W sobotę wygospodarowało się trochę czasu, co doprowadziło do ucieleśnienia się planu na kółko po Lasie Kabackim. Wszystko to się miało odbyć w pięknym słońcu, akceptowalnej temperaturze oraz warunkach zbliżonych do zimowych. I wszystkie założenia się ziściły :) Kółko się udało. Dłonie i stopy przemarzły, ale warto było :)
Mieliśmy ruszyć o 8:30, ale o tej godzinie odczuwalnie miało być -24. Więc przesuwamy start o godzinę. Słońce wyżej i na słońcu naprawdę ciepło. Jedziemy klasyczną pętlę wokół lasu, z elementami błąkania się ścieżkami. Dopóki czuję palce u nóg, jest na wyraz przyjemnie. Potem coraz mniej przyjemnie. Organizm czuje się ordynarnie orżnięty, gdyż wypadłem z domu tylko o szklance wody z cytryną. Końcówkę w lesie jadę na oparach, jazda pod wiatr na KENie to już totalna bomba. Reszta dnia pod znakiem leniwej regeneracji ;)
Tegoroczna edycja Fat Bike Race była co najmniej podwójnie inna od tej z 2017. Po pierwsze trasa: dłuższa, z ciekawym objazdem Szczelińca i masakrującym podjazdem z Pasterki do Karłowa (ale o tym później). Druga "inność" to warunki. Na kilka dni przed wyścigiem przyszła odwilż. Szczęśliwie na dwa dni przed wyścigiem, wróciła zima. Temperatura spadła, spadło trochę śniegu i zrobiło się mniej wiosennie. Ale nie na całej trasie ;) Start
Zaczynam w swoim tempie, i się rozpędzam. Jest pięknie, słonecznie i coraz cieplej - za ciepło?. Na szczęście łączce, jadąc zbyt blisko innego uczestnika, zbyt późno reaguję na pojawiającą się na zakręcie kałużę. Skutkiem tegoż, ląduje w niej po krótkim locie przez kierownicę. Rękawice mokre, jedna noga też, ale równocześnie robi się chłodniej. Czyli raczej na plus ;)
Z łąki trasa prowadzi w las. A tam tańce na lodzie :) Później słynna kładka. Wieści od orgów mówiły że do połowy długości, pokryta jest lodem. Co prawdą okazało się być. Ponieważ trafiam na nią w towarzystwie, które maszeruje, toteż skwapliwie się dostosowuje. Palce u stóp mają się szansę odrobinę poruszać.
Za kładką, mamy pierwszy singiel na trasie. Jadę, na zjeździe trochę schodzę, dalej zjeżdżam. Tuż przed mostkiem, przednie koło ostrzegawczo się ślizga - ostrożności wracaj! Wracamy na zalodzone koleiny leśnych dróg.
Na jednym ze zjazdów, znowu poślizg przedniego koła. A że prędkość była, to w sekundę znalazłem się po drugiej stronie. Z tyłu usłyszałem tylko "o ku..wa!". Zaskoczeni? Przerażenie? Podziw? Nie wiem ;)
Docieram do wyczekiwanego bufetu. Zawodnicy przede mną, po wyścigowemu łapią kubki z wodą i lecą dalej. Ja się zatrzymuję na herbatkę i banana. W sam czas, ten bufet.
Chwilę po bufecie, przekraczamy asfaltową drogę i zaczyna się jesienna część trasy. Lód pojawia się tylko miejscowo, na ogół jest goła ziemia i błoto. Dużo błota. Na łące za Szczelińcem, warunki wiosenne. Moje tylne koło obute w Maxxisa Icona 2.8 zanurzonego w miękkim błocku, na podjazdach kręci w permanentnym niemal poślizgu. Fajnie ale bez przesady.
Wracamy do lasu. Zaczyna się zjazd, szybki i kamienisty. Jest też eksponowany singiel. Z lewej zbocze, z prawej "przepaść" - czad!
Zlatujemy do Pasterki. Na liczniku 26 km, więc to już rzut beretem. Szkopuł w tym, że te ostanie 4 kilosy, są po zalodzonym serpentynie asfaltu pod górę. Na początku jest fajnie, bo mijam kilka osób, potem już mnie fajnie. Jeden z mijanych zawodników, nie mógł się powstrzymać i podzielił się ze mną swoją refleksją: "By żesz to chu.. !" Trafnie, soczyście, z wdziękiem i zabawnie :D
Gdzieś pod koniec organizatorzy postawili młodą wolontariuszkę. Chyba tylko po to żeby odpowiadała: "Nie, już niedaleko, zostało troszeczkę podjazdu ...". Obiektywnie była to prawda, aczkolwiek w myślę że dla większości pytających "troszeczkę" było i tak zbyt długie.
Tuż przed końcem podjazdu, dochodzę jednego z zawodników na facie. A mnie łapie kolega na twentyninerze. Na zjeździe fat zostaje w tyle. Chłopak na góralu, z wypiętą lewą nogą, szybko tnie lewym poboczem - na lodzie nosi go efektownie. Ja pruję prawą stroną. Fotograf uprzejmie schodzi do rowu, żeby mnie przepuścić i zrobić zdjęcie - czy je znajdę? Mam ogromną nadzieję, że tak :)
Zjeżdżamy do drogi i meta. Na dwa metry przed bramą łapię jeszcze ostatni poślizg i koniec.
Trasa super. Zmienne warunki ją tylko urozmaiciły. Jak będzie za rok? Może więcej śniegu się trafi ...
Ekipa przejechała bez strat w ludziach i sprzęcie - to dobrze. A że ambicje sportowe, u większości (w tym i moje oczywiście) nie zostały zaspokojone to bardzo dobrze ;)
Trasa przebiegiem identyczna z zeszłoroczną, lecz brak śniegu, spowodował że była zupełnie inna. Od startu zaczynam w tempie zrównoważonym, średnio spokojnie, żeby się nie spalić (jak rok temu ;). Na końcu podjazdu robię szerszy łuk żeby puścić Bartka. Mijam Michała, a potem jeszcze kogoś. Szlak przy Szczelińcu poznany za dnia, jedzie mi się świetnie, choć pewnie mógł bym szybciej. Po wyjeździe z lasu, na zakręcie palą się pochodnie - jest klimat! Na łące zaczyna się walka, bo jest miękko. Gdzieś przed zjazdem zapadam się na chwilę w śniegu. Potem zjazd, znowu kogoś mijam - samopoczucie rośnie ;) Potem mostek i prosta z finiszem. Na miecie Ryszard zagaduje Bartka, "a co Ty taki nieżywy?". Faktycznie Chłopak pojechał na maxa, żeby się potem dowiedziać że przegrał pierwsze miejsce o 5 sekund ...
Dwa dni wcześniej umyłem rower, a na fali noworocznego optymizmu, dałem się namówić na nocne jeżdżenie po Lesie Kabackim. Jazda bardzo fajna. Szczególnie gdy jechałem w środku, mając drogę świetnie doświetloną, przez mocne lampy Piotrka i Michała. Mam nadzieję że uda mi się doprowadzić rower do używalności w najbliższym czasie.
Mam zaległych dni urlopu zbyt dużo, więc pogoda idealne pozwoliła mi jeden z nich wykorzystać w sposób "prawie" najwłaściwszy. Prawie, ponieważ planowałem zrobić jakąś nową trasę, ale ... nie wyszło.
Postanowiłem więc zamknąć klamrą czasoprzestrzenną tegoroczne jeżdżenie. A że pierwsza w tym roku setka, zrobiona w pierwszy ciepły i słoneczny wiosenny weekend, miała za punkt zwrotny zamek w Czersku, to tam zaplanowałem zjeść kanapki z masłem orzechowym i konfiturą porzeczkową. Trasę do Góry Kalwarii przez Gassy jechałem chyba pierwszy raz o takiej porze w dzień powszedni. Ruch samochodowy, taki sam wręcz, czyli znikomy. Kolarzy brak wręcz zupełny.
Dobry kawałek urlopowego czwartku spędziłem na składaniu Koda. I udało się, więc wolny piątek miał być spędzony na testowaniu. Plan wstępny zakładał przejażdżką po Kampinosie, lecz urlop to nie jest czas wolny od obowiązków domowych ... Pogoda idealna. W drodze na Gassy odbyłem nieformalny wyścig z jakimś Kolegą, który koniecznie chciał mnie wyprzedzić - był ogień. Tylko dzięki kanapkom chyba, zdołałem wrócić do domu. Oczywiście niemal pod drzwami ozakało się że brakuje mi rzutu beretem do setki, więc wykręciłem dwa kółka woków SGGW i Grando Fondo Piździernikowe Jest! ;)
Od kilkunastu już lat jestem poważnie zainfekowany ostrą cyklozą. Jeżdżę codziennie do roboty, okazjonalnie w weekendy. Mam epizody maratońskie (Mazovia MTB, Bikemaraton) i kilka rowerów. Udzielam się na stronach: www.team29er.pl i www.fatbike.com.pl.
Na bieżąco moje aktywności widać tu: https://www.strava.com/athletes/5079042