Reaktywacja niedzielnych wycieczek bladym świtem ;) Pogoda idealna, słońce, błękit na niebie, zero wiatru. Super jazda. Na koniec zaliczylisny podjazd na Kazurkę i po chwili kontenplacji panoramy Ursynowa ruszyliśmy raźno na śniadanie ;)
Szyba i niestety krótka pętelka po okolicy urlopowej. Rewelacyjna trasa - częściowo po trasie sobotniego maratonu. Super pogoda, słońce, kolory. Szutrowe podjazdy i zjazdy. Leśnie i polne drogi raz w górę raz w dół. Kwintesencja radości ;)
Dziś jazda z nowym znajomym po starych ścieżkach. Poćwiczyłem na początek podjazdy po Kazurkę i zjazdy ;) Później pokręciliśmy się po skarpie i wąwozie w okolicy Powsina. Jak człowiek nie próbuje takich odcinków to żyje w błogiej nieświadomości że technicznie jest OK ;) Bardzo fajna jazda.
Dawno nie praktykowana tradycja rozpoczynania dnia świętego wczesnym rankiem na rowerze ;) Dziś samotnie gdyż nie będąc pewny swojej słabej silnej woli względem wczesnego wstawania, nikogo nie nagabywałem. Impulsem były nowe opony, które dostałem do testu -Kenda Kommando. Fajnie wyglądające, uniwersalne opony. Trochę ciężkie ale ja też bym mógł być lżejszy (przełykam właśnie czekoladę z orzechami ;) Telefon troszeczkę się nie mógł dogadać z gps'ami więc ślad jest z urwanym początkiem.
Test opon postanowiłem rozpocząć dawno nie trenowanym podjazdem na Kazurkę. Takim krótszym, stromym ale równym. Opony na milimetr się nie poślizgnęły. Ja balansując niebezpiecznie na czubku siodła mieliłem pedałami i się udało. Szkoda że nie mam pulsometru bo pewnie wypipczał by mi HR max'a :D W lesie fajnie. Na głównych alejach sporo biegaczy i biegaczek :) Jadąc singlem po obrzeży lasy wypłoszyłem w jednym miejscu lisa. Rudego - nie Tomasza :) Samemu jednak troszeczkę się nudno jeździ więc odpaliłem sobie mp3'ciego i od razu lepiej. Na koniec znowu zaliczyłem wjazd na Kazurkę - dygot jakby mniejszy - i do domu na śniadanie ...
Poranna jazda, której szczegóły ustalane były na czacie w sobotę między 20-21 ;) Do Roztoki docieramy na dwa wozy z różnych punktów miasta. Ruszamy czerwonym na zachód i planem ogólnym że jedziemy do 8:30 i powrót. Ale rzeczywistość lubi plany weryfikować/mieszać i walić gałęzią w łeb. W ten łeb to dostałem Ja, ale na tyle niegroźnie że krew, zauważył dopiero, mało przystojny pan kasujący za parking przy wyjeździe ;) Ponadto uczestnicy wycieczki doświadczyli na własnej skórze, brak kompatybilności między oznakowanymi szlakami turystycznymi a Mną. Efektem tego, nudnie zapowiadająca się droga powrotna, po własnych śladach, urozmaiciła się mimowolnie w szereg zwrotów, poszukiwań i odkryć że słońce jest nie tam gdzie być powinno ;) Widać to doskonale na tracku, którego dramatyzm jest nieznacznie podkolorowany niewyrabiającym się gps'em. Ten kawałek czerwonego poznałem w zeszłym roku i moje zauroczenie nim się podwoiło. Kręte single, zjazdy, ścieżki prowadzące wałem starorzecza Wisły - poezja. Tylko komary to masakra - nie ma mowy o postoju. To była moja ostatnia jazda na testowym Banicie, potwierdzająca tylko mój bardzo pozytywny odbiór tego roweru.
Po sutym sniadaniu oraz próbie zaplanowania gryplanu na dziś dzien - ruszam. I zaraz za bramą, droga w kierunku przeciwny w stosunku do planu, zdała mi się bardziej atrakcyjna ;) jest ok, na rozgrzewke delikatnie pod górę, utwardzoną drogą przwciwpożarową. Droga wiedzie delikatnie w kierunku w ktodym do Kielc robi się coraz dalej :) Po extra zjezdzie trafiam na skrzyżowanie i nawracam na zachód. Droga się łagodnie pnie, opada cały , wije - istny flow. Nawierzchia z ubitego tłucznia, ale wielkie koło wygładza. Na kolejnym skrzyżowaniu bez wiekszej analizy ruszam w prawo i po zjeździe wpadam na afaltowy podjazd. Tablica mowi ze to Makoszyn Wg mapy nie jestem tam gdzie chciałem ;) nie ma sklepu a zaczyna się robić ciepło - nicto wracam do lasu do skrzyżowania. Mapa sugeruje jazde w prawo - potwierdzam na gps'ie a słońce położeniem swoim , akceptuje. Czad, droga znowu faluje - Banita leci 26km/h, drobne kamyki strzelaja spod opon. Ciepło i słonecznie - poezja! Dobijam do Niwy a potem asfaltem do daleszyc. Po drodze, odnajduje się niebieski szlak który wg pierwotnego planu miał mnie dowieść do celu. przejeżdżam Daleszyce. W Brzechowie przy pomcy rowerowego, nieletniego autochtona, trafiam do sklepu dla miejscowych. Na szczescie nie musiałem używać dzwonka bo pani akuratnio była. Nabywam wodę i batonika i na ławeczce się wślipiam w mapę. Po chwili dołącza do mnie nieletni zrowerowany autochoton nr 2. Za późno, bo batonik był maly :) zapytuję czy przyjechał obejrzeć sobie kosmitę w kasku - rozbrająco potwieedza :D ok ruszam dalej niebieskim który meandruje niewyraźną ścieżką miedzy domami. W pewnym momencie jej niewyraźność się nasila a ja ląduje w szczerym polu na miedzy ;) Przebijam sie do niedalekiego lasu podejrzanego o ukrywanie niebiwskiego szlaku oraz góry. Pod lasem trafiam na droge i oczywiście po chwili na szlak :) tak jest zawsze ... Pojazd po górę do zrobienia na Banicie - kosztowny ale do zrobienia. Ja zdecydowalem sie tylko na jakieś 20m pchanko ;) na szczycie mały serwis - stery musiałem dokręcić. A potem zjazd - Banita lubi takie :) 180mm tarcza daje moc i łagodność jednocześnie - pelna kontrola. Widelec wrażliwością nie grzeszy ale duże przeszkody łyka jak bocian. Docieram do asfaltu. Niebieski jak zwykle mi znika ale usłużne harcerki bezinteresownie donoszą że "w prawo". Trafiam najwyraźniej na rajd. W Niestachowie niebieski znowu znika i muszę robić nawrót. W lesie trafiam na czarny rowerowy, który idąc z niebieski omia bardziej ambitne wzniesienia. Droga miejscami błotnista.
Trafiam też na efekty prac wysoce wyspecjalizownego konserwatora szlaków.
Tylko wycinal a co spadlo na droge - zostalo - orzeszkur.. Mijam kolejne zastępy harcerzy - kiedyś też tak chodziłem. Ale to były czasy pre mtb :D Za kolejnym zakrętem wypadam z lasu wros na bród - przez króciutką chwile widze siebis ak rozpedzony atakuje go w galpie robiac wielki chlup. Szczesliwie rozważna pokonała romantyczną i z banita na ramieniu pokonuje potok "kładką". Po przeprawie ruszam czarny szlakiem ale tylko kawałek. Odbjia w kierunku który niezbyt pasuje do planu ... Po chwili wypadam na asfalt w Mojczach. Zasiegam języka u miejscowego, kładącego wosk na zaje-biście sportowo i kolorowo wyglądającej bryki. Wskazówka jak dojechać na dworzec pkp w Kielcach brzmi wręcz bezwstydnie prosto : jedź pan cały czas prosto! ;) Jadę więc. Po 100 m pierwszy sukces - tablica Kielce mi się objawia. A dalej cały czas ... prosto! Jedne śwatła, drugie trzecie i jestem na deptaku w centrum. Bardzo przyjemne wyglądające miejsce - zwłaszcza ze z perspektywy roweru. Jeszcze tylko przeprawa przez remontowana dwupasmowke - jakoś już mi się nie chce nosić Banity po schodach. Do odjazdu, mam czas jeszcze na żarcie, idealnie, jakbym próbował tak to wszysto zaplanować to by się coś na bank zesr..ło. Zadowolony jestem z całego eventu jak dziecko. Pociąg zatrzymuje się w Suchedniowie - rzut oka na mapę - zgadnijcie gdzie będzie następna raza?? ;) Niespodziewanie pociąg IC zatrzymuje się na stacji z której ruszyłem 32godziny wcześniej. W 15 sekund wypadam na zewnątrz niczego ważnego nie gubiąc. A tak wygląda zadowolony z siebie "stary boy"
Trasa wytyczona bez należytego rozpatrzenia, pobieżnie, lubi kopną człowieka w "Wielkanoc". Przygotowania do dwudniowego wypadu z rowerem powinno się również jako tako ogarnąć ;) I to nieogarnięcie wylazło w połowie drogi na stacje W-wa Służewiec. Orzeszku.. nie mam pompki!! Improwizacja. Nieoceniony kolega Rafał, zostaje brutalnie wyrwany z rytmu spraw firmowych, w celu wynalezieni mi sklepu rowerowego w Radomiu, doskonale zaopatrzonego w pompki rowerowe. Po chwili mam namiary i wstępnie uspokojony, ładuje się do ulta-nowoczesnego składu Kolei Mazowieckich.
Któreż to od maja do września wożą rowery za darmochę - chwała im. W Piasecznie dosiada się planowo, dawno niewidziany przeze mnie kolega Jacek, który dolść nieoczekiwanie podjął rzuconą emailem rękawice pt. “Z Radomia do Nowej Huty, 80km na rowerach, na zlot koleżeński - męska impreza!! ;)” Jacek ma szosówkę więc wspólnie robimy jakieś pierwsze 40km. Potem ja w las :) Tak sobie jedziemy, podziwiamy bujające się na hakach rowerki. Jamis Banita już raz spadł i tylko cud chyba, że nie ubił emerytki-działkowiczki i jej Wigry 3. Od słowa do słowa konfrontujemy mapy - Jacek ma większą :? Co gorsza, na jego mapie są dwie Nowe Huty. Ta w okolicy Nowej Słupii, do której wyznaczyłem trasę i druga, dalsza, przy drodze z Daleszyc do Rakowa. Konsternacja - patrzę na adres punktu docelowego - Nowa Huta 20 , 26-035 RAKÓW - hura! Raz że orientujemy się wczas a dwa ze mamy dodatkowo 20-30km do zrobienia;) W Radomiu pod dworcem, zasięgamy języka w kwestii adresu sklepu rowerowego. Ale ten, odsyła na na druga stronę ulicy, pod plan miasta. Szczęściem, do którego nie jestem przyzwyczajony, po drugiej stronie ulicy znajdujemy - o nie, nie sklep - a tylko obietnicę znalezienia go w postaci wielgachnego banera. Jacek, bywały już w Radomiu, orzeka że adres, koresponduje z naszą trasą wylotową. A więc w drogę. Dość łatwo odnajdujemy Rodex - słynny ze sprzedaży karbonowych części. Z pompką na plecach, spokojny jak dziecko z lizakiem, ruszamy na południe. Jest miło, wiatr robi wbrew ale chowam się za Jackiem i lecimy dość szybko. Ruch samochodowy jest ale w umiarkowanym natężeniu. Droga raczej wąska więc jak mija na TIR to jakoś tak nieswojo … Wokół okolica epatuje wszystkimi odcieniami zieleni. Wiosna rozkwita i pachnie! Docieramy do Mirca. Mapa mówi niewyraźnie o jakiejś drodze na Wąchock, ale czy będzie dobra dla szosy Jacka?? Tubylcy mówią że tak, więc ruszamy. Zaczyna się fajnym podjazdem a potem wiedzie malowniczym lasem - bajka. W Wąchocku, od razu trafiamy na słynny pomnik Polskiego Sołtysa :) Tutaj planowo się rozdzielamy. Jacek po krótkim zwiedzaniu Opactwa Cystersów ma ruszyć na Starachowice i dalej a ja, na wprost, na południe w las do Bodzentyna. Dość szybo znajduję czarny szlak ale oczywiście mi się gubi - normalka. Ponieważ jestem do tego przyzwyczajony, spokojnie zjadam kanapkę i ruszam “na słońce” kolejnymi napotkanymi leśnymi drogami. Fajna jazda. Podjazdy, zjazdy, koleiny - super. Początkowo drogi są wyraźne, jeżdżone, potem jakby mniej. W końcu ląduję na mokradłach i przedzieram się z rowerem na plecach jakieś 2-3km. Potem znowu trafiam na ślad jakiegoś szlaku i powoli docieram do cywilizacji w postaci ubitej z tłucznia drogi. Niestety ukierunkowanej prostopadle do mojego celu więc znowu zapadam w głuszę ale tak szczęśliwie że trafiam w szlak niebieski. Przejeżdżam przez jakiś strumyk - fajnie. W końcu znowu trafiam na ślad jakiegoś szlaku i powoli docieram do cywilizacji. Ubitej z tłucznia drogi. Ale ukierunkowanej prostopadle do mojego celu więc znowu zapadam w głuszę ale tak szczęśliwie że trafiam w szlak niebieski. Przejeżdżam przez jakiś strumyk - fajnie.
Potem jest słabiej, bo szlak jest prawie zarośnięty. Jadąc, przebijam się przez kolejne zarośla. Potem jest jeszcze słabiej bo ktoś postanowił owe zarośnięcie usunąć, niestety wszystko zwałował na środku szklaku. A więc zmiana ról - Banita jedzie na mnie. Niestety moje piszczele i łydki nie są tak odporne jak geaxy aka 2.2 ;) Mozolnie docieram do ubitej drogi. Mapa podpowiada że mimo iż jest prostopadła do celu to da radę - tym bardziej że niebieski szlak ginie w gęstwinie po drugiej stronie. O jakaż to rozkosz wrócić na siodło - mimo że du-pa boli z letka ;) Średnia podskakuje bo jest w dół a potem lekko w górę. Wypadam w końcu z lasu i wracam do cywilizacji. Picie mi wyszło więc trafiam do sklepu. Pod sklepem weekend już się zaczął. Właśnie podjechała ekipa furą, wstrzymali konia (nie przebierając w słowach) i wysłali najmłodszego po piwo ;) Do Bodzentyna, najpierw trochę się wspinam a potem łagodnie i szybko zjeżdżam. Bajeczność. Powietrze trochę zimne mimo słońca. Z Bodzentyna do Św. Katarzyny chciałem dotrzeć przez Miejską Górę niebieskim szlakiem jak z zeszłym roku ale po błądzeniu zostało mi mało czasu i pary. Ciągnę więc asfaltem. Za Św. Katarzyną zatrzymuję się w punkcie widokowym to dziś szczyt przekroju trasy. Jest piękna panorama, przy której kontemplacji zasysam bananowego żela - w organizm wraca nadzieja ;) Do Górna cały czas w dół. Ekstra jazda bo w drodze jest wydzielony pas dla rowerów - genialne w prostocie :) Po przecięciu DK74 zaczynam wspinaczkę a organizm zaczyna powoli myśleć o regeneracji. Dzwonię do kolegi Organizatora - Pawła - który w swojej zapobiegliwości uspokaja mnie że ma 10 piw i jaszcze dokupi :D W Daleszycach zagadnięty młody człowiek straszy mnie że do Rakowa to ze 40 kilometry ale do Nowej Huty to mniej - z połowa tego bedzie. Tablicę z nazwą miejscowości zobaczyłem z głównej drogi w ostatniej chwili … O cudowna chwilo, gorącej kąpieli, pierwszego łyku piwa i orgiastycznych placków :D
Jeszcze tydzień temu plan był ambitny - duża pętla przez Grójec. Rano o 6:30 zdziwiła mnie temperatura, zgoła nie pasująca do wczorajszych prognoz. Prognozy jednakowoż sprawdziły się w nieodpowiednim momencie i w punkcie zbornym zaczęło padać. Po skompletowaniu się grupy (a było nasz 5), wykrystalizował się luźny plan c. Chwilami było bardzo fajnie:
W pozostałych momentach tylko fajnie ;) Wreszcie udało mi się "zaliczyć" most Północny vel Marii Curie-Skłodowskiej. Brak ścieżki i wiatr w plecy pozwoliły na szybki przelot na Białołękę. Taki jeden ambitny (ten w niebieskim wdzianku ;) chciał nas przegonić jeszcze 20km w kierunku za Jabłonną aleśmy się nie dali :) Ruszyliśmy na południe tracąc niemal przy każdym moście skład osobowy ... Za Siekierkowski pojechaliśmy zinwentaryzować nową ścieżkę na wale - wydłużyła się w ciągu ostaniach 2 tygodni ;) Mimo deszczu w Wilanowie na polu golfowym ruch, chytrusy machali kijami spod daszków ... Na Wilanowskiej - awaria - dwa razy zmieniamy dętkę w jednym rowerze Kolegi któremu do domu zostało jeszcze 15km. Na koniec próbowaliśmy ustalić kto się najbardziej ubłocił - nie udało się wyłonić zwycięzcy :D
Ta to wszystko natomiast się prezentuje na mapie:
Duża pętla - za tydzień, dwa lub niebawem ... PS. Po przerwie znowu ma własnym rowerze. Specajner na gładkich, oponach 40c miło leci i po asfalcie i utwardzonych ścieżkach nad Wisłą. A wypożyczony mostek 100 chyba już optymalnie ustawił mi pozycje.
Musiałem sprawdzić jak chodzi napęd na nowej koronce. I chodzi jak cholera ;) Wypadłem z domu koło 20 więc jeszcze przy świetle dnia dopadłem do Lasu Kabackiego w okolicach Realu. Ruszyłem singlem wzdłuż torów potem przez główną aleją do Powsina i powrót ścieżką w granicy Lasu. Rewelacyjna jazda ...
Był plan, były chęci, doborowe towarzystwo (skromne w ilości bo tylko ja i Rafał, ale cóż ...) Na punkt zborny jadę z takim, jakimś poczuciem że czegoś nie wziąłem i będzie kicha ... Pompkę miałem, dętkę jedną, zero łatek (a przecież niedawno kleiłem obie ...) Ale nicto ruszamy. Ścieżką przy torach na Szczęśliwice. Okoliczności przyrody śliczne, słońce, ciepło, pusto ... W parku na Szczęśliwicach czuję jakąś zbytnią swobodę na korbie - lipa już mi sie ta luzowała a imbusa 8 nie wziąłem (acha - przeczucie!) A Rafał ze swojego Macgyver'owskiego zestawu wyłuskuje 8 - acha - przeczucie - srucie ;) Ale niestety klucz nawet Macgyver'owską nie uda mi się dokręcić zerwanej śruby - dupa - a korby na zapas nie wziąłem - ACHA - PRZECZUCIE I nazad, zuruck, wmiestie, spacerkiem, dyskutując, przez puste ulice i ścieżki po własnych, niemalże śladach, do domu ....
Od kilkunastu już lat jestem poważnie zainfekowany ostrą cyklozą. Jeżdżę codziennie do roboty, okazjonalnie w weekendy. Mam epizody maratońskie (Mazovia MTB, Bikemaraton) i kilka rowerów. Udzielam się na stronach: www.team29er.pl i www.fatbike.com.pl.
Na bieżąco moje aktywności widać tu: https://www.strava.com/athletes/5079042