Wpisy archiwalne w kategorii

wyjazd/wycieczka

Dystans całkowity:5134.20 km (w terenie 1308.71 km; 25.49%)
Czas w ruchu:255:13
Średnia prędkość:20.12 km/h
Maksymalna prędkość:90.78 km/h
Suma podjazdów:19017 m
Maks. tętno maksymalne:184 (104 %)
Maks. tętno średnie:147 (85 %)
Suma kalorii:97400 kcal
Liczba aktywności:87
Średnio na aktywność:59.01 km i 2h 56m
Więcej statystyk

rowerowa sobota

Sobota, 28 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Tak się szczęśliwie złożyło że rano musiałem coś dostarczyć na Saską Kępę. Nawet wyspany ruszam po 8. Okoliczności atmosferyczne bajeczne. Lampa na całego i ciepło.
Ruszyłem na początek ścieżkami wzdłuż Smródki a potem prosto jak w mordę Sikorskiego na Most Siekierowski. Po drodze obserwuję sporo rowerów. Tak, pół na pół. Pół pod ludziami a drugie pół na dachach samochodów. W kilku przypadkach oprócz ludziów bidne rowery targały jeszcze plecaki z karimatami. Czyli majówkowy wywczas pełną gębą ;)
W drodze powrotnej, lekko i na krótko, miałem odbić w stronę Wilanowa nową ścieżką o której pisał Oelka. Ścieżka fajna ale krótka. Później na asfalcie po Wale Zawadowskim, zacząłem gonić targeta i ominąłem zjazd na Wilanów i dojechałem standardowo do Kępy Oborskiej. Dalej na drodze do Powsina wskoczyłem na koło parze szosowców. Specajner buczał 34 aż miło. Niestety szosowiec odskoczył a na kole szosowsczyni jakoś tak niepolitycznie było się ciągnąć. Więc zagadalim ;)
Rozmowa fajnie się kleiła na tematy rowerowo-triathlonowe gdyż kompanka się okazała być trenerką Dorocińskiego, który uczciwie trenuje do imprezy w Suszu.
A że nowa jest w mieście, to Ją odprowadziłem pod galmoka.
Potem jeszcze do Airbika na KEN ruszyłem gdzie czekała na mnie zamówiona koronka, której niestety nie zamontowałem jeszcze gdyż zająłem się rowerem Syna :)
Stan na godzinę 13:

I sytuacja z 17:

To będzie już trzeci Rockhopper w domu ;D

pierwszowiosenny niedzielny poranek

Niedziela, 18 marca 2012 · Komentarze(0)
Tradycja Naszych wczesno-porannych jazd weekendowych ma już swoje lata i tradycje, która karze:
po pierwsze primo - okazywać entuzjazm w piątek;
po sekundo - sobotnim wieczorem ograniczać kontakt telefoniczny z innymi entuzjastami (bo może nikt nie potwierdzi i nie trzeba będzie wstawać ;)
po tercjo - liczyć że w niedziele rano będzie padało i będzie wymówka ;D
Ale tym razem tylko wszystko się sprzysięgło i znowu - tradycyjnie - o 6:30 w niedziele zarzucałem sobie - podeszły wiek i niefrasobliwość - czyli stary i głupi :D
Punktem zbornym został staw na Polach Mokotowskich. Wraz z Rafałem (niezbajstatsowiony jeszcze ... ;) dotarliśmy lekko przed czasem poprzez puste i słoneczne miasta ulice. Oczekiwanie na trzeciego entuzjastę umilaliśmy sobie - serwisem napędu, opalaniem się oraz obserwacją biegaczy w różnym stadium zaawansowania i zmęczenia.
Będąc w niepełnym kwartecie (czwarty entuzjasta słabo komunikował chęć już w sobotę wieczór ;) ruszyliśmy ścieżkami na most trojga imion Północny-Skłodowskiej-Curie. Ponieważ już w piątek z jakiegoś bikestatsowego wpisu wyczytałem że wjazdu na most pilnują i wygrażają, toteż zaspokoiliśmy swoją ciekawość z kładki rowerowo-pieszej ;)
Robiło się krucho z czasem więc pogoniłem kolegów nazad. Przebiliśmy się Grotem na prawostronną Warszaw i ruszyliśmy gruntową-nadbrzeżną ścieżką. Na moście przy Porcie Praskim, na ostrej agrafce zaliczyłem zrzutkę której pamiątki krwawo-sino kwitną w kilu miejscach mej powierzchowności.
Pogoda jak drut - ciepło i wiatr mimo wzmagania nie przeszkadzał. Temperatura zachęcała do zzuwania co i rusz części garderoby ;)
Pod Łazienkowskim rozstaliśmy się z Krystianem dla którego dalsza jazda z nami powodowała by już tylko znaczne oddalanie od ogniska domowego ...
Na Wale Miedzeszyńskim minął nas, trąbiąc na Garminie, ścigant w barwach Mazovii.
Nie ten kilometrz już był żeby mu na koło wsiadać ale utrzymując kontakt wzrokowy doszliśmy go (nie bez satysfakcji) na światłach na czerniakowskiej :)
Podsumowując: już na 6 dni słoneczna niedziela ;)
A tak to się przedstawia rzucone na mapę:

Pętelka ścieżkami Warszawskimi

Niedziela, 2 października 2011 · Komentarze(0)
Zaczęło się że mnie telefon nie obudził. Pęcherz to zrobił ;) Szybki sms do Rafała który od 4min już na mnie czekał w punkcie zbornym. Ściągnąłem go pod dom a sam pospiesznie się zebrałem. Po 11min byłem na zewnątrz, ale bez licznika :/ Defy miał się sprawić jako jedyne urządzenie pomiarowe ale mu nie poszło :(
Plan był taki żeby wypić kawę w Macu na Młocinach. Dojazd ścieżkami rowerowymi ze skrótami terenowymi.
Poprowadziłem Rafała ścieżką przy torach. Przy pętli tramwajowej musieliśmy sforsować bramę na budowę zamkniętą w taki jakiś niezdecydowany i wręcz zachęcający sposób ;) Ścieżką dotarliśmy na Szczęśliwice gdzie zaliczyliśmy podjazd laskiem i zjazd drogą techniczną przy stoku.
Czasu niestety zabrakło więc po dojechaniu do Wisły przebiliśmy się na drugą stronę mostem Grota i ruszyliśmy na południe ścieżką przy rzece.
Swoją drogą chodnik na moście upstrzony latarniami w jednym miejscu nie puścił mojej szerokiej kierownicy ;) Za to zjazd z mostu, rynną fajny.
Pogoda fajna choć zanim dotarliśmy do domu słońcu nie udało się przebić przez chmury i mgłę ;)
GPS w telefonie ześwirował i musiałem ślad ręcznie dziergać ;)

Pętelka ;)

Sobota, 17 września 2011 · Komentarze(0)
Plan minimum był żeby przejechać do Podkowy Leśnej wzdłuż torów WKD. Tę trasę robiłem kilka lat temu wielokrotnie ale teraz w dobie sports-trackera i możliwości udostępnienia jej szerokiemu forum znawców BS'owców, musiałem ją odświeżyć.
Sobotni poranek wywabił mnie z łóżka mimo swej ciemniej, jak sumienie czekisty, powierzchowności. Po wyjściu na zewnątrz rozjaśniał nieco ale przyjął chłodno, zbyt chłodno ;)
Pierwsze szybkie km'y przez miasto fajnie nas (mnie i Rafała) rozgrzały.
Dotarliśmy na punkt zborny umiejscowiony na palcu budowy skrzyżowania Jerozolimskie-Łopuszańka.
Michał sms'em jeszcze o 3 rano/nocy oznajmił dezercję ;) Ale pojawiła się Koleżanka M. która w zadziwiający sposób namówiła do naszej eskapady przyjaciółkę B. ;)
Ruszyliśmy Jutrzenką a później trafiliśmy na pierwszy dowód powszechnej akcji Polska w Budowie. Później w trakcie poszukiwania ścieżki jakiś element trakcji PKP złośliwie przebił mi dętkę w przednim kole :/
Po sprawniej zmianie dętki i ominięciu kolejnej budowy trafiliśmy wreszcie na starą ścieżkę. Jadąc w mokrych rękawiczkach przypomniałem sobie o zimie ;)
A koleżanki dość sprawnie poczynały sobie na wąskich, zarośniętych singlach.
Dotarliśmy do Podkowy Leśnej - bardzo urokliwe miasteczko. Koleżanka B. pojechała do rodzicielki na herbatę, a my bezpardonowo obudziliśmy Michała aby zdalnie pokierował nas na czerwony szlak. Mój pierwotny plan powrotu tą samą drogą poniechaliśmy z uwagi na jego niską atrakcyjność ;)
Doskonale zdalnie poinstruowani ruszyliśmy początkowo żółtym a później czerwonym szlakiem. M. poczęła sobie odważnie atakować przeszkody terenowe a one nie pozostały dłużne. Za drugim razem wymusiliśmy na M. przyrzeczenie że następną razą wystąpi w kasku ;)
Szlak natomiast swoim zwyczajem gubił mi się a potem odnajdywał niespodziewanie ;) Słonko świeciło, temperatura rosła,a myśmy sobie jechali, jechali i jechali aż dojechaliśmy do Nadarzyna gdzie porzuciliśmy na dziś dzień szlak czerwony ;)
Dalej asfaltem ruszyliśmy w kierunku Lasu Kabackiego.
Na Kabatach M. oświadczyła że tutaj zostaje bo i tak na 15'tej ma być imprezie, więc będzie wcześniej - była 12:15 ;D
ślad zostawiliśmy taki:

Czerwonym szlakiem przez Kampinos

Sobota, 10 września 2011 · Komentarze(4)
Pobudka czarną nocą około 5 - zimno i mgła. Przed 6 we dwójkę z Rafałem ciągniemy przez puste sobotnie ulice w szarym świetle poranka w rzednącej już mgle.
Troszeczkę niezaznajomiony z realiami PKP podniosłem sobie adrenalinę odchodząc od okienka kasy na 2min przed odjazdem ;)
Pakując się do pociągu odnotowujemy pierwszą stratę tego dnia, gdyż jeden z uczestników wycieczki się nie obudził (znak życia w formie sms'a odbieram w Sochaczewie ;) . Z lękiem wyglądamy na zachodnim kolegi Michała - był :D
Na dworcu w Sochaczewie czeka czwarty z uczestników - Jacek, człek bywały w okolicy, więc obarczony został automatycznie przewodnictwem w wyprowadzeniu naszej grupki z miasta w las.
Na szlak ładujemy się w Tułowicach po 16'to kilometrowej rozgrzewce nie tak pustą jak byśmy chcieli, asfaltową 706'ką.

Narada na początku szlaku ;)

Kiedyś jeździłem już po Puszczy Kampinowskiej i pamiętałem raczej piach ale to co zobaczyliśmy od samego początku szlaku to kwintesencja terenowej jazdy.
Gruntowe twarde drogi, wąskie single biegnące grzbietami wydm starorzecza Wisły, podjazdy, zjazdy - słowem czad.
Na jednym z odcinków biegnących wspomnianym grzbietem podejmujemy (nieświadomie zupełnie) wyścig równoległy ze sporych rozmiarów dzikiem, który ciął u podnóża grzbietu. Przyspieszał i zwalniał próbując przeskoczyć na drugą stronę gdzie najwidoczniej miał coś do załatwienia ;) W końcu wykorzystując to że się na niego zagapiliśmy przyspieszył i przeskoczył przed nami przez ścieżkę. Bardzo fotogeniczna scena ale my nieprzygotowani ;/
W Górkach zaliczamy pierwszy popas w sklepie - później kawałek asfaltem jak wiódł nasz szlak i znowu w las. Jacek próbował nas edukować historycznie przy pomocy licznych śladów ale niestety dla większości "celem jest droga" ;)
Trafiamy na ostrzeżenie o okresowych utrudnieniach w pokonaniu kawałka szlaku. Nie zrażając się pokonujemy go z koła zaliczając tylko większe lub mniejsze próbki ekologicznego, puszczańskiego błota ;)

Peleton przez las jadący w kierunku słońca :D

Przed samą Roztoką kolejny piękny zjazd kończący się z głębokim piachu - a jednak ;)
W trakcie popasu na parkingu w Rostoce, dodzwania się Piotrek - nasz niedoszły uczestnik. Się wyspał, dojechał metrem do końca i zmierza ku nam na przeciw. Krótka narada, synchronizacja mapy, kończymy piwo i ruszamy ;)
Zaczynają się odcinki z piachem, na szczęście zawsze obok drogi znaleźć można wąskiego singla, który się wije jak ... (się powstrzymałem przed obrazowym seksistowskim porównaniem ;)
Kilka km przed Palmirami spotykamy się z Piotrkiem, który rozdziewicza rower - jak później opowiadał bolało ;)
Przed samymi Palmirami super zjazd.

przejechaliśmy stąd - dotąd ;)
Po pamiątkowym zdjęciu pod mapą Kampinosu żegnamy się z Jackiem, który nie dał się omamić wizją wielkiego żarcia w Macu na Młocinach i ruszył swoją drogą do domu a konkretnie do dużego pokoju.
Powoli zaczyna mi się kończyć paliwo. Na tyle że nie upieram się przy trzymaniu do końca czerwonego szlaku i docieramy do Kiełpina jakimś rowerowym szlakiem. Potem wzdłuż trasy do Łomianek potem park na Młocinach (tutaj żeby było szybciej ;) wbijamy się po skarpie ciągnąc rowery na placach).
Nareszcie jest. Stojąc w kolejce miałem ochotę położyć całą kasę i resztką sił wyszeptać - do pełna :D
Pokrzepiony duużą kawą i czekoladowym ciastkiem z wiśniami na górze, zbałamuciłem Rafała i drogę powrotną uatrakcyjniliśmy sobie przejazdem ścieżką rowerową po prawej stronie Wisły. Jest przyjemni, niedużo ludzi, wiatr pcha. Szkoda że ścieżka kończy się pod mostem Łazienkowskim.
Na moście Siekierkowskim wiatr kasuje nasze siły dając w pysk. Pod dom dojeżdżam w takim stanie że nic by mnie nie zmusiło do dokręcenia do okrągłego 110 ;)
Super trasa, towarzystwo i pogoda. I tutaj pada sakramentalne - kiedy powtórka :D

Pętla przez Las Kabacki

Niedziela, 4 września 2011 · Komentarze(0)
Start 6:35 - zimno troszeczkę - na termometrze o 6 było 10 ;) Ale słońce i jazda szybko rozgrzewały. Tempo niespieszne, adekwatne do samotnej jazdy i podziwiania okoliczności przyrody.
W Lesie trafiłem na miejsce, które widziałem na filmie z jednego z treningów BGŻ. Kawałek zjazdu po korzeniach z szykaną w poprzek ;) Podjechałem tylko i ruszyłem błądzić dalej.
Tegoroczne deszcze zrobiły co najmniej dwa nowe bagniska na znanych mi ścieżkach - wolałem nie sprawdzać jak głębokie ;)
A ślad wygląda tak:

Niebieskim rowerowym próba nr 3 - udana

Piątek, 5 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Dzień ostatni jazdy po Bieszczadzkich ścieżkach. Po poprzednich próbach postanowiłem zrobić szlak rowerowy niebieski od innej strony. Start jak zwykle wczesny ok.6. Zimno - termometr pokazuje 5 ale pierwsze asfaltowe podjazdy oraz słońce przebijające przez unoszące się mgły - zadziałały rozgrzewająco ;)
Pierwsze 10km to asfalty stopniowo pogarszające się aż do szutru.
W lesie ślicznie jakby mi się udało jeszcze zrobić zdjęcie jeleniom które wyszły mi na drogę to byłby szczyt ;)
Zjazdy czaderskie - na szczęście traktowałem je z respektem należnym mojemu wiekowi gdyż zza jednego zakrętu wyjechała ciężarówka po dłużyznę ;)
Niechcący wyszła mi modyfikacja na punkt widokowy z rondem - niestety drzewa zarosły widoki (ale zjazd znowu był org'iastyczny ;)
Ślad wygląda tak:

Na koniec taka refleksja o oznakowaniu szlaku. Jest raczej oszczędne ;) Na asfaltach jest ok, ale w lesie tylko na zakrętach i raczej niezbyt się afiszują. W jednym miejscu tabliczkę zobaczyłem przypadkiem dopiero za drugim razem ;) Poza odniosłem wrażenie że na drodze czasami kamienie są maźnięte białą farbą, ale czy specjalnie czy niechcący - głowy nie dam ...
W każdym razie polecam nawet żeby się zgubić ;D

Drugie podejście do niebieskiego rowerowego ;)

Czwartek, 4 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Miałem wstać o piątej ale nie dałem rady ;) O 6 termometr pokazuje 5 stopni – odszukałem w torbie BaaBaa’e ;) Po 600m musiałem zawrócić bo napęd powiedział nie. Szybki serwis i powrót na trasę. Planowałem odszukać niebieski szlak w miejscu gdzie prawdopodobnie zgubiłem go we wtorek.
Ale że czasu zaczęło brakować, skręciłem na Rabe żeby poszukać trasy od innej strony.
Na szczęście wziąłem drugą, dokładniejszą mapę i po pewnych trudnościach (widać na śladzie ;) udało się.
Widoki i aura przecudnej urody. Specajner dzielnie się wspinał po luźnym (małe tłuczone kamienie) podłożu. Zjazdy to kwintesencja MTB ;)

Niebieskim rowerowym próba I

Wtorek, 2 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Ruszyłem późnym popołudniem . Po kilku dniach opadów wyszło słońce. Pierwsze kilometry do Kołonic asfaltem lekko pod górę. Później skręcam w typową tutaj drogę leśną. Mijam się z parą na trekingach z sakwami. Nieźle musiało ich wytelepać. Rowerowy niebieski szlak idzie z czarnym turystycznym, tak mówi mapa i się to zgadza z rzeczywistością. Mijam miejsce gdzie wypala się węgiel drzewny. Jak na zdjęciach z Transcapatii przejeżdżam przez kłęby dymu – pięknie.
Później lekko rozpędzony, gubię oczywiście czarny szlak (to w zasadzie zgodne z mapą ;) i rowerowy niebieski też (to poza planem ;) . Mimo pogubienia się, trasa pięknie prowadzi pod górę. A później szybko w dół. Mapa jest niedokładna więc nie bardzo wiem gdzie mnie wyrzuci ;)
W końcu rozpędzony wypadam z lasu między pastwiska. Droga wilgotna – szczęśliwie miąłem się z jakimś opadem ;) Droga cały czas w dół. W pełnym pędzie mijam dwa psy pasterskie – znudzone wyraźnie, były już po szychcie więc mnie nawet nie obszczekały ;)
Wypadam na asfalt – okazało się że jestem na drodze Lesko – Cisna niedaleko za Jabłonkami. Szybka kalkulacja czasowa i ruszam w kierunku Cisnej żeby zmierzyć się z 10% podjazdem ;) Doganiam wcześniej spotkaną parę. Najpierw Ją pchającą rower a później Jego (raczej dlatego że czekał niż z powodu mojego tempa ;) Początkowo planowałem tylko wjechać na przełęcz ale na wypłaszczeniu , zazip szybko minął więc pomknąłem w dół do Cisnej. Na zjeździe zauważyłem skrót, którym w drodze powrotnej postanowiłem ściąć jedną serpentynę. Skrót prowadził drogą po zwózce drewna – niezły test opon w błotnistym pojeździe ;) Ale i tak skończyłem z rowerem na plecach przedzierając się przez pokrzywy i jerzyny – super ;) Reszta drogi to prawie 100% zjazdu. Podkręciłem troszeczkę średnią – bajka.
Ślad wygląda tak:
A jaki piękny profil wyszedł ;)

Czerwonym szlakiem rowerowym

Czwartek, 28 lipca 2011 · Komentarze(0)
Po rodzinnej wycieczce udoało mi się wyrwać na samotną jazdę. Budżet czasowy jak zwykle napięty, więć ruszyłem napoczętym dzień wcześniej rowerowym szlakiem czerwonym. Na początek 5km podjazdu, szeroką szutrową leśną drogą. Ładny kawałek na odświeżenie odczuć związanych z jazdą po górach ;) Na przełączy na Bereźnicą piękna panorama :) A później radosny zjazd asfaltem - na dole gubię szlak - normalka ;) Dramatycznie próbuję go szukać ale znajduję jakieś resztki oznaczeń, tylko w miejscu które zupełnie nie zgadza mi się z mapą - normalka ;) Wreszcie żeby nie kręcić asfaltem po górę z powrotem po śladzie, postanawiam się przebić gruntuwkami. Ale pierwsza mi zanikła na łące pod lasem ;) Ruszyłem więc równolegle do asfaltu polną drogą prowadzącą granią. Zaczyna się błoto. Jest miejsce gdzie mogę odbić do afaltu, ale wstęrną jes mi myśl stracenia wysokości i dalszego podjazdy asfaltem ;) GPS uspokaja że kierunek jest dobry i powinienem dobić do szlaku w lesie.
Ruszam więc dalej, w las. Przecinką, ktoś wcześniej jechał na rowerze - znajduję ślady w błocie. W którymś momencie przecinaka mi ginię i zaczynam wyobrażać sobie przedzieranie się przez gęstwinę ze Specajnerem na plecech ;) Na szczęście udja mi się odnalęść. Ślady roweru zastąpione są w pewnym momencie na ślady quada, ale tylko na trochę. GPS daje ciągle nadzieje o właściwym kierunku, ale uświadamiam sobie że moja papierowa mapka nie ma poziomic (GPS'owa też nie ) więc dobicie do szlaku może wymagać pokonania jakiejś głębokiej doliny w które zaglądałem podczas podjadu. Zaczyna być malowniczo ;) Na szczęście pocieram do terenu wyrębu. Mimo zrytego szlaku jest nadzieja na powrót do cywilizacji ;)
Docieram do szutrówki a później do znajomo wyglądającego rozwidlenia gdzie pakuje się na czerwony szlak prowadzący w dół. Wcześniejszy zjad asfaltem był taki rodosny ale ten po szutrze był kak tigru jebatć -i smieszno i stroaszno :D Reba ładnie wybierała a duże koła też swoje robiły. Po coś takiego tłukłem się po polskich drogach 9 godzin samochodem :D

W domu poprosiłem o zdjęcie stanu do jakiego doprowadziłem siebie i rower - czad :D