Wpisy archiwalne w kategorii

100'etka

Dystans całkowity:5855.50 km (w terenie 1765.00 km; 30.14%)
Czas w ruchu:288:55
Średnia prędkość:20.27 km/h
Maksymalna prędkość:81.58 km/h
Suma podjazdów:32037 m
Maks. tętno maksymalne:178 (102 %)
Maks. tętno średnie:148 (86 %)
Suma kalorii:148322 kcal
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:188.89 km i 9h 19m
Więcej statystyk

Świętokrzyskie 1/2

Czwartek, 30 maja 2019 · Komentarze(0)
Coroczne spotkanie z kumplami ze studiów w agroturystyce Kuźnie. Ja jadę oczywiście, standardowo na rowerze. Pierwszy plan był ambitny i zakładał wyjazd w środę, nocleg w lesie w hamaku czyli cała trasa na kołach. Ale że nie zaopatrzyłem się dotychczas w trap, a prognozy zapowiadały deszcz, padło na wytyczoną na szybko trasę zawierającą podróż PKP. A że w związku z remontem, pociągi jeżdżą tylko do Strzyżnej, więc do przejechania będzie ciut więcej - fajnie.
Gotowość przedstartowa
Na starcie żegna mnie miejscowy kot. A 6 km dalej gubię ślad w lesie - czyli wszystko zapowiada się "jak zwykle". Po chwilowej nerwówce, docieram leśnymi przecinkami do asfaltu i wracam na ślad. Kolejne kilometry to bardzo przyjemne puste, drogi lokalne, z dobrym lub bardzo dobrym asfaltem. Wiatr w plecy - lecę - tak miało być ;)
W końcu docieram do granic Radomia. Przebijam się trochę bokiem, duży ruch, DDRy z kostki, budowy dróg i objazdy.
Za miastem dopada mnie głód, gdyż codziennie o tej porze jadam obiad w robocie.
Posilony lecę dalej. Jadąc kolejną pustą asfaltową drogą gminną, płoszę drapieżnego ptaka. Ehhh kolejny raz, pomysł na kamerę i zdjęcia timelapsowe nie wypalił, a przecież fotka była by przednia.

W którymś momencie trafiam na znajome, z lat poprzednich drogi. Po ostatnich deszczowych tygodniach, odcinki polne i szutrowe, wyglądają jednakowoż tak:
Przeprawy
Docieram do Mirca. Chyba pierwszy raz rejestruję bardzo ciekawy pomnik, wybudowany z okazji 100 rocznicy odzyskania niepodległości. Upamiętniający powstania listopadowe i styczniowe.
Pomnik w Mircu
Dalej drogę mam zjeżdżoną kilkakrotnie. Jadę do Wąchocka, a potem w las. Droga z kocimi łbami, nie pozwala na swobodny zjazd moim gravelem w obecnej konfiguracji (plan przejścia na bezdętki nie wypalił, a dodatkowo montowany na szybko przedni bagażnik gibie się jak rezus). Na tej drodze mijam harcerzy, biorących udział w jakimś rajdzie - chyba. Oj, fajne czasy mi się przypomniały.
Prosta droga przez Sieradowicki Park Krajobrazowy
Ślad omija Bodzentyn, w dość sporej odległości, wynikiem czego trafiam ma skrót do Świętej Katarzyny, prowadzący czymś co kiedyś było polną drogą ...
Polna droga ... chyba, i psy jakieś ...
Za Świętą Katarzyną, objeżdżony już kilka razy odcinek. Najpierw wspinaczka, a potem zjazd. Dalej, przed Makoszynem dochdzi mnie drużyna kolarska. Chłopaki i dziewczynki w wieku 12-13 lat cisną jak dziki. Chwilę utrzymuję się za samochodem trenera, al na podjeździe w Boskowinie, sromotnie zostaję. Podjazd do Widełek, znoszę zaskakująco dobrze. Jeszcze tylko zakupy i jestem u celu.
Zdjęcia

Urlopowa jazda

Poniedziałek, 6 listopada 2017 · Komentarze(0)
Kategoria 100'etka
Mam zaległych dni urlopu zbyt dużo, więc pogoda idealne pozwoliła mi jeden z nich wykorzystać w sposób "prawie" najwłaściwszy. Prawie, ponieważ planowałem zrobić jakąś nową trasę, ale ... nie wyszło.

Postanowiłem więc zamknąć klamrą czasoprzestrzenną tegoroczne jeżdżenie. A że pierwsza w tym roku setka, zrobiona w pierwszy ciepły i słoneczny wiosenny weekend, miała za punkt zwrotny zamek w Czersku, to tam zaplanowałem zjeść kanapki z masłem orzechowym i konfiturą porzeczkową.
Trasę do Góry Kalwarii przez Gassy jechałem chyba pierwszy raz o takiej porze w dzień powszedni. Ruch samochodowy, taki sam wręcz, czyli znikomy. Kolarzy brak wręcz zupełny.

Z pogoda idealna.

Nowy rower, stare ścieżki

Piątek, 3 listopada 2017 · Komentarze(0)
Kategoria 100'etka, treningowo
Dobry kawałek urlopowego czwartku spędziłem na składaniu Koda. I udało się, więc wolny piątek miał być spędzony na testowaniu.
Plan wstępny zakładał przejażdżką po Kampinosie, lecz urlop to nie jest czas wolny od obowiązków domowych ...
Pogoda idealna. W drodze na Gassy odbyłem nieformalny wyścig z jakimś Kolegą, który koniecznie chciał mnie wyprzedzić - był ogień. Tylko dzięki kanapkom chyba, zdołałem wrócić do domu. Oczywiście niemal pod drzwami ozakało się że brakuje mi rzutu beretem do setki, więc wykręciłem dwa kółka woków SGGW i Grando Fondo Piździernikowe Jest! ;)

TransJura Bikemaraton

Sobota, 5 lipca 2014 · Komentarze(0)
O udziale w Transjurze poważnie myślałem już w 2013, ale nie wyszło. W tym roku wyszło, bo w start umoczyłem Kolegów z pracy. Wzajemne zobowiązanie oraz fakt "naciągnięcia"; firmy na pokrycie startowego, doprowadziło do szczęśliwego finału w postaci stawienia się na starcie, w Częstochowie przy Parku Miniatur Sakralnych. Jako że skład nieobyty z dłuższą trasą w terenie, wybraliśmy "dziecięcy" dystans 98 km nazwany Bikemaraton BM (w przyszłym roku jedziemy Ultra!!) . Na starcie Organizator uprzejmie zaznaczył że trasa BM jest najtrudniejsza pod względem nawigacyjnym i to się sprawdziło. Na śladzie z widać kilka zejść z kursu czy wręcz rozpaczliwego poszukiwania trasy.
marnej jakości selfi z Kolegi w tle ;)
Ogólnie trasa bardzo fajna i przy lepszej nawigacji (Ja się zawsze i wszędzie jestem w stanie zgubić) można przyjemnie się upodlić ;)
Sporo piasku, długie asfaltowe podjazdy i zjazdy, fajne podjazdy w terenie, trochę pchania, extraśnie single i odcinki na przełaj przez las. I jeszcze te fajne panoramy ze szczytów.
Słowem wszystko.

Unior 12h Marathon

Sobota, 22 czerwca 2013 · Komentarze(2)
Kategoria 100'etka, zawody
Zaraziłem pomysłem staru w Mazovii 12h kolegów z pracy. A następnie, razem już, perfidnie wykorzystując korporacyjne mechanizmy godnieśmy się ubrali i wycyganili na opłaty startowe ;)

Pierwsze, zapoznawcze kółko zleciało w euforii. Kolejne trzy z rozpędu. Dalej było słabiej. Żar walił z nieba. Po sześciu obrotach - makaron. W organizm wróciła nadzieja. Nie na długo ... Dzięki Bogu i Pani Kasi w bufecie pojawiło się ciasto a Michał wyciągnął tajną broń - kabanosy. Po takiej kuracji dopingowej, nawet nie daliśmy się wyprzedzić dziewczynie ;)
Ostanie kółko zrobiliśmy po ciemku. Kawałki trasy wijące się przez nadwiślańskie chaszcze były jakby fajniejsze w świetle bocialarki ;)
Po 12 kółkach uznaliśmy wspólnie że jesteśmy usatysfakcjonowani i po cichu ruszyliśmy do domu ... A Oni jeździ dalej. Zwycięzca, młody chłopak z którym jechałem kawałek kółka w zeszłorocznym 24h, wykręcił 22 kółka w 11:54:17
- szacun.
Tak w szczegółach wyglądała pętla 12 razy ;)

Test na odporność ;)

Sobota, 8 czerwca 2013 · Komentarze(5)
Plan na ten weekend był inny. Ale okoliczności życia codziennego są dynamiczne i plany musiały się zmienić. Szczęśliwie z rowerowych na inne rowerowe ;)
Hasło "Jedźmy do Krakowa" padło już kilka sezonów temu. Z racji niespełnienia i trochę urealnienia, ewoluowało na "To może do Radomia". Jednakowoż każdy założony termin padał pod wpływem jakiś przeszkód.
Aż do 8 czerwca 2013 ;) kiedy to podłączyłem się do ekipy zeszłorocznych zdobywców trasy W-wa-Suwałki - Valdiego i Marasa, kumpli Michała. O 4:00, spóźniony z lekka, ruszam z kopyta. Super sprawa, puste ulice więc szybko wpadam na miasteczko Wilanów, na punkt zborny.
Bez ceregieli, kompletną czwórką, ruszamy z kopyta i od razu wjeżdżamy w mgłę. W Piasecznie zaczyna się czarna seria zniechęcających przypadków - Valdi łapię pierwszą a po 3 km - Ja. Za Grójcem robimy stopa na siuku i rozebranie - mgła opadła i słońce przygrzewa. Jadać na kole, robimy fajne średnie ;)
Kawałek potem Valdi omijając jakąś dziurę, spada na pobocze i mamy kolejny pit-stop. Tym razem - dętka, opona i obcierki na Valdim, który zaczyna złym okiem oceniać swoją kolarkę ;)
Przed Nowym Miastem nad Pilicą, kolejna guma ...
Do Odrzywoła wjeżdżamy z mocnym postanowieniem śniadania. Dobrze, bo mój organizmy mruga rezerwą ;) Tutaj też się rozdzielamy, Valdi, Marek i Michał jadą dalej na południe do Krakowa a Ja wracam przez Białobrzegi i Warkę do Warszawy.
W osamotnieniu średnia spada, ale mogę się porozglądać i po-napawać przepięknymi okolicznościami przyrody ;)
Robię stopa na siuku, leżakowanie i uzbrojenie w słuchawki. Na niektórych podjazdach bojowo utrzymuję tempo pod bity podkładu muzycznego ;)
Tuż za Białobrzegami trafiam w przelotny opad. Na tyle przelotny, że się nie szukam schronienia tylko przyjmuje jako chillout.
Przed Warką spotykam się burzą - tym razem wolę przeczekać na przystanku - szczęśliwie trafiam na taki z całym dachem ;)
W Warce przeczuwając następne "mruganie rezerwy", spożywam pomidorową popijając Radlerem Warki (miejsce zoobowiązuje ;). W cokolwiek już zmaltretowany organizm wraca nadzieja ;)
Do Góry Kalwarii droga faluje a z nieba chwilami popaduje. Za Górą, na drodze do Konstancina zaczynam mieć dość ;)
Za Konstancinem, gdzieś mi się gubi jeden klocek z przedniego hamulca - tarczówki - nienawidzę ich ... Na szczęście do domu mam już rzut beretem.
Ujechałem się ale nie zmasakrowałem - to fajnie. Wieczorem dostałem sms'a od Michała, że dotarli do Krakowa, ale atrakcji był ciąg dalszy - szczegóły poznam w poniedziałek.
Taki ślad zrobiłem:

I jeszcze dla ilustracji, zdjęcie Specajnera w wersji touring ;)

Unior Mazovia 24H

Niedziela, 15 lipca 2012 · Komentarze(2)
Kategoria 100'etka, zawody
Prolog. O starcie w 24H właściwie nie myślałem nigdy. Impulsem była propozycja kolegi Michała z team29er, który zaproponował wspólny start, jakby to była niedzielna przejażdżka ;) A ja ją, tą ofertę, łyknąłem jak wygłodniały ... cóś ;)
Początek:
Tradycyjnie dla Mazovii24H start jest z buta w stylu Le Mans . Jako że nie biegam na ogół - bo mam rower ;) - pokonuję te 300m godnie i średnio spiesznie (HR mi skacze do 168).
Potem już po ludzku, normalnie, na Specajnerze:

Pierwsza pętla zapoznawcza, Trzymamy się we trójkę team'ową . Ja, ewidentnie, korzystam z doświadczenia kolegów dla których to nie jest pierwsze 24h - i się dlatego oszczędzam.

Po jakiś 6 godzinach i kilku krótkich i dłuższych przerwach w głowie zaczynają się przewalać myśli - JAK TO SIĘ STAŁO ŻE TU JESTEM - przecież mnie nawet tak bardzo nikt nie namawiał ...
Mamy szczęście bo szkwał i intensywny opad zastaje nas na bufecie.
Po deszczu mokry odcinek przez las robi się jeszcze ciekawszy z mocną obietnicą ekscesów po zmroku ...
Po kliku okrążeniach, obserwuję u siebie zabawne uczucie wyłączania się mózgu na odcinku po wale. Wzrok skupiony na przednim kole (lub ewentualnie dodatkowo na tylnym kole prowadzącego), przesyła do mózgu zupełne minimum sygnału żeby tlko utrzymać kurs na 20 cm ścieżce.
Fajne są też zakręty, które po 10 powtórzeniach, po zmroku, można ciąć prawie na pamięć ;)
Po zmroku, makaronie, zupie i herbacie, zbroimy się we światła i robimy "nocne okrążenia" - bardzo fajne okrążenia.
Ostatecznie, koło 23:00 i 13 kółkach poddajemy się i po krótkiej drzemce w Red Bull'owych leżakach pakujemy się na 4 godziny do zalanego namiotu. Żaden z nas nie odniósł wrażenia że spał ;)
Koło 6, po śniadaniu z grilla ;) ruszamy z powrotem na trasę. Początkowe okrążenia napawają optymizmem. Aczkolwiek zdradziecki cios i przysłowiowy kij w szprychy zadaje obolała, odparzona dupa!!! Jedność teamowa zostaje rozbita i przeważnie jeździmy sami. Przed ostanie kółko robię z Michałem, który narzuca wysokie tempo.
Po ostatniej pętli 21'szej pętli w większości pokonanej na stojaka gdyż "żyć wołała ratunku mordują" ;) Większość trasy jechałem w towarzystwie dwóch kolegów którzy jak ja chcieli "godnie" zakończyć 24 godzinę. W pedałach, w siodle, z bolącą po ułańsku dupą.
Niestety zgubiłem ich na ostatnim podjeździku gdy spadł mi łańcuch ukazujący ostatni z dowodów psucia roweru przed zawodami.

Pod prysznicem, zastanawiam się jak szybko uda mi się zapomnieć ból i dopuścić do siebie myśl o ewentualnej powtórce w przyszłym roku - czyżby masochizm ??


Wynik sportowy: Jak zwykle w połowie stawki ;) 10/19 w M4 i 50/101 w SOLO. Najszybsze okrążenie 00:30:55 :) A to co wykręcili ludzie z podium, to dla mnie jest jakaś abstrakcja. Po prostu, jak bym tego nie widział to by mi było ciężko uwierzyć. Pełen szacun!!!

Ślad z endomondo z niedzieli:

Dwa dni w Świętokrzyskiem - dzień 1

Piątek, 18 maja 2012 · Komentarze(4)
Trasa wytyczona bez należytego rozpatrzenia, pobieżnie, lubi kopną człowieka w "Wielkanoc". Przygotowania do dwudniowego wypadu z rowerem powinno się również jako tako ogarnąć ;) I to nieogarnięcie wylazło w połowie drogi na stacje W-wa Służewiec. Orzeszku.. nie mam pompki!! Improwizacja. Nieoceniony kolega Rafał, zostaje brutalnie wyrwany z rytmu spraw firmowych, w celu wynalezieni mi sklepu rowerowego w Radomiu, doskonale zaopatrzonego w pompki rowerowe. Po chwili mam namiary i wstępnie uspokojony, ładuje się do ulta-nowoczesnego składu Kolei Mazowieckich.

Któreż to od maja do września wożą rowery za darmochę - chwała im. W Piasecznie dosiada się planowo, dawno niewidziany przeze mnie kolega Jacek, który dolść nieoczekiwanie podjął rzuconą emailem rękawice pt. “Z Radomia do Nowej Huty, 80km na rowerach, na zlot koleżeński - męska impreza!! ;)” Jacek ma szosówkę więc wspólnie robimy jakieś pierwsze 40km. Potem ja w las :) Tak sobie jedziemy, podziwiamy bujające się na hakach rowerki. Jamis Banita już raz spadł i tylko cud chyba, że nie ubił emerytki-działkowiczki i jej Wigry 3.
Od słowa do słowa konfrontujemy mapy - Jacek ma większą :? Co gorsza, na jego mapie są dwie Nowe Huty. Ta w okolicy Nowej Słupii, do której wyznaczyłem trasę i druga, dalsza, przy drodze z Daleszyc do Rakowa. Konsternacja - patrzę na adres punktu docelowego - Nowa Huta 20 , 26-035 RAKÓW - hura! Raz że orientujemy się wczas a dwa ze mamy dodatkowo 20-30km do zrobienia;)
W Radomiu pod dworcem, zasięgamy języka w kwestii adresu sklepu rowerowego. Ale ten, odsyła na na druga stronę ulicy, pod plan miasta. Szczęściem, do którego nie jestem przyzwyczajony, po drugiej stronie ulicy znajdujemy - o nie, nie sklep - a tylko obietnicę znalezienia go w postaci wielgachnego banera.
Jacek, bywały już w Radomiu, orzeka że adres, koresponduje z naszą trasą wylotową. A więc w drogę. Dość łatwo odnajdujemy Rodex - słynny ze sprzedaży karbonowych części.
Z pompką na plecach, spokojny jak dziecko z lizakiem, ruszamy na południe. Jest miło, wiatr robi wbrew ale chowam się za Jackiem i lecimy dość szybko. Ruch samochodowy jest ale w umiarkowanym natężeniu. Droga raczej wąska więc jak mija na TIR to jakoś tak nieswojo …
Wokół okolica epatuje wszystkimi odcieniami zieleni. Wiosna rozkwita i pachnie!
Docieramy do Mirca. Mapa mówi niewyraźnie o jakiejś drodze na Wąchock, ale czy będzie dobra dla szosy Jacka?? Tubylcy mówią że tak, więc ruszamy. Zaczyna się fajnym podjazdem a potem wiedzie malowniczym lasem - bajka.
W Wąchocku, od razu trafiamy na słynny pomnik Polskiego Sołtysa :) Tutaj planowo się rozdzielamy. Jacek po krótkim zwiedzaniu Opactwa Cystersów ma ruszyć na Starachowice i dalej a ja, na wprost, na południe w las do Bodzentyna.
Dość szybo znajduję czarny szlak ale oczywiście mi się gubi - normalka. Ponieważ jestem do tego przyzwyczajony, spokojnie zjadam kanapkę i ruszam “na słońce” kolejnymi napotkanymi leśnymi drogami. Fajna jazda. Podjazdy, zjazdy, koleiny - super. Początkowo drogi są wyraźne, jeżdżone, potem jakby mniej. W końcu ląduję na mokradłach i przedzieram się z rowerem na plecach jakieś 2-3km.
Potem znowu trafiam na ślad jakiegoś szlaku i powoli docieram do cywilizacji w postaci ubitej z tłucznia drogi. Niestety ukierunkowanej prostopadle do mojego celu więc znowu zapadam w głuszę ale tak szczęśliwie że trafiam w szlak niebieski. Przejeżdżam przez jakiś strumyk - fajnie.
W końcu znowu trafiam na ślad jakiegoś szlaku i powoli docieram do cywilizacji. Ubitej z tłucznia drogi. Ale ukierunkowanej prostopadle do mojego celu więc znowu zapadam w głuszę ale tak szczęśliwie że trafiam w szlak niebieski. Przejeżdżam przez jakiś strumyk - fajnie.

Potem jest słabiej, bo szlak jest prawie zarośnięty. Jadąc, przebijam się przez kolejne zarośla.
Potem jest jeszcze słabiej bo ktoś postanowił owe zarośnięcie usunąć, niestety wszystko zwałował na środku szklaku. A więc zmiana ról - Banita jedzie na mnie. Niestety moje piszczele i łydki nie są tak odporne jak geaxy aka 2.2 ;)
Mozolnie docieram do ubitej drogi. Mapa podpowiada że mimo iż jest prostopadła do celu to da radę - tym bardziej że niebieski szlak ginie w gęstwinie po drugiej stronie.
O jakaż to rozkosz wrócić na siodło - mimo że du-pa boli z letka ;) Średnia podskakuje bo jest w dół a potem lekko w górę. Wypadam w końcu z lasu i wracam do cywilizacji. Picie mi wyszło więc trafiam do sklepu. Pod sklepem weekend już się zaczął. Właśnie podjechała ekipa furą, wstrzymali konia (nie przebierając w słowach) i wysłali najmłodszego po piwo ;)
Do Bodzentyna, najpierw trochę się wspinam a potem łagodnie i szybko zjeżdżam. Bajeczność. Powietrze trochę zimne mimo słońca.
Z Bodzentyna do Św. Katarzyny chciałem dotrzeć przez Miejską Górę niebieskim szlakiem jak z zeszłym roku ale po błądzeniu zostało mi mało czasu i pary. Ciągnę więc asfaltem.
Za Św. Katarzyną zatrzymuję się w punkcie widokowym to dziś szczyt przekroju trasy. Jest piękna panorama, przy której kontemplacji zasysam bananowego żela - w organizm wraca nadzieja ;)
Do Górna cały czas w dół. Ekstra jazda bo w drodze jest wydzielony pas dla rowerów - genialne w prostocie :)
Po przecięciu DK74 zaczynam wspinaczkę a organizm zaczyna powoli myśleć o regeneracji. Dzwonię do kolegi Organizatora - Pawła - który w swojej zapobiegliwości uspokaja mnie że ma 10 piw i jaszcze dokupi :D
W Daleszycach zagadnięty młody człowiek straszy mnie że do Rakowa to ze 40 kilometry ale do Nowej Huty to mniej - z połowa tego bedzie. Tablicę z nazwą miejscowości zobaczyłem z głównej drogi w ostatniej chwili …
O cudowna chwilo, gorącej kąpieli, pierwszego łyku piwa i orgiastycznych placków :D

Czerwonym szlakiem przez Kampinos

Sobota, 10 września 2011 · Komentarze(4)
Pobudka czarną nocą około 5 - zimno i mgła. Przed 6 we dwójkę z Rafałem ciągniemy przez puste sobotnie ulice w szarym świetle poranka w rzednącej już mgle.
Troszeczkę niezaznajomiony z realiami PKP podniosłem sobie adrenalinę odchodząc od okienka kasy na 2min przed odjazdem ;)
Pakując się do pociągu odnotowujemy pierwszą stratę tego dnia, gdyż jeden z uczestników wycieczki się nie obudził (znak życia w formie sms'a odbieram w Sochaczewie ;) . Z lękiem wyglądamy na zachodnim kolegi Michała - był :D
Na dworcu w Sochaczewie czeka czwarty z uczestników - Jacek, człek bywały w okolicy, więc obarczony został automatycznie przewodnictwem w wyprowadzeniu naszej grupki z miasta w las.
Na szlak ładujemy się w Tułowicach po 16'to kilometrowej rozgrzewce nie tak pustą jak byśmy chcieli, asfaltową 706'ką.

Narada na początku szlaku ;)

Kiedyś jeździłem już po Puszczy Kampinowskiej i pamiętałem raczej piach ale to co zobaczyliśmy od samego początku szlaku to kwintesencja terenowej jazdy.
Gruntowe twarde drogi, wąskie single biegnące grzbietami wydm starorzecza Wisły, podjazdy, zjazdy - słowem czad.
Na jednym z odcinków biegnących wspomnianym grzbietem podejmujemy (nieświadomie zupełnie) wyścig równoległy ze sporych rozmiarów dzikiem, który ciął u podnóża grzbietu. Przyspieszał i zwalniał próbując przeskoczyć na drugą stronę gdzie najwidoczniej miał coś do załatwienia ;) W końcu wykorzystując to że się na niego zagapiliśmy przyspieszył i przeskoczył przed nami przez ścieżkę. Bardzo fotogeniczna scena ale my nieprzygotowani ;/
W Górkach zaliczamy pierwszy popas w sklepie - później kawałek asfaltem jak wiódł nasz szlak i znowu w las. Jacek próbował nas edukować historycznie przy pomocy licznych śladów ale niestety dla większości "celem jest droga" ;)
Trafiamy na ostrzeżenie o okresowych utrudnieniach w pokonaniu kawałka szlaku. Nie zrażając się pokonujemy go z koła zaliczając tylko większe lub mniejsze próbki ekologicznego, puszczańskiego błota ;)

Peleton przez las jadący w kierunku słońca :D

Przed samą Roztoką kolejny piękny zjazd kończący się z głębokim piachu - a jednak ;)
W trakcie popasu na parkingu w Rostoce, dodzwania się Piotrek - nasz niedoszły uczestnik. Się wyspał, dojechał metrem do końca i zmierza ku nam na przeciw. Krótka narada, synchronizacja mapy, kończymy piwo i ruszamy ;)
Zaczynają się odcinki z piachem, na szczęście zawsze obok drogi znaleźć można wąskiego singla, który się wije jak ... (się powstrzymałem przed obrazowym seksistowskim porównaniem ;)
Kilka km przed Palmirami spotykamy się z Piotrkiem, który rozdziewicza rower - jak później opowiadał bolało ;)
Przed samymi Palmirami super zjazd.

przejechaliśmy stąd - dotąd ;)
Po pamiątkowym zdjęciu pod mapą Kampinosu żegnamy się z Jackiem, który nie dał się omamić wizją wielkiego żarcia w Macu na Młocinach i ruszył swoją drogą do domu a konkretnie do dużego pokoju.
Powoli zaczyna mi się kończyć paliwo. Na tyle że nie upieram się przy trzymaniu do końca czerwonego szlaku i docieramy do Kiełpina jakimś rowerowym szlakiem. Potem wzdłuż trasy do Łomianek potem park na Młocinach (tutaj żeby było szybciej ;) wbijamy się po skarpie ciągnąc rowery na placach).
Nareszcie jest. Stojąc w kolejce miałem ochotę położyć całą kasę i resztką sił wyszeptać - do pełna :D
Pokrzepiony duużą kawą i czekoladowym ciastkiem z wiśniami na górze, zbałamuciłem Rafała i drogę powrotną uatrakcyjniliśmy sobie przejazdem ścieżką rowerową po prawej stronie Wisły. Jest przyjemni, niedużo ludzi, wiatr pcha. Szkoda że ścieżka kończy się pod mostem Łazienkowskim.
Na moście Siekierkowskim wiatr kasuje nasze siły dając w pysk. Pod dom dojeżdżam w takim stanie że nic by mnie nie zmusiło do dokręcenia do okrągłego 110 ;)
Super trasa, towarzystwo i pogoda. I tutaj pada sakramentalne - kiedy powtórka :D

Większa pętla do Warki ;)

Niedziela, 17 lipca 2011 · Komentarze(1)
Kategoria 100'etka
W czwartek powstał plan, który skrystalizował się w piątek. Zawiązała się również grupa chętnych która na miejsce zbiórki w niedzielę o 6:30 stawiła się w okrojonym (słownie trzech) stanie ;)
Pierwsze 65km pod wiatr ale ochoczo to łyknęliśmy rześkimi zmianami. Fajnie się sunęło po szerokim poboczu. Po skręcie na Warkę droga malowniczo zaczęła się fałdować a wiatr mniej przeszkadzać. Dojeżdżając do Warki mogłem myśleć tylko o kanapce z wędliną i pomidorem ;)
Na rynku w Warce uraczyłem się hotd-ogiem, który podniósł morale upadłe nieznacznie po analizie mapy wykazującej spory kawałek do domu :/
Droga do Góry Kalwarii też pofałdowana ale bez pobocza. Ruch samochodowy nieduży więc raczej sobie nie przeszkadzaliśmy ;)
W Górze widząc sznur wozów ciągnących na W-wę odbiliśmy na Konstancin. Po prawej malownicza dolina Wisły. W Kostancinie zignorowaliśmy objazdy i dobrze bo mieliśmy dla siebie całą, nowiutką, jezdnie nowej drogi ;)
W Powsinie wbiliśmy się na najstarszą znaną mi ścieżkę rowerową i lawirując w tłumie różnej maści rowerzystów/tek dotarliśmy do domów a konkretnie do dużego pokoju na kanapę ;D
Tak to się prezentuje:

Rozstając się kolejno stwierdzaliśmy że przesadziliśmy - musiałem to napisać żeby został ślad przed następnym ambitnym planem ;)
Do wieczora tylko jadłem, piłem i byłem spokojny ;)