczystym wejściem do wody, ponieważ nie wyobrażałem sobie regenerującego snu bez zmycia potu dnia całego. Zamiast wymarzonego miejsca, spotykam zawodnika, który zdradza, że pokonywał tą trasę dwa tygodnie temu. I że było zimno i sucho, zero błota, więc jazda wyglądała zupełnie inaczej. I tak nas pogrążonych w dyskursie, pchających rowery pod dość stromy podjazd, minął kolejny pretendent do zwycięstwa w wyścigu – uśmiechnięty Krystian Jakubek.
pom500-002
Fot. MambaOnBike - dokładnie to anioł stróż Doroty - Artur.
Zaczyna się mżawka i zaczyna się ściemniać. Światło lampy zamocowanej na kasku, jest rozpraszane przez kropelki wody wiszące w powietrzu. Trasa prowadzi przez lasy i pola. Jest męcząco, ale ładnie ;)
pom500-006
Rozlewiska na drodze. Podobno kilka dni przed naszymi zmaganiami, okrutnie tu lało.
W końcu trafiam na chyba najbardziej błotnisty kawałek Pomorskiej 500. Koleiny z wodą i błotem po osie, robią z napędu masakrę. Już dawno porzucam marzenie o brzegu jeziora na biwak, wystarczy mi kawałek lasu.
pom500-005
Wypatrzyłem to jeziorko z drogi. Zszedłem w dół - pięknie ale bałem się że nie będę miał czego zaoferować wiedźminowi, gdy mnie uratuje przed utopcami lub ghulem...
Więc brnę w błocie i ciemnościach, do momentu, gdy Wahoo gaśnie. O tym, że kończy mu się bateria, informuje w sposób tak nienachalny, że już kilka razy w historii naszej koegzystencji robi mi taką sytuację. Ale żeby w nocy, gdzieś po kostki w błocie w środku północno-zachodniej Polski to pierwszy raz. Nic to. Szczęśliwie przy samej trasie znajduje się kilka drzew, spośród których dwa nadają się do rozwieszenia hamaka i tarpa. W świetle czołówki, rozbijam się dość sprawnie, nie mocząc śpiwora, strącanymi z drzew kroplami wody. W związku z brakiem jeziora, za minimum higieny odpowiedzieć mają wilgotne chusteczki. Rano miało się okazać jak perfekcyjnie i równo rozmazałem całe błoto z piszczeli na łyki i kolana. Zakopany w śpiworze, zasypiam przy koncercie chóru żab, przerywanym przez kolejnych zawodników ślizgających się w błocie, nawołujących przy tym nadaremno pań lekkich obyczajów. ;)

Możliwa mżawka, 16°C, Odczuwalna temperatura 16°C, Wilgotność 90%, Wiatr 6m/s z PłnW - Klimat.app

Nad Zegrze Ride

Sobota, 16 maja 2020 · Komentarze(0)
Kategoria 100'etka, treningowo
Gdy się zgodziłem na "ten Radzymin" ze zbiórką o 7:00 na Targówku, to planowałem transport na start oparty częściowo o metro. Ale w końcu udałem się na kołach, co nawet dobrze wyszło bo mimo że się spóźniłem toi tak czekałem ;)
Wczesna godzina, więc ruch mały na drogach.
Windsurferzy już na wodzie, żeglarze się jeszcze gotowali ...
Nad zalewem wiatr konkretny, dobrze że na drodze takiego nie ma.
Kawa oczywiście musiała być :)

Bezchmurnie, 7°C, Odczuwalna temperatura 4°C, Wilgotność 68%, Wiatr 4m/s z Z - Klimat.app
Ślad.

Kampinos dookoła

Niedziela, 9 czerwca 2019 · Komentarze(0)
Zmiana dętki, ale w jakim świetle!! ;)Dziś jechałem jako kolega do towarzystwa ;) Michał chciał się sprawdzić przed Pierścieniem 1000 Jezior.
Umówieni w pierwszej wersji na start o 4:00, ale w sobotę wieczorem rura mi zmiękła i zlicytowałem na 5:00 ;)
Dziś będzie premiera, własnoręcznie przygotowanych batonów mocy :D
O 4:45 ruszam z domu, żeby po 3 minutach zrobić sobie postój na zmianę dętki przebitej na szkle - pozostałości po jakimś humanoidzie i jego gorączce sobotniej nocy ...
W międzyczasie (wymiany) dociera Michał i razem jedziemy na ślad. Mamy (ambitnie dość) zrobić większą pętlę dookoła KPN, trasą wytyczoną przez Maćka od  hopcyclig.net (note bene - polecam tego bloga ;)

Trasa świetna - południowo-wschodnia część to wiejskie klimaty - lubię. Odcinki przecinające Kampinoski Park z gładkimi asfaltami - lubię ekstremalnie. Kawałek Stara Dąbrowa - Dąbrówka, godzien jest jedynie zapomnienia i unikania. Z kolei okolice Truskawki - smakowite jak ... truskawki ;)
Sesja foto w trakcie jazdy
W Czosnowie ostatni popas w sklepie, wydaje się że jesteśmy już praktycznie w domu, a faktycznie do domu, a konkretnie do dużego pokoju, brakuje mi 30 km.
Obaj z Michałem jesteśmy już usatysfakcjonowani ;)  Ale też obaj, bez specjalnego umawiania, dokręcamy do 200 km, żeby satysfakcja miała uzasadnienie w liczbie ;)
Relive - Kampinos dookoła

Świętokrzyskie 1/2

Czwartek, 30 maja 2019 · Komentarze(0)
Coroczne spotkanie z kumplami ze studiów w agroturystyce Kuźnie. Ja jadę oczywiście, standardowo na rowerze. Pierwszy plan był ambitny i zakładał wyjazd w środę, nocleg w lesie w hamaku czyli cała trasa na kołach. Ale że nie zaopatrzyłem się dotychczas w trap, a prognozy zapowiadały deszcz, padło na wytyczoną na szybko trasę zawierającą podróż PKP. A że w związku z remontem, pociągi jeżdżą tylko do Strzyżnej, więc do przejechania będzie ciut więcej - fajnie.
Gotowość przedstartowa
Na starcie żegna mnie miejscowy kot. A 6 km dalej gubię ślad w lesie - czyli wszystko zapowiada się "jak zwykle". Po chwilowej nerwówce, docieram leśnymi przecinkami do asfaltu i wracam na ślad. Kolejne kilometry to bardzo przyjemne puste, drogi lokalne, z dobrym lub bardzo dobrym asfaltem. Wiatr w plecy - lecę - tak miało być ;)
W końcu docieram do granic Radomia. Przebijam się trochę bokiem, duży ruch, DDRy z kostki, budowy dróg i objazdy.
Za miastem dopada mnie głód, gdyż codziennie o tej porze jadam obiad w robocie.
Posilony lecę dalej. Jadąc kolejną pustą asfaltową drogą gminną, płoszę drapieżnego ptaka. Ehhh kolejny raz, pomysł na kamerę i zdjęcia timelapsowe nie wypalił, a przecież fotka była by przednia.

W którymś momencie trafiam na znajome, z lat poprzednich drogi. Po ostatnich deszczowych tygodniach, odcinki polne i szutrowe, wyglądają jednakowoż tak:
Przeprawy
Docieram do Mirca. Chyba pierwszy raz rejestruję bardzo ciekawy pomnik, wybudowany z okazji 100 rocznicy odzyskania niepodległości. Upamiętniający powstania listopadowe i styczniowe.
Pomnik w Mircu
Dalej drogę mam zjeżdżoną kilkakrotnie. Jadę do Wąchocka, a potem w las. Droga z kocimi łbami, nie pozwala na swobodny zjazd moim gravelem w obecnej konfiguracji (plan przejścia na bezdętki nie wypalił, a dodatkowo montowany na szybko przedni bagażnik gibie się jak rezus). Na tej drodze mijam harcerzy, biorących udział w jakimś rajdzie - chyba. Oj, fajne czasy mi się przypomniały.
Prosta droga przez Sieradowicki Park Krajobrazowy
Ślad omija Bodzentyn, w dość sporej odległości, wynikiem czego trafiam ma skrót do Świętej Katarzyny, prowadzący czymś co kiedyś było polną drogą ...
Polna droga ... chyba, i psy jakieś ...
Za Świętą Katarzyną, objeżdżony już kilka razy odcinek. Najpierw wspinaczka, a potem zjazd. Dalej, przed Makoszynem dochdzi mnie drużyna kolarska. Chłopaki i dziewczynki w wieku 12-13 lat cisną jak dziki. Chwilę utrzymuję się za samochodem trenera, al na podjeździe w Boskowinie, sromotnie zostaję. Podjazd do Widełek, znoszę zaskakująco dobrze. Jeszcze tylko zakupy i jestem u celu.
Zdjęcia