Wpisy archiwalne w kategorii

prawdziwe MTB

Dystans całkowity:776.80 km (w terenie 457.75 km; 58.93%)
Czas w ruchu:52:07
Średnia prędkość:14.91 km/h
Maksymalna prędkość:66.50 km/h
Suma podjazdów:7449 m
Maks. tętno maksymalne:184 (107 %)
Maks. tętno średnie:160 (93 %)
Suma kalorii:12889 kcal
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:48.55 km i 3h 15m
Więcej statystyk

Na testowaniu

Środa, 19 września 2012 · Komentarze(0)
Dostałem zaproszenie na prezentacje rowerów Meridy na 2013. I się oczywiście z dziką chęcią pognałem 400km wozem. Po drodze zajeżdżam po Kolegę Mateusza :)
Na miejscu gadka, jedzenie i zdjęcia. Rowerów które żeśmy zgodnie z zachętą sobie zamówili na testowe jazdy nie było gdyż podebrali je tacy jedni i nie oddali na czas jak obiecali. Ale nicto wieliśmy co zostało i poszli na deszcz ;)
Fajnie było. Warunki zdjęte mobilem prezentowały się tak:

Czasu było niedużo więc zrobiliśmy maleńką pętelunie. Na podjeździe miałem mroczki mimo że wciągałem na górę carbonowe cacko z fox'em na przedzie. A na zjeździe szał w oczach dzięki lekkiemu fulowi który płynął przez błoto, kamulce i potoki. Czad!

Dwa dni w Świętokrzyskiem - dzień 2

Sobota, 19 maja 2012 · Komentarze(2)
Po sutym sniadaniu oraz próbie zaplanowania gryplanu na dziś dzien - ruszam. I zaraz za bramą, droga w kierunku przeciwny w stosunku do planu, zdała mi się bardziej atrakcyjna ;) jest ok, na rozgrzewke delikatnie pod górę, utwardzoną drogą przwciwpożarową. Droga wiedzie delikatnie w kierunku w ktodym do Kielc robi się coraz dalej :)
Po extra zjezdzie trafiam na skrzyżowanie i nawracam na zachód. Droga się łagodnie pnie, opada cały , wije - istny flow. Nawierzchia z ubitego tłucznia, ale wielkie koło wygładza. Na kolejnym skrzyżowaniu bez wiekszej analizy ruszam w prawo i po zjeździe wpadam na afaltowy podjazd. Tablica mowi ze to Makoszyn Wg mapy nie jestem tam gdzie chciałem ;) nie ma sklepu a zaczyna się robić ciepło - nicto wracam do lasu do skrzyżowania. Mapa sugeruje jazde w prawo - potwierdzam na gps'ie a słońce położeniem swoim , akceptuje. Czad, droga znowu faluje - Banita leci 26km/h, drobne kamyki strzelaja spod opon. Ciepło i słonecznie - poezja! Dobijam do Niwy a potem asfaltem do daleszyc. Po drodze, odnajduje się niebieski szlak który wg pierwotnego planu miał mnie dowieść do celu. przejeżdżam Daleszyce. W Brzechowie przy pomcy rowerowego, nieletniego autochtona, trafiam do sklepu dla miejscowych. Na szczescie nie musiałem używać dzwonka bo pani akuratnio była. Nabywam wodę i batonika i na ławeczce się wślipiam w mapę. Po chwili dołącza do mnie nieletni zrowerowany autochoton nr 2. Za późno, bo batonik był maly :) zapytuję czy przyjechał obejrzeć sobie kosmitę w kasku - rozbrająco potwieedza :D ok ruszam dalej niebieskim który meandruje niewyraźną ścieżką miedzy domami. W pewnym momencie jej niewyraźność się nasila a ja ląduje w szczerym polu na miedzy ;) Przebijam sie do niedalekiego lasu podejrzanego o ukrywanie niebiwskiego szlaku oraz góry. Pod lasem trafiam na droge i oczywiście po chwili na szlak :) tak jest zawsze ... Pojazd po górę do zrobienia na Banicie - kosztowny ale do zrobienia. Ja zdecydowalem sie tylko na jakieś 20m pchanko ;) na szczycie mały serwis - stery musiałem dokręcić. A potem zjazd - Banita lubi takie :) 180mm tarcza daje moc i łagodność jednocześnie - pelna kontrola. Widelec wrażliwością nie grzeszy ale duże przeszkody łyka jak bocian. Docieram do asfaltu. Niebieski jak zwykle mi znika ale usłużne harcerki bezinteresownie donoszą że "w prawo". Trafiam najwyraźniej na rajd. W Niestachowie niebieski znowu znika i muszę robić nawrót. W lesie trafiam na czarny rowerowy, który idąc z niebieski omia bardziej ambitne wzniesienia. Droga miejscami błotnista.

Trafiam też na efekty prac wysoce wyspecjalizownego konserwatora szlaków.

Tylko wycinal a co spadlo na droge - zostalo - orzeszkur..
Mijam kolejne zastępy harcerzy - kiedyś też tak chodziłem. Ale to były czasy pre mtb :D
Za kolejnym zakrętem wypadam z lasu wros na bród - przez króciutką chwile widze siebis ak rozpedzony atakuje go w galpie robiac wielki chlup. Szczesliwie rozważna pokonała romantyczną i z banita na ramieniu pokonuje potok "kładką".
Po przeprawie ruszam czarny szlakiem ale tylko kawałek. Odbjia w kierunku który niezbyt pasuje do planu ... Po chwili wypadam na asfalt w Mojczach. Zasiegam języka u miejscowego, kładącego wosk na zaje-biście sportowo i kolorowo wyglądającej bryki. Wskazówka jak dojechać na dworzec pkp w Kielcach brzmi wręcz bezwstydnie prosto : jedź pan cały czas prosto! ;) Jadę więc. Po 100 m pierwszy sukces - tablica Kielce mi się objawia. A dalej cały czas ... prosto! Jedne śwatła, drugie trzecie i jestem na deptaku w centrum. Bardzo przyjemne wyglądające miejsce - zwłaszcza ze z perspektywy roweru. Jeszcze tylko przeprawa przez remontowana dwupasmowke - jakoś już mi się nie chce nosić Banity po schodach. Do odjazdu, mam czas jeszcze na żarcie, idealnie, jakbym próbował tak to wszysto zaplanować to by się coś na bank zesr..ło.
Zadowolony jestem z całego eventu jak dziecko. Pociąg zatrzymuje się w Suchedniowie - rzut oka na mapę - zgadnijcie gdzie będzie następna raza?? ;)
Niespodziewanie pociąg IC zatrzymuje się na stacji z której ruszyłem 32godziny wcześniej. W 15 sekund wypadam na zewnątrz niczego ważnego nie gubiąc.
A tak wygląda zadowolony z siebie "stary boy"


Dwa dni w Świętokrzyskiem - dzień 1

Piątek, 18 maja 2012 · Komentarze(4)
Trasa wytyczona bez należytego rozpatrzenia, pobieżnie, lubi kopną człowieka w "Wielkanoc". Przygotowania do dwudniowego wypadu z rowerem powinno się również jako tako ogarnąć ;) I to nieogarnięcie wylazło w połowie drogi na stacje W-wa Służewiec. Orzeszku.. nie mam pompki!! Improwizacja. Nieoceniony kolega Rafał, zostaje brutalnie wyrwany z rytmu spraw firmowych, w celu wynalezieni mi sklepu rowerowego w Radomiu, doskonale zaopatrzonego w pompki rowerowe. Po chwili mam namiary i wstępnie uspokojony, ładuje się do ulta-nowoczesnego składu Kolei Mazowieckich.

Któreż to od maja do września wożą rowery za darmochę - chwała im. W Piasecznie dosiada się planowo, dawno niewidziany przeze mnie kolega Jacek, który dolść nieoczekiwanie podjął rzuconą emailem rękawice pt. “Z Radomia do Nowej Huty, 80km na rowerach, na zlot koleżeński - męska impreza!! ;)” Jacek ma szosówkę więc wspólnie robimy jakieś pierwsze 40km. Potem ja w las :) Tak sobie jedziemy, podziwiamy bujające się na hakach rowerki. Jamis Banita już raz spadł i tylko cud chyba, że nie ubił emerytki-działkowiczki i jej Wigry 3.
Od słowa do słowa konfrontujemy mapy - Jacek ma większą :? Co gorsza, na jego mapie są dwie Nowe Huty. Ta w okolicy Nowej Słupii, do której wyznaczyłem trasę i druga, dalsza, przy drodze z Daleszyc do Rakowa. Konsternacja - patrzę na adres punktu docelowego - Nowa Huta 20 , 26-035 RAKÓW - hura! Raz że orientujemy się wczas a dwa ze mamy dodatkowo 20-30km do zrobienia;)
W Radomiu pod dworcem, zasięgamy języka w kwestii adresu sklepu rowerowego. Ale ten, odsyła na na druga stronę ulicy, pod plan miasta. Szczęściem, do którego nie jestem przyzwyczajony, po drugiej stronie ulicy znajdujemy - o nie, nie sklep - a tylko obietnicę znalezienia go w postaci wielgachnego banera.
Jacek, bywały już w Radomiu, orzeka że adres, koresponduje z naszą trasą wylotową. A więc w drogę. Dość łatwo odnajdujemy Rodex - słynny ze sprzedaży karbonowych części.
Z pompką na plecach, spokojny jak dziecko z lizakiem, ruszamy na południe. Jest miło, wiatr robi wbrew ale chowam się za Jackiem i lecimy dość szybko. Ruch samochodowy jest ale w umiarkowanym natężeniu. Droga raczej wąska więc jak mija na TIR to jakoś tak nieswojo …
Wokół okolica epatuje wszystkimi odcieniami zieleni. Wiosna rozkwita i pachnie!
Docieramy do Mirca. Mapa mówi niewyraźnie o jakiejś drodze na Wąchock, ale czy będzie dobra dla szosy Jacka?? Tubylcy mówią że tak, więc ruszamy. Zaczyna się fajnym podjazdem a potem wiedzie malowniczym lasem - bajka.
W Wąchocku, od razu trafiamy na słynny pomnik Polskiego Sołtysa :) Tutaj planowo się rozdzielamy. Jacek po krótkim zwiedzaniu Opactwa Cystersów ma ruszyć na Starachowice i dalej a ja, na wprost, na południe w las do Bodzentyna.
Dość szybo znajduję czarny szlak ale oczywiście mi się gubi - normalka. Ponieważ jestem do tego przyzwyczajony, spokojnie zjadam kanapkę i ruszam “na słońce” kolejnymi napotkanymi leśnymi drogami. Fajna jazda. Podjazdy, zjazdy, koleiny - super. Początkowo drogi są wyraźne, jeżdżone, potem jakby mniej. W końcu ląduję na mokradłach i przedzieram się z rowerem na plecach jakieś 2-3km.
Potem znowu trafiam na ślad jakiegoś szlaku i powoli docieram do cywilizacji w postaci ubitej z tłucznia drogi. Niestety ukierunkowanej prostopadle do mojego celu więc znowu zapadam w głuszę ale tak szczęśliwie że trafiam w szlak niebieski. Przejeżdżam przez jakiś strumyk - fajnie.
W końcu znowu trafiam na ślad jakiegoś szlaku i powoli docieram do cywilizacji. Ubitej z tłucznia drogi. Ale ukierunkowanej prostopadle do mojego celu więc znowu zapadam w głuszę ale tak szczęśliwie że trafiam w szlak niebieski. Przejeżdżam przez jakiś strumyk - fajnie.

Potem jest słabiej, bo szlak jest prawie zarośnięty. Jadąc, przebijam się przez kolejne zarośla.
Potem jest jeszcze słabiej bo ktoś postanowił owe zarośnięcie usunąć, niestety wszystko zwałował na środku szklaku. A więc zmiana ról - Banita jedzie na mnie. Niestety moje piszczele i łydki nie są tak odporne jak geaxy aka 2.2 ;)
Mozolnie docieram do ubitej drogi. Mapa podpowiada że mimo iż jest prostopadła do celu to da radę - tym bardziej że niebieski szlak ginie w gęstwinie po drugiej stronie.
O jakaż to rozkosz wrócić na siodło - mimo że du-pa boli z letka ;) Średnia podskakuje bo jest w dół a potem lekko w górę. Wypadam w końcu z lasu i wracam do cywilizacji. Picie mi wyszło więc trafiam do sklepu. Pod sklepem weekend już się zaczął. Właśnie podjechała ekipa furą, wstrzymali konia (nie przebierając w słowach) i wysłali najmłodszego po piwo ;)
Do Bodzentyna, najpierw trochę się wspinam a potem łagodnie i szybko zjeżdżam. Bajeczność. Powietrze trochę zimne mimo słońca.
Z Bodzentyna do Św. Katarzyny chciałem dotrzeć przez Miejską Górę niebieskim szlakiem jak z zeszłym roku ale po błądzeniu zostało mi mało czasu i pary. Ciągnę więc asfaltem.
Za Św. Katarzyną zatrzymuję się w punkcie widokowym to dziś szczyt przekroju trasy. Jest piękna panorama, przy której kontemplacji zasysam bananowego żela - w organizm wraca nadzieja ;)
Do Górna cały czas w dół. Ekstra jazda bo w drodze jest wydzielony pas dla rowerów - genialne w prostocie :)
Po przecięciu DK74 zaczynam wspinaczkę a organizm zaczyna powoli myśleć o regeneracji. Dzwonię do kolegi Organizatora - Pawła - który w swojej zapobiegliwości uspokaja mnie że ma 10 piw i jaszcze dokupi :D
W Daleszycach zagadnięty młody człowiek straszy mnie że do Rakowa to ze 40 kilometry ale do Nowej Huty to mniej - z połowa tego bedzie. Tablicę z nazwą miejscowości zobaczyłem z głównej drogi w ostatniej chwili …
O cudowna chwilo, gorącej kąpieli, pierwszego łyku piwa i orgiastycznych placków :D

Czerwonym szlakiem rowerowym

Czwartek, 28 lipca 2011 · Komentarze(0)
Po rodzinnej wycieczce udoało mi się wyrwać na samotną jazdę. Budżet czasowy jak zwykle napięty, więć ruszyłem napoczętym dzień wcześniej rowerowym szlakiem czerwonym. Na początek 5km podjazdu, szeroką szutrową leśną drogą. Ładny kawałek na odświeżenie odczuć związanych z jazdą po górach ;) Na przełączy na Bereźnicą piękna panorama :) A później radosny zjazd asfaltem - na dole gubię szlak - normalka ;) Dramatycznie próbuję go szukać ale znajduję jakieś resztki oznaczeń, tylko w miejscu które zupełnie nie zgadza mi się z mapą - normalka ;) Wreszcie żeby nie kręcić asfaltem po górę z powrotem po śladzie, postanawiam się przebić gruntuwkami. Ale pierwsza mi zanikła na łące pod lasem ;) Ruszyłem więc równolegle do asfaltu polną drogą prowadzącą granią. Zaczyna się błoto. Jest miejsce gdzie mogę odbić do afaltu, ale wstęrną jes mi myśl stracenia wysokości i dalszego podjazdy asfaltem ;) GPS uspokaja że kierunek jest dobry i powinienem dobić do szlaku w lesie.
Ruszam więc dalej, w las. Przecinką, ktoś wcześniej jechał na rowerze - znajduję ślady w błocie. W którymś momencie przecinaka mi ginię i zaczynam wyobrażać sobie przedzieranie się przez gęstwinę ze Specajnerem na plecech ;) Na szczęście udja mi się odnalęść. Ślady roweru zastąpione są w pewnym momencie na ślady quada, ale tylko na trochę. GPS daje ciągle nadzieje o właściwym kierunku, ale uświadamiam sobie że moja papierowa mapka nie ma poziomic (GPS'owa też nie ) więc dobicie do szlaku może wymagać pokonania jakiejś głębokiej doliny w które zaglądałem podczas podjadu. Zaczyna być malowniczo ;) Na szczęście pocieram do terenu wyrębu. Mimo zrytego szlaku jest nadzieja na powrót do cywilizacji ;)
Docieram do szutrówki a później do znajomo wyglądającego rozwidlenia gdzie pakuje się na czerwony szlak prowadzący w dół. Wcześniejszy zjad asfaltem był taki rodosny ale ten po szutrze był kak tigru jebatć -i smieszno i stroaszno :D Reba ładnie wybierała a duże koła też swoje robiły. Po coś takiego tłukłem się po polskich drogach 9 godzin samochodem :D

W domu poprosiłem o zdjęcie stanu do jakiego doprowadziłem siebie i rower - czad :D

Pasmo Jeleniowskie

Sobota, 9 października 2010 · Komentarze(0)
Tak jak planowaliśmy, zaczynamy w Piórkowie pod kościołem ;) (w zamian za pozwolenie zaparkowania, Proboszcz poprosił o wpis do księgi gości) około 11 godziny.
Zaczynamy rozgrzewkę na asfaltowej spokojnej wiejskiej drodze równoległej do krajówki 74. Jedziemy nią 12km do czerwonego szlaku, rozglądając się po szerokich panoramach.
Widok na Pasmo Jeleniowskie z czerwonego szlaku © artd70

Podjazd na Truskolakę jest akurat aby sfinalizować rozgrzewkę :)
Po grzbiecie szlak poprowadzony jest drogą gruntową w różnym stadium ruiny spowodowanym zwózką drewna.
Podjeżdżając pod Szczytniak gubimy szlak i pocieramy na szczyt od tyłu. Na szczęście sprowokowani wątpliwościami lokalizacyjnymi rodziny Nord Walking'owców orientujemy się w terenie i zjeżdżamy we właściwym kierunku. Na zjeździe zaliczam pierwszą glebę (straty: potłuczona szybka licznika ). Zjazd miejscami słabo możliwy ze względu na ruinę drogi (tym razem wandalem były chyba wrześniowe deszcze).
Pojazd pod Jeleniowską pokonuję już w przewadze z buta (mokro i brak mocy).
Zjazd piękny, z drugą glebą (straty siniaki i zdrapka ;) ), do Paprocic.
Na dole mała przerwa z naradą. Decydujemy się na powrót po asfalcie do Jeleniowa a potem drogą szutrową przez przełęcz do Piórkowa i wozu.
W kościele dokonujemy wpisu do księgi gości i z pełną satysfakcją zwijamy się do domu.
W wozie powstaje projekt powrotu w okolice do Cisowsko-Orłowskiego Parku Krajobrazowego. Ale to chyba już na wiosnę :?
galeria zdjęć

Pętla przez Łysogóry

Sobota, 4 września 2010 · Komentarze(4)
Start z Bodzentyna podjazdem niebieskim szlakiem na Miejską Górę. Po ostatnich opadach szlak pełen błota a miejscami zamieniony w strumyki. Po zjeździe czekała nas przeprawa przez rozlewisko po kolana w wodzie. Stan "mokro w butach" utrzymał si do końca wycieczki ;).
Niebieski szlak doprowadził nas do szlaku czerwonego prowadzącego na Łysicę i dalej przez pasmo Łysogór.
Przy samym wejściu do Świętokrzyskiego Parku Narodowego trzeba uiścić opłatę 5pln oraz obiecać ostrożność w zbliżeniach z piechurami (po parku narodowym właściwie jeździć rowerami po szlach turystycznych nie można :( ). Podejście pod Łysicę pokonujemy wśród komentarzy piechurów "że wjechać to nie, ale zjechać to każdy ..." Akurat!!! ;).
Za Łysicą szlak prowadzi w dół i tylko raz drzewo w poprzek, raz rów z dwoma rozjechanymi belkami przerywają radosny zjazd. Dalej czerwony szlak zjeżdża kawałek asfaltem (do 58km/h) a później malowniczo prowadzi góra/dół skrajem lasu. Bardzo ładne widoki...
Z Łysej Góry gdzie leży klasztor Święty Krzyż czerwonym zjeżdżamy (ostro, szybko, kamieniście i błotnie - czad!!). Na dole szlak ginie w krzaczorach i trzeba go szukać niżej.
Kobyla Góra - początek znowu z rowerami na plecach ... Na górze chcieliśmy przeskoczyć na zielony szlak ale go nie znaleźliśmy. Znajdujemy go po zjeździe na dół do Paproci.
Zielony szlak prowadzi drogą leśną (sucho, twardo, miejscami szutrowo) ale kończy się strumieniem przy wyjeździe z lasu ;)
Troszeczkę już zmęczeni dojeżdżamy do Łagowa. Tam decydujemy się na jazdę asfaltem (droga 74) do Piórkowa.
W Piórkowie ratujemy się w sklepie drożdżówką, lodami, izotonikami i wodą.
Ruszamy do góry przecinając Pasmo Jeleniowskie. Powoli zaczynamy odliczać ile jeszcze "do domu" ;)
Z Jeleniowa asfaltem ciągniemy do Nowej Słupi, gnani nadzieją o świeżej swojskiej kiełbasie z grila ... Niestety kiełbasy brak. Ratujemy się domowym jedzeniem w Cafe Nina.
Po posiłku zastaje nam 14km asfaltem do Bodzentyna gdzie czekały na nas samochody.
Zabłocone linki opornie wydaję biegi więc IDrive się troszę buja na podjazdach.
W drodze powrotnej, w samochodzie, kiełkuje pomysł zrobienia Pasma Jeleniowskiego na początku października... CDN ;)